środa, 29 maja 2013

Kwietniowe używanie – Arc’teryx Gamma Hoody Men


Kwietniowe używanie – Arc’teryx Gamma Hoody Men

Już trzecia dekada maja, a mi dopiero wypada napisać parę słów o używaniu kurtki w kwietniu…   Przyznam szczerze – jakoś nie mogłem się do tego zabrać, ale wszystko nadrobię.

Początkiem kwietnia w kurtce jeszcze parę razy biegałem. Dopóki temperatura drastycznie skoczyła powyżej zera i do tego rodzaju aktywności nie mogłem już Gammy Hoody przeznaczyć.
W ogóle kwiecień bym miesiącem „testowo-chudym”, kiedy zaliczyłem tylko jeden wyjazd na Pogórze Dynowskie, a poza tym nie miałem wielkiego pola do popisu w używaniu kurtki. Będzie więc o wycieczce niedzielnego turysty  na Pogórze i noszeniu „cywilnym” w temperaturze 10 – 15 stopni Celcjusza.
Podczas rajdu wiosennego kurtka spisała się bardzo dobrze. Temperatura 10 – 15 stopni to optymalny przedział używania Gammy Hoody, jako drugiej i wierzchniej warstwy odzieży przy średniej aktywności z 35l plecakiem. Mogę to przyznać z całą stanowczością. Poniżej tej granicy, trzeba już przyspieszyć kroku, bo robi się rzeźko,  powyżej –  jest zbyt ciepło.
Okazało się, że kurtka może zapewnić bardzo dobry komfort termiczny, podczas wiosennych wycieczek w zmiennej, kwietniowej pogodnie. Temperaturę regulować można przez otwieranie kieszeni i rozpinanie zamka głównego. Gdy robi się chłodniej, wystarczy wszystko zapiąć.
Dobra oddychalność, za którą chwaliłem Arc,teryxa wcześniej, pozostała jego znakomitą cechą również przy wyższych temperaturach. Nawet przy kilkunastu stopniach w kurtce rozpiętej mniej lub bardziej, bez dyskomfortu pokonywałem kilometry na Pogórzu, zarówno przy zejściu, jak i na niewymagających podejściach.  Przy średniej aktywności ruchowej nie dane mi było w kurtce zmarznąć, czy spocić się.
Gdy zaczęło wiać lub zrobio się chłodniej – zakładałem kaptur. Pomijając jego denerwujący i dziwny wygląd na „nieuzbrojonej” w kask głowie, od wiosennego wiatru chronił bardzo dobrze.
Gamma Hoody „we krwi” ma aktywność. Mimo wyścielenia kurtki miękkim fleecem, nie jest to ciepły element garderoby. Podczas dłuższego stania bez ruchu, w softshellu można zmarznąć. Wiadomo – to minus lepszej oddychalności i nie jest ujmą dla produktu przeznaczonego do aktywności fizycznej. W każdym razie informuję.
Na kwestię komfortu termicznego, w moim egzemplarzu ma wpływ jego kolorystyka. Niestety wpływ negatywny. Obawy się potwierdziły - czerń Gammy Hoody przyjmuje każdy, nawet najmniejszy promyk słońca, który w konsekwencji czujemy pod softsfellem. W kurtce nie miałem okazji chodzić dłużej w pełnym słońcu , jednak jestem pewien, że w takich warunkach aktywność fizyczna nie jest niczym przyjemnym z powodu temperatury panującej wewnątrz.
Będąc przy kolorze – muszę zganić go raz jeszcze. Ma dużą tendencję do brudzenia się. Na kurtce widać jakikolwiek ślad kurzu, brudu, a po przejściu przez las Gammę trzeba po prostu wyczyścić. W mieście nie sprawia to dużego problemu, jednak w zadrzewionym bądź zakrzewionym otoczeniu tendencja bywa mocno irytująca.
Podtrzymuję ciągle opinię o wygodnym kroju produktu Arc’teryxa.  Od początku użytkowania nic mnie nie obcierało, nie cisnęło czy nadmiernie odstawało.  Można powiedzieć o pełnej swobodzie ruchów, bez jakiegokolwiek krępowania.  W tym względzie kurtce należy się duży plus.
No może poza kapturem, z którym już przestałem nawet walczyć.  Teraz już wiem, że dobrze nie da się go wyregulować na dłuższą metę.
Wiatroodporoność softshella w temperaturze powyżej zera wypada bez zastrzeżeń.
Funkcjonalność Gammy Hoody daje o sobie znać na wszelkich wyjazdach i podczas „cywilnego” użytkowania.  Największą zaletą są oczywiście kieszenie. Cztery mieszczą wiele drobiazgów, jak i większe rzeczy.  W sam raz na to, aby mieć pod ręką wszystko co potrzebne, zabezpieczone przed ewentualnym wypadnięciem. Podczas wyjazdu w teren w kieszeniach trzymam czołówkę, kompas, chustę tunelową.  Kieszonka na lewym rękawie wykorzystuję rzadziej, ale nie jest zupełnie bezużyteczna. Zmieści klucze, karty elektroniczne lub mały kompas typu Silva Field.
Jeśli chodzi o wytrzymałość mechaniczna materiału zewnętrznego – musze przyznać, że jak na razie jest na przyzwoitym poziomie. Do tej pory nie zauważyłem przetarć, dziur czy „trwałych śladów używania.

