wtorek, 9 października 2012

Wrześniowe, letnie Tatry 22-27.09.2011




We wrześniu bardzo chciałem pojechać w Tatry. I jakoś nie było okazji. A to Cywilne do zaliczenia na uczelni, a to kampania wrześniowa już rekonstrukcyjna w Tomaszowie Lubelskim, a to zła pogoda i czas leciał. Jednak z końcem miesiąca się udało i zawierzając meteorologom z INTERNETU (czyt. na chybił-trafił) pojechaliśmy.
W Zakopanym na dworcu spotkałem się z Januszem koło 13 i poszliśmy w stronę Kuźnic.


Kupujemy bilety i leziemy na Nosal.
Potem różnymi plątaninami szlaków kierujemy się w stronę Morskiego Oka, po drodze zgarniając Anitę.


W schronisku jesteśmy koło 20stej i z braku innych bierzemy pokój 3 osobowy (10zł różnicy w stosunku do gleby jakoś do nas przemówiło). 


Wieczorem mówiąc ogólnie ogarniamy się, po kilka głębszych nalewki i spać.

Wczesnym rankiem wstajemy, o 6stej wychodzimy w stronę Rys. Mgła...

..do czasu, bo ok. 8smej zaczyna się robić całkiem przyjemnie.

Nawet bardzo przyjemnie. Przed nami nie ma nikogo, jednak za nami już zaczyna tworzyć się wężyk.

Do samego szczytu mijają nas tylko Słowacy, ale idący w dół.


Toż moje zdziwienie, kiedy weszliśmy na wierzchołek, a tam ludzi "jak piesów" ;D . (BTW - tak, tak Januszek bezwstydnie usnął na postoju na szczycie, też się za niego wstydzę ;D ) I wtedy przypomniałem sobie o schronisku pod Rysami... ;)

A z wierzchołka widok zacny, oj zacny. I można było tak cieszyć oko jakieś zaprawdę..... pół godziny, aż zaczęło "heblić" wiatrem po plecach i dzikie tłumy turystów zaczęły szukać dla siebie przestrzeni życiowej, drastycznie ograniczając naszą.

Nie zostało nic, jak szybko ewakuować się. I z powrotem było gorzej, bo więcej ludzi. I tak do Morskiego Oka, do 13.30

A tam moim oczom ukazały się niepomierne tłumy ludzi. Nie wiem jakim cudem nie widać tego na zdjęciu, ale ledwo było gdzie zjeść, do tego jakiś podstarzały typ dymił mi faję za uchem i suszył na nogach śmierdzące skarpeciory. Mniam

Mając już tych przyjemności powyżej ... uszu zebraliśmy się w stronę Szpiglasowej Przełęczy.
Jakoś około 17stej naszym oczom ukazała się Dolina 5 Stawów powoli "gasnąca" w zachodzącym słońcu.
Do schroniska doszliśmy o zmroku, jednak jak gminna wieść niosła wtedy, noclegu nie udzielano. Także rozłożyliśmy się z grupa innych interesantów przed budynkiem i złowrogo szemraliśmy na zamkniętą imprezę która odbywała sie w środku. Już zdążyliśmy założyć wszystko na siebie i obalić flaszeczkę, gdy ze schroniska wyszła Pani, z dwiema kolejnymi flaszeczkami jakiejś lokalnej wódeczki i miejsce się znalazło. Dla wszystkich. Niebywałe powiadam!

W korytarzu ale jednak. Spać nam jednak nie pozwolił długo alkohol, powiadają jakoby najgorsza trucizna. A ostrze jego szczególnie dosięgło Janusza i jak to bywa, obaliło znienacka.... Także na karimatę musiał zostać zostać doprowadzony, w okolicach 2giej nad ranem
Jak to bywa po ciężkiej i krótkiej nocy, o 4.40 rano z karimat zwlokły się 3 trupy i popełzły w stronę kuchni. Ze schroniska wyleźliśmy przed 7 w stronę Zawratu, na Orlą Perć.

