poniedziałek, 29 stycznia 2018

Baranie Rogi zimą - relacja w wycieczki

Odkąd postanowiłem sobie zrealizować projekt Wielka Korona Tatr, perspektywa wolnego weekendu kieruje moje myśli w stronę Słowacji, gdyż własnie tam znajdują się wszystkie niezdobyte przeze mnie wierzchołki.

Jako, iż drugi weekend stycznia zapowiadał znakomite warunki pogodowe, nie mogłem siedzieć bezczynnie. Szczególnie, iż w piątek okazało się, że zagrożenie lawinowe spadło do 1 stopnia. Pomimo, iż nikt ze znajomych nie dał się wyciągnąć na wyjazd poszukiwania transportu rozpocząłem na Facebook i grupie Tatry-Kraków. Początkowo starania były bezowocne, jednak w piątek wieczór pojawiła się propozycja wyjazdu. W sobotę dogadałem z Robertem (który zaoferował przejazd) mniej więcej plan oraz godzinę wyjazdu. On zamierzał wyjść na Lodowa Przełęcz, chociaż ja chciałem zdobyć jakiś szczyt z grona WKT razem z Anitą. Podczas rozmowy z Robertem napomknąłem coś o Baranich Rogach i rozmowa zeszła własnie na ten temat. Mój rozmówca powiedział, ze mógłby to być odpowiedni cel dla nas, gdyż warunki mają być dobre, a trudności raczej nie ma. Przed wyjazdem zrobiłem szybki research w internecie i okazało się, że faktycznie droga wygląda zachęcająco. Cel został obrany. Jako, iż nie wiedziałem, czego w rzeczywistości na drodze mogę się spodziewać, dociążyłem plecak liną lodowcową, uprzężą oraz zestawem osobistym.Tak na wszelki wypadek.

O 4:20 w niedzielę Robert zjawił się pod moim mieszkaniem i chwilę później w trójkę, wraz z Anitą wyjechaliśmy z Krakowa. Droga do Starego Smokovca minęła dość szybko, jak na zimowe warunki. Przy tym jeszcze w nocy trzymał spory mróz, a prognozy zapowiadały temperaturę rzędu - 17 do -20 stopni Celsjusza. Około godziny 7 rano dotarliśmy na miejsce, a po zjedzeniu szybkiego śniadania i spakowaniu plecaków wyszliśmy na szlak.



Dzień zaczął powoli wstawać, zaś wchód słońca pokazał, że nie jest ani tak zimno, jak się spodziewaliśmy ani bezchmurnie. Wschód słońca pojawił się w formie czerwonej chmury przedzierającej się przez chmury i zafundował nam spektakularne widoki. Śniegu póki co było jak na lekarstwo, szlak miejscami oblodzony.

Po drodze nie spotykaliśmy tłumów, ale co jakiś czas mijaliśmy pojedynczych turystów, zmierzających do góry. Droga do schroniska Zamkovskego upłynęła bardzo szybko.



 Powyżej pokrywa śnieżna z każdym metrem stawała się grubsza. Podejście do schroniska Teryego przez dolinę Małej Zimnej Wody pokonywało się nawet bardziej sprawnie niż w lecie. Zimowy przebieg szlaku do schroniska jest jednak inny niż letni i zamiast kluczyć niecką, szlak trawersuje stoki masywy Pośredniej Grani. Podejście wydaje się strome, wiec u jego podstawy założyliśmy raki. Robert wspomniał, że z powodu dużego zalodzenia w okresie świątecznym 2017/2018 roku spadły stąd dwie osoby ponosząc śmierć na miejscu. Tego dnia jednak warunki były znakomite. Mgły i chmury zostały za nami w dolinach i powoli zza nich zaczęło przebijać się słońce. Na otwartym stoku dał znać o sobie również wiatr, który przy temperaturze minus kilkunastu stopni Celsjusza szybko nas wychładzał. Na stoku podzieliliśmy się, gdyż Robert poszedł szybciej swoim tempem, ja zaś z Anitą wolniej zdobywaliśmy kolejne metry podejścia. Początkowo przed nami w Dolinie Pięciu Stawów Spiskich również rozpościerały się chmury, jednak z upływem minut zniknęły zupełnie. Szybko w oddali pojawił się charakterystyczny zarys schroniska. 