To tyle tytułem paru słów z kwietnia.  Gamma Hoody dobrze sprawdziła się podczas wiosennych aktywności w temperaturze kilkunastu stopni. W porównaniu do innych softshelli, które obserwuję – ciągle przoduje oddychalnością.  Najlepsza w pochmurne dni. Słońca nie lubi.
Kurtki nie udało mi się do tej pory przetestować na porządnej wycieczce rowerowej. Nieraz wiozłem ją  w sakwie z zamiarem przetestowania, ale wysoka temperatura nie dawała podstaw do jego założenia.  Nie dane mi było również w kurtce zmoknąć. Czasami się na to zanosiło, nieraz miałem nawet na to nadzieję, ale niczego poza mała mżawką, kurtka nie musiała znosić.
Mam nadzieję przetestować te dwa aspekty w kolejnych dniach i miesiącach.


Pozdrawiam
Tomasz Duda


czwartek, 23 maja 2013

Raki koszykowe Climbing Technolody Nuptse – test, opinia


Raki koszykowe Climbing Technolody Nuptse – test, opinia

To starsza wersja, która posiadam. Nowsza różni się kilkoma szczegółami
Dane producenta:
materiał: stal utwardzana
zakres regulacji: 36-46
ilość zębów: 12
waga: 854 g (koszykowe)
podkładki przeciwsnieżne antysnow w komplecie





Zakup, warunki używania produktu
Produkt Climbing Technology zakupiłem w marcu 2012 roku. Były to moje pierwsze raki turystyczne prawdziwego zdarzenia. Wybrałem je z prostego powodu – ceny. Raki Climbing Technology pod tym względem biły innych producentów na głowę, a jakość wydawała się przyzwoita.
Nuptse używałem w Tatrach, Alpach, Kaukazie, z butami Meindl Island Pro i LOWA Silberhorn.  W obu przypadkach byłem z nich zadowolony.
Poza moimi doświadczeniami,  z tym modelem raków stykam się niemal na każdym wyjeździe. Ponad 10 znajomych ma takowe i w teście będę uwzględniał także ich zdanie.



Budowa, wykonanie
Climbing Technology Nuptse to typowe raki dwunastozębne. Wersja, którą zakupiłem jest trochę starsza od tej produkowanej obecnie.  Ma troszkę krótsze zęby, innego koloru pasek spinający koszyki i plastikową listewkę do rozluźniania mocowania ( w mojej wersji jest materiałowa). Poza tymi subtelnymi różnicami, innych nie zauważyłem. 
Koszyki wykonane są z szarego, mocnego i elastycznego plastiku, niestety podatnego na urazy i głębokie zadrapania . To samo dotyczy podkładek przeciwśnieżnych charakterystycznej barwy pomarańczowej. Do tej pory nie słyszałem, aby komukolwiek z mojego otoczenia pękł jakiś element w plastikach.
Szkielet raków Nuptse wykonany jest z utwardzonej stali. Nie wiem, jak w innych modelach, ale na moich nogach raki tępiły się stosunkowo szybko. Po dwóch latach używania i kilkukrotnym ostrzeniu, zęby są zdecydowanie krótsze niż pierwotnie.  Powleczone białą emalią, która po kilkukrotnym użyciu szybko się ściera.  Bardzo nieodporne na korozję, choć zdziwiłbym się, gdyby było inaczej. Mimo, iż uważałem na to i suszyłem je po każdym wyjeździe, ogniska rdzy pojawiły się w miejscach zadrapań farby i na  ostrzach zębów. 