Z ciężkimi plecakami poruszaliśmy się wolno, także piechurzy idący na lekko bez trudności nas mijali. Pogoda dopisywała.

I tak w górę, w dół i od nowa szliśmy sobie cały dzień. O 17 byliśmy na Krzyżnym. Wody brakło, a plecaki z całym dobytkiem trochę wymęczyły. No i do Murowańca. Dotarliśmy tam ok 19, napełniliśmy żołądki i postanowiliśmy się wyspać.

Kolejnego dnia wyszliśmy późno, bo ok 10, po rezerwacji miejsc w Murowańcu. Kierunek Świnica . Pogoda super, nawet za gorąco. Jak zresztą na zdjęciu widać mogliśmy negliżować się do Świnickiej Przełęczy, czyli póki nie zaczęło wiać.
Dalej poszło szybko - Świnica, Zawrat i powoli w dół po łańcuchach. a tam ludzi masa i trzeba odstać swoje w kolejce.

Pod Czarnym stawem Gąsienicowym tłum się rozrzedził, zatem zarządziliśmy tam postój i spożycie.
Godzina 15, a wiec jest znośnie - next target Kościelec.

Z Karbu wyraźnie już widać jegomościa i ludzi z niego schodzących. Tylko nikt nie idzie w górę - trudno, ich strata
Gdy jesteśmy na szczycie przez wierzchołek przewija się parę chmurek, ale generalnie jest super.
Stoimy tam zresztą sami, aż słońce zaczyna chylić się ku zachodowi. W międzyczasie widzimy widmo, niejakiego Brockenu. Pora iść w dół.

A przy zejściu zaczyna robić sie całkiem ciekawie. Chyba byliśmy dziś ostatnimi ludźmi na Kościelcu. Dalej juz bez emocji, werwy i wody wracamy do Murowańca. Tam konsumujemy co nam jeszcze miało zostać z 5-dniowego prowiantu i alkoholu, po czym idziemy spać.

Następny dzień jest równie motywacyjny jak poprzednie - który to już z kolei!! Coś niesamowitego. To jednocześnie ostatni dzień wypadu - aż szkoda wracać. Jednak co zrobić.

Powoli wchodzimy na Kasprowy, potem dróżka wiedzie na Kondracką Kopę.
Jeszcze kanapka z szynką z puszki która się jakoś uchowała i można ruszać dalej.

Z oddali można sobie popatrzeć na Giewont, ale tam nie idziemy. Do Zakopanego zmierzamy czerwonym szlakiem. I to było najgorsze cośmy mogli zrobić. Nikomu nie polecam tej "drogi" i nigdy tam nie pójdę!!! Ślisko jak na lodowisku, mokro i dużo ludzi. Najgorsze co z wyjazdu zapamiętałem, to właśnie "toto"
Jednak generalnie wszystko się udało i wyszło zgodnie z planem.


 Także dla relaksu wrzucam to ostatnie zdjęcie "śmisznego potoczka". który mijaliśmy przy zejściu.

I to by było na tyle. Dziękuję, dobranoc. ;D

3 komentarze:

  1. Hej!
    Bardzo ładne zdjęcia!! :D
    Na Rysach zawsze są tłumy, niestety :/
    W tym rejonie polecam Ci Przełęcz pod Chłopkiem.
    Trasa ta jest bardzo ciekawa, no i nie ma tyle ludu co na Rysach :)
    Pozdro :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki bardzo za sugestię. A orientujesz się, jak polecana przez Ciebie trasa wygląda zimą?

      Usuń
    2. Niestety nie...
      W zimie tam nie byłam
      Mogę Ci tylko tyle powiedzieć, że Przełęcz pod Chłopkiem (w letnich warunkach) jest znacznie łatwiejsza od Orlej Perci i mniej eksponowana. Jeśli chodzi o trudności techniczne porównywalne to jest z Kościelcem... ale charakter zupełnie inny...
      pozro

      Usuń