Do obiektu dotarliśmy przed godziną 10:00 rano.  Na miejscu czekał już Robert popijając herbatę. my również z ulgą skorzystaliśmy z niepowtarzalnej możliwości ogrzania się na 2015 m npm przed dalszą drogą. Zjedliśmy, wypiliśmy i po przerwie "na ciepło"  ruszyliśmy dalej, każdy w swoją stronę. Robert w kierunku Lodowej Przełęczy, a ja wraz z Anitą na Baranie Rogi, umawiając się na spotkanie po akcji górskiej w tym samym miejscu. Po wyjściu ze schroniska Dolina Pięciu Stawów Spiskich ukazała się nam w całej okazałości. jej środkiem biegły natomiast wydeptane ścieżki w kierunku Baranich Rogów, Czerwonej Ławki czy Lodowego Szczytu.




Zegarek wskazywał kilka minut po 10:00, gdy obraliśmy ścieżkę wiodącą przez Pośredni Staw Spiski i Wielki Staw Spiski. Chociaż jedna ze ścieżek za pierwszym stawem trawersowała stoki Małego Durnego Szczytu bezpośrednio w kierunku Baraniej Przełęczy, wybraliśmy tą wiodącą z Wielkiego Stawu Spiskiego, na wprost. Droga powyższa, w warunkach 1 stopnia zagrożenia lawinowego w mojej ocenie była bezpieczna, jednak przy większym wybrałbym pierwszą ze ścieżek, wiodąca trawersem powyżej. Przy Wielkim Stawie Spiskim schowaliśmy po jednym kijku trekkingowym, zamieniając go na czekan i założyliśmy kaski. Czekało nas mozolne i długie podejście stokiem, wprowadzającym do żlebu i na przełęcz. Chociaż w cieniu trzymał srogi mróz, na stoku słońce przy bezwietrznej pogodzie operowało bardzo mocno. Szybko zrobiło się gorąco i trzeba było pozbyć się jednej warstwy odzieży. Podchodząc krok za krokiem mijaliśmy ludzi, którzy już kończyli wycieczkę, zmierzając w dół. Za nami jednak podążało również kilku turystów, idących w kierunku przełęczy.
Chociaż jednostajne podejście dłużyło się, widoki były warte zachodu. Z nami rozpościerała się Dolina Pięciu Stawów Spiskich z masywem Lodowego Szczytu i Pośredniej Grani. Z metra na metr stok zamieniał się w żleb, a teren nabierał stromizny. Poniżej przełęczy, u podnóża większej skały droga rozdzielała się. Losowo wybrałem ścieżkę w prawo wiodącą na przełęcz.






Od tego momentu teren stawał się ciekawszy i nieurozmaicony. Najpierw trzeba było wejść pomiędzy skały, następnie obniżyć się, pokonać trawers i wejść na ścieżkę prowadzącą już na relatywnie płaską grań szczytową. Teren nie był trudny i zdecydowałem że nie potrzebujemy się wiązać, co nie oznaczało, ze nie było miejsc, gdzie upadek skończyłby się kilkaset metrów niżej. Wprost przeciwnie, na wielu odcinkach koncentracja była wskazana.





Do szczytu szliśmy już sprawnie, bez komplikacji. W krok za nami podążało kilku członków wyprawy rosyjskiej/ukraińskiej, którzy Baranie Rogi robili już taternicko, droga wiodąca wprost z Doliny, z pominięciem Baraniej Przełęczy. Na szczycie rozpoznaliśmy charakterystyczne okno skalne. Spędziliśmy tu kilka chwil, kontemplując wspaniałą panoramę, robiąc zdjęcia i pijąc herbatę. Na szycie znaleźliśmy się około godziny 13:00. 