Łącznik pozwala  na regulację  w rozmiarach 36-46, ale można dokupić i dłuższy.  Wykonany jest on z bardziej plastycznej stali niż raki. Z tego powodu pozostaje  bardziej podatny na uszkodzenia i w moim modelu w kilku miejscach bywa wygięty.
Pokrowiec  raków Climbing Technology Nuptse to worek bardzo toporny. Zrobiono go na „odczep się” z cienkiego materiału, który raki nagminnie przebijają. Poza tym nie posiada żadnej pętli czy szlufki, pozwalającej przytroczyć go do plecaka.  Jest to zdecydowanie najsłabsza strona kompletu raków. Swojego pozbyłem się niedawno po zakupie Nuptse  i zamieniłem na wór Deutera (ten sprawuje się znakomicie)



Funkcjonalność
Rozbierając proces używania raków na czynniki, wypada zacząć od regulacji rozmiaru.  Jest ona bardzo płynna. Najpierw wkręcamy śrubkę, którą dostaliśmy wraz z CT Nuptse i tym samym blokujemy łącznik z jednej strony.  Następnie regulujemy długość, posługując się zatrzaskiem na sprężynie.  Nie jest to trudne i można wykonać na śniegu,  w terenie. Łącznik posiada za to małą liczbę dziur i regulacja nie może być bardzo precyzyjna, jak np. w Grivelu.  Niemniej, jak się okazuje – przeciętnemu użytkownikowi wystarcza.  Zostając jeszcze przy tym elemencie konstrukcji, wypada napisać, iż nie posiada on żadnego zabezpieczenia przed warunkami zewnętrznymi. To właśnie do łącznika przykleja się śnieg i mimo, że posiadamy „antisnow’y” nieraz chodzimy w cięższych butach.
Założenie raków koszykowych na but nie sprawia problemów. Wiadomo, że nie są to automaty, ale na brak wygody nie można narzekać. W terenie komfort założenia koszyków i automatów jest według mnie bardzo podobny, a w porównaniu do próby ujarzmienia paskowych, zakrawa na miano przyjemności.  Koszyki dobrze dopasowują się do butów, taśma obejmuje obuwie porządnie.  Przy zaciąganiu mocowania trzeba czasem manipulować obuwiem, aby dobrze wpasować  go w koszyk. Pozostawianie luzu, będzie miało fatalne skutki podczas marszu.
Po zapięciu raków najgorszą chyba czynnością jest pozbycie się dyndającej taśmy po zamocowaniu raków na bucie.  Próbowałem zawijać ją na kilkanaście sposobów i nigdy nie ma pewności, że nie zacznie dyndać parę kilometrów dalej. 
Dobrze dopasowane raki siedzą na butach stabilnie. Niekiedy jednak zdarzy się, że przy zostawianiu minimalnego luzu, w wolne miejsce podejdzie śnieg i będzie wypychał buta  do góry. Wtedy rak zacznie latać i mamy problem. Dlatego wszelkiego luzu należy unikać.
Raki założone na buty B/C znacznie poprawiają twardość podeszwy. Staje się ona prawie sztywna. Mocowane do butów typu B nie daje jeszcze tego efektu i zauważyłem, że właśnie na mniej masywnym obuwiu raki zaczynają latać.  W butach Meindl Island Pro problem jest bardzo marginalny, a już z podeszwami typu  D w ogóle nie mamy się czym martwić.  Jest dobrze, trzeba jednak wziąć pod uwagę, ze to raki koszykowe i raz na jakiś czas będziemy zmuszeni poprawić mocowania.
Climbing Technology Nuptse to raki typowo turystyczne. Nadają się właściwie tylko do chodzenia. W Tatrach, na małym lodospadzie z asekuracją, co prawda wspinałem się w nich, jednak nie zostały  do tego rodzaju działalności stworzone.  Przednie zęby są  stosunkowo krótkie,  a druga para ma niekorzystną geometrię i daje słabe podparcie podczas wspinaczki.
Podobne odczucia mają moi znajomi.  Zdania są zgodne i bez wyjątku – pozytywne. W gronie kilkunastu osób używających te raki nie słyszałem jakiejś konkretnej ,negatywnej opinii. Najwyżej kończy się na rozluźnieniu mocowania przy niedokładnym zaciągnięciu taśmy. 



Podsumowanie
Raki Climbing Technology Nuptse to produkt bardzo dobrej jakości. Wiadomo, nie jest to Petzl czy Grivel, ale wyłożone za nie pieniądze również nie są takie same.  Biorąc pod uwagę stosunek jakości do ceny, Nuptse biją na głowę wcześniej wymienionych producentów.  Choć ostatnimi czasy zdrożały, to ciągle kupując je możemy oszczędzić 100 zł i dostać produkt spełniający oczekiwania większości turystów zimowych.
Osobiście kupiłem niedawno raki Grivela G12, jednak Nuptse używam ciągle i nie mam zamiaru się ich pozbywać.  Gdybym poszukiwał jakimś cudem dobrych raków koszykowych, bądź ktoś pytałby mnie o polecenie takowych, bez wahania wskażę na Climbing Technology  Nuptse.
 Sam się nie zawiodłem  i według mnie wy także będziecie zadowoleni. Po prostu polecam.


Ocena
Budowa – 4/5
Wykonanie – 5/5
Wytrzymałość – 4/5
Stabilność mocowania – 4/5
Wygoda zakładania – 5/5

Pozdrawiam
Tomasz Duda

czwartek, 16 maja 2013

Zawieprzyce, Łęczna – wycieczka rowerowa


Zawieprzyce, Łęczna – wycieczka rowerowa

Może nie wynika to z ilości wpisów na blogu – jednak jazda na rowerze sprawia mi niebanalną frajdę.
I choć z roku na rok, jakoś coraz mniej czasu mogę na tą aktywność wygospodarować, to jednak w moim mniemaniu nie straciła na atrakcyjności.
Jak by na to nie patrzeć i nie wstydzić się za siebie – skończyły się lata, kiedy pod koniec sezonu licznik wskazywał 3 tysiące kilometrów. Mam nadzieję, że jeszcze takie wrócą, ale nie o tym myśl. Gdy na rowerze jeździłem częściej i robiłem długie wycieczki, jakoś nie chciało mi się pisać relacji, opisów, czegokolwiek. Chyba byłoby tego za dużo.
Punkt widzenia zmienił się wraz ze spadkiem natężenia wycieczek rowerowych. Ot – będzie  to krótki wpis o kilkugodzinnej przejażdżce, która sprawiła mi sporo przyjemności po godzinach spędzonych nad książkami.

Do Zawieprzyc chciałem wybrać się już od ubiegłego roku. Taki prozaiczny cel, jednak nie zrealizowany. Do tej pory.
Do miejscowości można dojechać ciekawa trasa po połączeniu dwóch szlaków – pieszego i rowerowego.
Żeby się do nich dostać, trzeba najpierw wyjechać z miasta. Etap ten jest najmniej przyjemny, ale konieczny. Przez godzinę przewlekłem się więc przez miasto i przebiłem do ścieżki rowerowej wzdłuż Bystrzycy, na południowo wschodnim krańcu Lublina.

Od tego momentu kieruję się za nurtem rzeki. Szybko ścieżka rowerowa przechodzi w szutrówkę, a ja znajduję na płocie punk odniesienia – znak żółtego szlaku pieszego. Etap za tymi znakami to też niezbyt przyjemny kawałek drogi. Jak dla mnie to całkiem nowe kluczenie wzdłuż rzeki, na peryferiach osiedla 40-lecia. Jest to jednak dobra droga łącząca i co najważniejsze – pusta.

Asfalt zaczyna się po przekroczeniu torów w miejscowości Trześniów. Tam swój początek bierze czerwony szlak rowerowy, za którym będę podążał w kolejnych godzinach. Dobrze oznaczony i intuicyjny. Wiedzie w zasadzie wzdłuż Bystrzycy, a rzekę widzimy przez całą drogę. Raz z oddali, a czasem z bardzo bliska.  Droga jest bardzo dobrze wybrana pod kątem rowerzystów – stosunkowo „cała” i o niedużym natężeniu ruchu pojazdów.  Jest również stosunkowo płaska i wiedzie przez ciekawe okolice. Szczególnie wiosną. Człowiekowi na codzień siedzącemu miedzy czterema ścianami dostarczy wielu wrażeń estetycznych okoliczna paletą zieleni.

Z Trześniowa jadę przez Jakubowice Murowane i podjeżdżam na Pliszczyn. Tu przez dłuższy czas towarzyszy mi dolina rzeki Ciemięgi. Wycieczka na tym etapie jest niesamowicie przyjemna. Z prawej strony rzeczka, z lewej wysokie lessowe ściany. Nawet nie spodziewałem się, że coś tak urokliwego można  znaleźć tak blisko Lublina.
Tymczasem dojeżdżam do Sobianowic, gdzie Ciemięga spotyka się z Bystrzycą.  Dalej wiodą mnie długie proste odcinki i miejscowości Bystrzyca, Kolonia Charlęż i Jawidz Pierwszy. Aż do skrzyżowania z droga 829 jadę aleją starych, zabytkowych drzew.

Za kilometr czekają na mnie Zawieprzyce. Tu „na drodze” pojawia się kolejna lubelska rzeka – Wieprz.  Jej okazałe zakola podziwiać można z kompleksu pałacowo – parkowego w Zawieprzycach.
Kiedyś, jeszcze w XIV wieku powstało tu założenie obronne.  Teraz, po zamku, pałacu i własności szlacheckiej pozostał tylko cień wspaniałych lat i znakomity punkt widokowy na dolinę Wieprza.
Po okolicy jednak warto się przejechać.  Z zamku zniszczonego podczas wojen szwedzkich niewiele już zostało. Do ciekawszych budowli zalicza się wjazdowa brama pałacowa, oficyna dworska, dawny dwór i barokowa kaplica z XVII wieku.