Po kilku minutach puściliśmy się w drogę w dół. Minęliśmy Rosjan, aby nie robić zatorów po drodze, aż doszliśmy do bardziej stromego odcinka przed przełęczą. Droga w dół była bardziej niebezpieczna, konieczne było zachowanie większej uwagi. Szedłem pierwszy, Anita za mną.
Nie mieliśmy problemów technicznych na zejściu. Poniżej przełęczy zejście żlebem i stokiem poszło szybko i sprawnie. Dolina Pięciu Stawów Spiskich powoli zapełniała się cieniem masywu Pośredniej Grani. Tym razem wróciliśmy ścieżką wiodącą trawersem u podnóża Małego Durnego Szczytu. Anitę bolał kręgosłup i poruszała się wolniej, jednak po godzinie dotarliśmy do schroniska. Była 14:00. Posililiśmy się, a po kilku minutach dotarł Robert, który również zdobył Lodową przełęcz. W schronisku spędziliśmy około pół godziny. Następnie udaliśmy się w dalszą drogę. Gdzieś w oddali słońce powoli zachodziło.





Chociaż na zewnątrz zrobiło się bardzo zimno dalsza droga upłynęła w komfortowych warunkach. Nawet nie spostrzegłem, gdy znaleźliśmy się na Hrebenioku. Z powrotem do Starego Smokovca dotarliśmy o zmierzchu. Tuż przed samż miejscowością ścieżka wymagała największej uwagi, ze względu na śliską nawierzchnię. Wycieczka zajęła nam cały, zimowy dzień.




Słowem podsumowania powiem, że Baranie Rogi są w mojej ocenie dobrym celem dla średnio zaawansowanych turystów. Od schroniska trasa nie jest długa, podręcznikowo to 2 h na szczyt. Nie nastręcza również żadnych trudności orientacyjnych, przez co może być dobrą alternatywą na dni z gorszą pogodą.  Aby wejść na szczyt nie potrzeba żądnych szczególnych umiejętności. Konieczne jest obycie ze śniegiem, oraz oczywiście czekanem i rakami, a wtedy będziemy czuli się pewnej. Kwestia użycia liny wymaga indywidualnego podejścia do tematu. Aż do Baraniej Przełęczy w mojej ocenie jest to zbędne (chyba że w celu zwiększenia bezpieczeństwa lawinowego). Na przełęczy można związać się, tylko trzeba uważać, żeby w zespole nie narobić sobie i innym niezwiązanym większych problemów niż korzyści.
Nam, niespiesznym tempem, w znakomitych warunkach zimowych droga od schroniska Teryego na szczyt i z powrotem zajęła niespełna 4 godziny.

Pozdrawiam

środa, 10 stycznia 2018

Asics Gel 1000 GT - test, recenzja, opinia

Dziś napiszę szybki test butów biegowych, typowych "szosówek". Mowa o Asics GT-1000 z którymi współpracuję już bardzo długo, tzn. od 2015 roku. Generalnie, jako iż jestem biegaczem amatorem z przebiegiem ok 2000-2300 km rocznie nie szlaję zbytnio z butami. Generalnie pomijając zużyte trepy, które regularnie dobijam w terenie, na bieżąco używam dwóch par but biegowych - w teren i szosowych. Nie potrzeba mi więcej i z perspektywy mojego funkcjonowania w takiej konfiguracji od 2013 roku jestem przykładem, że tak można trenować, startować i nie narzekać. W dwóch ostatnich testach opisywałem moje poprzednie buty terenowe, a tym razem pod lupę wezmę szosówki.