Z Zawieprzyc postanowiłem wycieczkę przedłużyć jeszcze do Łęcznej. To już tylko 10 kilometrów wzdłuż granicy Nadwieprzańskiego PK, głownie tzw. drogą Kijańską. Tutaj niestety rewelacji nie było.
W Łęcznej, opanowanej przez chmary komarów, nie spędzam więcej niż kilkadziesiąt minut. Miasto zdecydowanie nie zachęca do bliższego poznania.
Z racji zmierzchu do Lublina wybieram najkrótszą drogę – krajową 82ką. Jeśli ktoś nie jest przyzwyczajony do zgiełku samochodów – zdecydowanie odradzam.

Wycieczka według mapy zajęła mi 66 kilometrów.  To naprawdę dobra i godna polecenia trasa na jednodniową przejażdżkę. Zalecam dojechać do Zawieprzyc i wrócić tą samą drogą. Opcja z pchaniem się na „krajówkę” – tylko dla wytrwałych nerwowo.


Za wycieczkę dziękuję dzielnej towarzysce ;)

Pozdrawiam
Tomasz Duda

piątek, 10 maja 2013

Szlak turystyczny po bunkrach Linii Mołotowa


Szlak turystyczny po bunkrach Linii Mołotowa  

Tzw. Linia Mołotowa to pas radzieckich umocnień granicznych, ciągnących się od Bałtyku po Rumunię.
Istotą budowy systemu fortyfikacji  była chęć ochrony zachodnich rubieży Związku Radzieckiego, które państwo zyskało na mocy traktatu „O przyjaźni i granicach” z 28.09.1939 roku, przed napaścią III Rzeszy niemieckiej.
O tym, że porozumienie będzie nietrwałe, a „przyjaźń” złudna  wiedziały chyba obie strony .  Rosjanie postanowili działać i bronić się w oparciu o linię graniczną i naturalne walory rzeki Bug.  W ruch poszły tereny od Bałtyku po granicę węgierską. Kopano transzeje i rowy przeciwczołgowe, stawiano murowane schrony bojowe.
Prace nad linią umocnień granicznych rozpoczęły się latem 1940 i stymulowała je obawa, spowodowana zwycięskim marszem Wehrmachtu przez zachodnią Europę.  Powstały kilometry fortyfikacji  i blisko 2 tysiące obiektów murowanych. Planowanych prac, mimo udziału setek tysięcy budujących, nigdy nie ukończono.
Operacja „Barbarossa” zastała żołnierzy radzieckich właściwie z łopatami w dłoniach, leczących „chorobę dnia poprzedniego”.
Niedzielny atak 22 czerwca 1941 przeszedł przez Linię Mołotowa, niekompletną i bez pełnej obsady. Nie odegrała ona strategicznej roli w tej kampanii, jak  i żadnej konkretnej funkcji  w całej wojnie.
Pozostały wszakże ruiny - pamiątka po umocnieniach,  przyciągająca miłośników II wojny światowej i eksploratorów.  Wybudowane przez Rosjan bunkry to w większości schrony bojowe. Dla laika takie same, jednak sprawne oko eksperta rozróżni wiele rodzajów stanowisk, typów budowli, różniących się nieraz z pozoru niewielkimi szczegółami.

Pozostałości dawnej Linii Mołotowa znajdują się również na terenie Polski. Elementy umocnień możemy spotkać na Pogórzu Przemyskim, czy Roztoczu Wschodnim.  Obiekty (głównie betonowe schrony) obecnie reprezentują sobą bardzo różny stan zachowania. 
Niekiedy widoczne na środku pola, czasem skryte w gęstym lesie, z pewnością są warte obejrzenia.  Choćby z uwagi na fakt, że nie uległy zapomnieniu.  W ostatnich latach powstało kilka szlaków pieszych i rowerowych, wiodących turystę wzdłuż obiektów dawnej Linii, a wiele ze schronów znajduje się pod opieką lokalnych pasjonatów, którzy poświęcając swój czas i pieniądze, próbują przywrócić obiektom choć cień dawnej świetności.


Kwestią pozostałości po tzw. Linii Mołotowa zająłem się i ja. Z racji militarystycznych zainteresowań uznałem, że spacer po terenie dawnych fortyfikacji może być ciekawym pomysłem na spędzenie weekendu. Czas pokaże, że miałem rację…
Ze względów odległości, na poletko doświadczalne wybrałem Roztocze Wschodnie.  Zakupiłem więc mapę tegoż terenu w skali 1:60 tys wyd. Paweł Wład i zasięgnąłem języka w odmętach Internetu.
Pokrótce, po „Bunkrach Linii Mołotowa” wiedzie pieszy szlak niebieski o tej właśnie nazwie. Początek i koniec trasy znaczą miejscowości Hrebenne i Horyniec Zdrój. Szlak liczy 51,5 kilometrów, a do zobaczenia, prócz innych atrakcji, jest kilkadziesiąt obiektów dawnych, radzieckich umocnień.


Po tym wstępie, czas na wyprawę. Termin to kwiecień 2010 roku, a uczestników jest trójka – ja, Anita i Krzysiek.  Sobotnim rankiem wyruszamy z Lublina.  Najpierw busem do Zamościa, następnie PKSem do Tomaszowa Lubelskiego.  Dalej komunikacja publiczna stoi pod znakiem zapytania w postaci luk w rozkładzie.
Idziemy na stopa. Mamy fart – mimo trzyosobowego składu, po kilkunastu minutach zmierzamy do Bełżca.
Pozostałości po dawnym obozie koncentracyjnym są dla nas pierwszą atrakcją weekendu – obok tego obiektu nie można wprost przejść obojętnie.













Pół godziny później zatrzymujemy busa do Lubyczy Królewskiej i przed południem jesteśmy w miejscowości. Zaczynamy marsz niebieskim szlakiem na południowy zachód.
Po dwóch kilometrach docieramy do miejscowości Kniazie. Warte obejrzenia są ruiny cerkwi grekokatolickiej pod wezwaniem św. Paraskewy, znajdujące się nieopodal. Po lewej stronie na polach możemy zaobserwować pierwsze schrony, majaczące w oddali.



Parę kilometrów dalej wchodzimy do Rezerwatu „Jałowce”. W lesie znajduje się większe  skupisko schronów bojowych,  które są warte obejrzenia. Do niektórych można bez obawy wejść, inne kryją w sobie dwa lub trzy poziomy, do których prowadzą pogięte, stalowe drabinki.  Trzeba zachować dużą ostrożność decydując się na eksploracje zakamarków tych obiektów.  






Szlak  prowadzi następnie przez wzniesienia - Krągły i Długi Goraj (391,5m npm) – najwyższy punkt trasy.
Do przejścia lasem mamy jeszcze 3 kilometry. Następnie przez Hutę Lubycką docieramy do Woli Wielkiej.  Tu naszą uwagę przyciąga drewniana cerkiew grekokatolicka pod wezwaniem Opieki NMP.











Kolejne duże skupisko schronów bojowych znajdujemy w okolicach Wielkiego Działu – czeka tu kilkanaście obiektów wartych obejrzenia. Kilka z nich jest wysprzątanych, wyremontowanych i obielonych. Gdzieniegdzie jeszcze trafić można perełkę – kopułę pancerną, która nie padła łupem złomiarzy.  Zdecydowanie polecam dociekliwość i włóczęgostwo po tych terenach.





Nie wspomniałem, że bunkry Linii Mołotowa najlepiej eksplorować właśnie wiosną. Wiele z budowli znajduje się w terenach zarośniętych i gdy przyroda wokół zazieleni się, będziemy mieli małe szanse na znalezienie wszystkich betonowych schronów.
Niebieski szlak pieszy prowadzi nas dalej do Rezerwatu torfowiskowego „Źródła Tanwi”. Na miejsce docieramy wieczorem i nie w pełni możemy cieszyć się widokami. Przechodzimy za niebieskimi znaczkami przez drewniane kładki ułożone nad torfowiskami.







Ze Złomów Ruskich zmierzamy na południe. Ostatnie dwa kilometry dzielące nas od Polany Horynieckiej pokonujemy w świetle latarek. 
W miejscowości, słynącej ze stadniny, mamy zarezerwowany nocleg ok. 30zł/osoba) .  Właściciel agroturystyki, położonej na skraju wsi,  wychodzi nam naprzeciw. Dziś przeszliśmy dość pokaźny odcinek – ponad 26 kilometrów.







Niedzielny ranek jest bardzo mglisty.  Nie zachęca do marszu i nie wróży dobrej pogody.
Pozbawieni jakiegokolwiek wyboru kontynuujemy wycieczkę niebieskim szlakiem. Początkowo drogą przez Polanę Horyniecką. We wsi jest jeszcze parę atrakcji. 







Po prawej stronie, na wzgórzu „Hrebcianka” przyczaiły się dwa schrony bojowe linii Mołotowa, zaś po lewej , w Dolinie Brusienki znajdujemy ruiny cmentarza Unickiego.  









W porannej, mglistej atmosferze obiekt wygląda bardzo tajemniczo, a każdy z nagrobków zachęca do obejrzenia, opowiadając swoją indywidualną historię.
Polana Horyniecka prawie płynnie przechodzi w Nowe Bursko. 













Na skraju wsi, przed wejściem na pola, zwiedzamy drewnianą cerkiew grekokatolicką  pod wezwaniem św. Paraskewy.