POCHODZENIE

Pierwszą parę Asics GT 1000 nabyłem wiosną 2015 roku, gdy moje poprzednie buty biegowe tej samej marki były już mocno zużyte (czytaj amortyzacji brak i po kilka dziur w każdym egzemplarzu). Dodam ze nie wiedziałem na początku, jakie bity kupię, ale miałem świadomość że będzie to Asics. Może jestem tendencyjny, ale GT-1000 to moja czwarta/piąta para szosówek Asics i kolejne buty biegowe też będą pochodzić od tego producenta. Dlaczego? Otóż Asicsy super układają mi się na stopie, mają dobrą amortyzację, są wygodne, dobrze oddychają, bieżnik się nie ściera. Po prostu dobre buty na szosę. W tym miejscu zakończę plusy wskazując dla odmiany, że biegowych butów w teren tej firmy nie kupię - według mnie są zbyt delikatne do "zadań specjalnych". Podsumowując, dla mnie w szosę tylko Asics, za to w teren tej firmy nie biorę nawet pod uwagę. 
Wracając do tematu modelu GT 1000 - nabyłem go za okazyjna cenę 269,99 zł i pierwszego dnia przystąpiłem do używania.


WYKONANIE, MATERIAŁY

Buty nie są szczególnie solidne, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Zdecydowanie przyciągają uwagę kolorem, gdyż moja pierwsza para była czerwona, zaś druga zielono - biała. Może mało to profesjonalne, ale buty według mnie są ładne. Dużą część obuwia pokrywa siatka, która odpowiada za znakomitą wentylację, ale budzi wątpliwości co do wytrzymałości. Konkretnie w tym modelu siatka nie jest typowa, ale wygląda jak jednolity materiał z powycinanymi porami wentylacyjnymi. But od czubków palców do wysokości podbicia ma miękką konstrukcję, za to pięta wykonana jest ze sztywnego materiału, który utrzymuje kostkę w stabilnej pozycji. Gdy zasznuruje buta mam wrażenie, że stopa "siedzi" stabilnie i pewnie. Aciscy produkowane są na specyficzną konstrukcję stopy. Pomijam, że dedykowane są na stopę normalna i pronującą, jednak buty sa zdecydowanie wąskie w kostce, za to mają stosunkowo szerokie śródstopie i dużo miejsca na palce. Więcej niż np. standardowe buty Adidasa i bez porównania z Salomonem, który jest zdecydowanie wąski. 
But ma relatywnie duży drop, zaś "obcas" wypełniony jest mocno sprężynującą pianką, która ma doskonałe właściwości amortyzujące.

Cracovia Maraton - jeszcze w czerwonej odsłonie



UŻYTKOWANIE

Asics Gt 1000 używam cały rok, pokonując w nich około 1000-1500 km w tym okresie. To mój najpopularniejszy but na treningi po pracy, w mieście. Przez to dystans jaki w nich pokonuję waha się od kilku do kilkudziesięciu kilometrów. Jako, Asics GT 1000 to buty szosowe, w których nie biegam ultra, więc najdłuższy dystans jaki ze mną przebyły to maraton.  We wszystkich tych zastosowaniach buty spisują się wyśmienicie. Czy biegnę 10 czy 30 km jest wygodnie, nic nie uwiera, nie ciśnie. Jak już poprzednio wskazałem stopa "siedzi" w bucie stabilnie, nie rusza się i nie obciera. Rozmiar dobrałem idealnie, tak, że nie miałem nigdy problemu z odbitymi paznokciami. Dobra amortyzacja sprawdza się na długich trasach, które przeważnie pokonuję i jest zdecydowanie wyczuwalna. Przeciwnicy tego udogodnienia nie byliby zapewne zachwyceni, jednak ja je doceniam. 