Kolejny kilometr marszu i wyrasta przed nami większe skupisko fortyfikacji drugo wojennych. Na polach i skraju lasu, majaczą bryłowate sylwetki betonowych budowli.  Niestety w większości kryją w sobie kilogramy śmieci i nie zachęcają do zwiedzenia ich wnętrz. Zadowalamy się kontemplacją fortyfikacji z oddali.
Na polach przed miejscowością Podemszczyzna znajdują się jedne z ostatnich budowli na trasie. Warto rzucić „na odchodne” spojrzenie w kierunku pudełkowatych konstrukcji, które jeszcze długo pozostaną nam w pamięci.

Szlak niebieski wiedzie nas powoli ku końcowi trasy.  Do przejścia mamy jeszcze około 6 kilometrów przez Podemszczyznę i Puchacze. Idziemy najczęściej drogami bitymi o różnym stanie nawierzchni. Ostatni odcinek prowadzi przez las.  Maszerujemy na południe i około 13stej docieramy do Horyńca Zdrój.  Dzisiejsze 12 kilometrów szlaku upłynęło bardzo szybko, a pogoda nieco się wyklarowała.
Na autobus (chyba jedynego przez cały dzień) do Lublina, czekamy jeszcze godzinę. Na szczęście pojawia się i korzystając z ulgi studenckiej, za trzydzieści parę złotych, wsiadamy w naszą ostatnią podróż tego dnia.






Podsumowując – szlak „Po Bunkrach Linii Mołotowa”  to dobra propozycja na konstruktywne spędzenie weekendu.  Kilkadziesiąt kilometrów trasy zadowoli z pewnością turystów, schrony przyciągną militarystów, a architektura i zabytki przyrody zaciekawią nawet wybrednych.
Udanego zwiedzania.






Pozdrawiam
Tomasz Duda




piątek, 3 maja 2013

Ratownictwo Górskie i telefony alarmowe w Karpatach (Polska, Ukraina, Słowacja, Czechy, Rumunia)


Ratownictwo Górskie i telefony alarmowe w Karpatach (Polska, Ukraina, Słowacja, Czechy, Rumunia)

Sprawa ratownictwa górskiego, to jeden z tematów, który żywo interesuje turystów długo przed wyjściem w góry.  Każdy z nas, przemierzający wysokie połoniny i skaliste granie, pewniej czuje się ze świadomością, że może liczyć na pomoc profesjonalistów w razie ewentualnego wypadku.
W tym temacie postanowiłem zebrać w jednym miejscu syntetyczne informacje dotyczące górskich służb ratunkowych, działających w Karpatach. Znajdziecie tu także przydatne telefony alarmowe, jak i  parę słów o płatnych i darmowych akcjach ratowniczych.  

1.       Polska
W naszym kraju na fachową pomoc ratowników górskich możemy śmiało liczyć.  Służby tego rodzaju  są bardzo dobrze rozwinięte, działają sprawnie i chyba każdy z turystów ma świadomość ich obecności.
Ratownicy pełnią dyżury przy stacjach narciarskich, schroniskach górskich i  miejscach newralgicznych pod względem ruchu turystycznego.  Dysponują nowoczesnym sprzętem, zapleczem logistycznym  i ogromnym doświadczeniem zawodowym.

TOPR – Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe
http://www.topr.pl/ - na stronie znajdziemy wiele ciekawych informacji. Aktualny stopień zagrożenia lawinowego, prognoza pogody, czy kronika z aktualnych akacji ratunkowych to tylko przykładowe z nich.

GOPR – Górskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe
Obecnie składa się z  7 grup regionalnych:
-Bieszczadzka,
-Krynicka,
-Podhalańska,
-Jurajska,
-Beskidzka,
-Wałbrzysko-Kłodzka,
-Karkonoska
Dyżurki GOPR znajdują się również  przy schroniskach górskich w Tatrach Zachodnich (na hali Ornak, na Polanie Chochołowskiej)

http://www.gopr.pl/ - na stronie znajdziemy między innymi prognozę pogody, poradnik turystyczny i inne informacje a propos sytuacji w górach.

W Polsce obowiązuje uniwersalny numer ratunkowy  : 601 100 300




2.       Słowacja

HZS - Horská Záchranná Služba
Górskie pogotowie ratunkowe u naszych południowych sąsiadów ma się bardzo dobrze.   Zadania tej organizacji są szersze niż polskiego GOPR-u czy TOPR-u. Poza ratownictwem zajmuje się utrzymaniem szlaków i przewodnictwem górskim. HZS słynie przede wszystkim z ekspertów  w dziedzinie bezpieczeństwa lawinowego.  

http://www.hzs.sk/ - strona często aktualizowana i na bieżąco uzupełniana.  Możemy znaleźć tu bardzo dobre komunikaty pogodowe, dokładną ocenę zagrożenia lawinowego z podziałem na poszczególne pasma górskie i przepisy dotyczące ruchu turystycznego na Słowacji.

Numer alarmowy na Słowacji  to : 18 300


3.       Czechy

HSCR – Horska Sluzba Ceskiej Republiki
Po rozpadzie Czechosłowacji organizacja odseparowała się od słowackiej odpowiedniczki i od tej pory funkcjonuje samodzielnie.   Swoim działaniem obejmuje tylko  mały, beskidzki fragment Karpat, zaś gros zainteresowania służby tej przypada na Sudety.

http://www.hscr.cz/ - poza standardowymi informacjami, w ramach ciekawostek znajdziemy tam cennik akcji górskich, w Euro J

Górski numer alarmowy w Czechach to:   +420 1210



4.       Ukraina

U naszych wschodnich sąsiadów górskie służby ratownicze funkcjonują bardziej teoretycznie, niż w rzeczywistości.  Ktoś o nich słyszał, ktoś widział informacje o ukraińsko-polskich ćwiczeniach ratowników górskich, ale tak naprawdę nic sprawdzonego.

ДСАРСТ (DSARCT) - Derżáwna Specjalizówana Awaríjno-Riatuwáľna Slużba Pószuku i Riatuwánnia Turýstiw
W porównaniu do polskich lub słowackich służb dysponuje raczej słabymi środkami i zapleczem logistycznym.  Dyżurki znajdują się w leśniczówkach i niektórych bazach turystycznych.  Można je znaleźć między innymi w Worochcie, Kosowie, Jaremczach, Werchowynie, Osmołodzie.
Strony internetowej nie udało mi się zlokalizować (nie wykluczone, że jeszcze nie istnieje).
Dyrekcja organizacji mieści się w Iwano-Frankowsku , Tel. (3422) 2.35.60

Ogólny numer ratunkowy w Karpatach  ukraińskich to: 01 101



5.       Rumunia
W kraju posiadającym największy „udział” w łańcuchu Karpat, sprawa ratownictwa górskiego jest na dobrej drodze rozwoju.  Sytuacja wprawdzie wygląda lepiej niż na Ukrainie, jednak daleko jej do realiów polskich służb.  Wprawdzie słyszy się o wysokich wymaganiach dla ratowników, jednak biorąc pod uwagę powierzchnię rumuńskich Karpat, jest ich zdecydowanie zbyt mało, by mogli zapewnić efektywna opiekę nad turystami.

O Salvamont – ANSMR (Asociatia Nationala a Salvatorilor Montani din Romania)
Placówki Salvamont znajdują się w miastach i miasteczkach górskich. Latem mają także swoje dyżurki w bardziej popularnych miejscach turystycznych w górach.  Są one w dużym stopniu niezależne od siebie i samodzielne. Poza ratownictwem zajmują się oznaczeniami szlaków turystycznych  i opieką nad schronami ratunkowymi, które powstają z ich inicjatywy.

http://www.0salvamont.org/ - kontakt do regionalnych placówek Salvamontu, prognoza pogody i o samej organizacji.

Ogólny numer ratunkowy w Karpatach rumuńskich to: 078 2582 6 668



Płatne i bezpłatne ratownictwo górskie

Na terenie naszego kraju, jak zapewnie większości  z nas wiadomo ratownictwo górskie jest bezpłatne.  Dotyczy to zarówno GOPR i TOPR.
Polska w gronie krajów karpackich stanowi wyjątek. We wszystkich wymienionych powyżej państwach akcję ratunkową musimy pokryć z własnej kieszeni.  Jak wspomniałem, na stronie czeskiej HZS jest nawet cennik takiej „przyjemności”.  W kwestii odpłatności należy pamiętać o wzajemnej pomocy służb ratunkowych. To, że jesteśmy na terenie Polski, wcale nie wyklucza interwencji obcych ratowników górskich.  Polskie góry są najczęściej pasmami granicznymi i trzeba liczyć się z możliwością pobłądzenia, czy przejścia na terytorium sąsiedniego kraju. W praktyce oznacza to najczęściej, że w wypadku naszego telefonu do GOPR, czy TOPR, służby te poproszą o pomoc inne organizacje, które mogą nas obciążyć kosztami akcji poszukiwawczej i ratunkowej.
Rozwiązaniem jest oczywiście zakup ubezpieczenia. Oferują to niekiedy placówki konkretnych służb ratowniczych – np. HZS w Tatrach (nawet ubezpieczenia jednodniowe), czy rumuński Salvamont.
Inną opcją jest ubezpieczenie Alpenverein.  Spokojnie wystarczy nam ono na terenie Karpat, jednak trzeba wziąć pod uwagę dwie kwestie:
a)      Nie zawiera ono ubezpieczenia od następstw nieszczęśliwych wypadków  (NNW)
b)      Trzeba używać go razem z EKUZ (Europejską Kartą Ubezpieczenia Zdrowotnego), gdyż umowa ubezpieczenia Alpenverein zastrzega pierwszeństwo NFZ,  refinansowania  leczenia szpitalnego




Tomasz Duda