Cholewa buta na dzień obecny

Cholewa i podeszwa na dzień obecny


Jeżeli chodzi o Asics'y to w mojej ocenie buty nie należą do bardzo trwałych. W mojej współpracy z butami tej marki występuje właściwe prawidłowość zużycia. Mianowicie duży palec prawej stopy ma tendencję do przerywania szwa łączącego siatkę z usztywnieniem palców, przez co po jakimś czasie może tam powstać dziura. Jest to regułą, która zdarzyła się w czterech na pięć posiadanych przeze mnie par. Z tej pozycji muszę pochwalić producenta, który tylko raz nie uznał reklamacji, zaś generalnie jej zgłoszenie wiąże się z wymianą butów na nowe (w trzech przypadkach) i naprawą (w jednym przypadku).  Absolutnie nie uważam tego za wadę, jeżeli już to wina moje stopy. Tak było również w przypadku GT 1000. Jak wskazałem na początku, pierwsza parę nabyłem wiosna 2015 roku, zaś po roku producent zwrócił mi pieniądze. Kupiłem ten sam model za tą samą cenę. Tym samym buty, jakie aktualnie posiadam, używam od czerwca 2016 roku. W tym okresie przebiegły ze mną około 1500 km. Biorąc pod uwagę półtora roku użytkowania sprawują się nader dobrze. Nie stwierdziłem uszkodzeń, ani przetarć. Podeszwa trochę się starła, ale w użytkowaniu jest to nieodczuwalne. Duży palec standardowo wybił mi dziurę na szwie w prawym budzie, ale również standardowo została ona naprawiona. Lekkie ślady użytkowania pojawiły się na siatce, jednak usunąłem je za pomocą kawałka nitki i igły. Porównując do poprzednich modeli butów Ascis jakie posiadałem GT 1000 wydają się zdecydowanie solidniejsze. Przy tym zaznaczam, że nie dbam o buty, kilka razy je czyściłem, raz prałem w pralce. 
Podeszwa sprawuje się dobrze. Asics GT 1000 świetnie trzymają się na twardej powierzchni. Na szutrze i w terenie zdecydowanie gorzej, gdyż jest to buty typowo szosowy.  Wspomnę jednak, iż ze względu na przebieg, buty miały okazję kilkukrotnie być używane w ternie do nich nieprzystosowanych i sprawdził się. Ostatnie zdanie gwoli ciekawostki. Zimą, gdy chodniki i drogę przysypie śnieg, czy powierzchnie płaskie są oblodzone, używa dodatkowych raczków na buty. 

Stan podeszwy na dzień obecny




PODSUMOWANIE

Asics GT 1000 to po prostu dobre buty szosowe ze średniej półki. Jak dla mnie - amatora - wystarczające. Nie jestem szosowcem i startuję właściwie tylko w jednym szosowym maratonie rocznym, więc o startach się nie wypowiem. Na Cracovia Maraton 2016 wypadły dobrze. Skończyłem z czasem 3:12, nie mając na co narzekać. W Asicsach GT 1000 nie brakuje mi nic i po prostu nie mam negatywnych uwag. Gubię się już w nowych generacjach tego modelu i nie potrafię wskazać, którą reprezentuje posiada przeze mnie para, ale mam nadzieję, że w miarę rozwoju ich jakość nie uległa pogorszeniu. Buty mogę śmiało zarekomendować każdemu, kto systematycznie biega, startuje w terenie i na szosie trenuje z przymusu wynikającego z życia w mieście. W# tej sytuacji się z pewnością sprawdzą, czego jestem żywym przykładem. 
Przy tym zapewniam, że niniejszy post nie jest sponsorowany i nie otrzymałem żadnej korzyści za jego sporządzenie :).

Konstrukcja – 5/5
Funkcjonalność – 4/5
Wygoda – 5/5
Wykonanie – 4/5
Trwałość/Niezawodność - 5/5


Polecam i pozdrawiam

Tomasz Duda








wtorek, 2 stycznia 2018

Koniec roku, czyli podsumowanie 2017

Jako, iż stoimy na progu nowego roku i mnie zebrało się na słowo podsumowania.
Szczególnie, że miniony rok był dla mnie szczególny i obfitujący w szereg zdarzeń, istotnych pod kątem rozwoju osobistego, a dających mi wewnętrzną satysfakcję i motywację do dalszych działań.
Rok 2017 minął błyskawicznie, a na jego zakończenie powiedzieć bez kozery, że przynajmniej z kilku względów mogę go nazwać rokiem NAJ. W ciągu tych 365 dni rozwinąłem się co najmniej pod kilkoma względami. Przede wszystkim w kierunku biegowym, ale również wspinaczkowym, górskim i wysokogórskim.

Opisując po kolei, to od początku roku działałem w półświatku biegów na orientację.
W styczniu 2017 roku, wraz z Anitą wziąłem udział w Zimowym Maratonie Świętokrzyskim, który darzę szczególną estymą ze względu na teren oraz osoby organizatorów.
W lutym udało mi się ściągnąć szereg znajomych w lubelskie, aby wystartować w Ekstremalnej Imprezie na Orientację "Skorpion", gdzie doskonale się bawiłem oraz w wraz z Anitą osiągnęliśmy I miejsce w klasyfikacji MIX.



W marcu 2017 pobiegłem w Rajdzie Dolnego Sanu, gdzie udało mi się zająć II miejsce w klasyfikacji generalnej na trasie TP50.
W kwietniu wraz z Anitą odwiedziliśmy Włochy, gdzie razem pobiegliśmy w imprezie Sciacchetrail 2017, w przepięknym regionie Cinque Terre.



Początkiem maja wystartowałem w imprezie "Dusiołek" w Wiśniowej, woj. Małopolskie, gdzie również wywalczyłem II miejsce w klasyfikacji generalnej TP50.
Koniec maja to standardowo Międzynarodowy Maraton Pieszy na Orinetację KIERAT, gdzie udało mi się wywalczyć 5 lokatę wraz z Bartkiem Karabinem i Mariuszem Opiołą. Biorąc pod uwagę liczbę startujących, jestem niezwykle zadowolony z tego wyniku.
Ponadto w maju i w czerwcu wraz z mają górską ekipą (Janusz Czanobil, Marcin Kowalik, Jan Bałabuch) ukończyliśmy kurs wspinaczkowy zdobywając bezcenne umiejętności.



Początkiem czerwca wraz z Anitą pokonałem pierwszą, jak dotąd via ferratę - HZS Kysel.
Czerwiec i lipiec 2017 roku to czas wyprawy do Peru - Hola Cordilliera!, w masyw Cordiliera Blanca, podczas którego udało się nam odwiedzić nowy kontynent, poznać bajkowe regiony peruwiańskich Andów i zdobyć dwa szczyty powyżej 5 tys. n.p.m.



W sierpniu i wrześniu tego roku wraz ze znajomymi stawiałem pierwsze kroki na tatrzańskich drogach taternickich. Zdobyłem również trzy nowe wierzchołki z korony Tatr  - Łomnicę, Durny Szczyt i Gerlach, najwyższy szczyt tatrzański, wszystkie łatwymi drogami taternickimi.
O ile ktoś mógłbym zarzuć mi, że droga Jordana, czy "Martinka", gdzie chodzi się na lotnej to nie sa drogi taternickie, to początkiem września zrobiłem pierwszą w karierze PRAWDZIWA drogę taternicką - drogę Świerza na Wołowej Turni (III), gdzie wspinaliśmy się już na sztywno.



Weekned 15-17 września tego roku wieńczy również projekt, jaki przygotowywałem wraz z Anitą oraz Towarzystwem Przyjaciół Ziemi Lipińskiej "Jastrzębiec" - Maraton na Orientację KIWON.



Impreza biegowa zgromadziła zgromadziła kilkadziesiąt osób i udała się bez komplikacji, co poczytuję sobie za ogromny sukces. W końcu udało się osiągnąć jeden z celów - zorganizować imprezę na orientację i ocenić jak TO wygląda z perspektywy organizatora.
Październik 2017 należy niekwestionowanie do mojego udziału w Szlaku Orlich Gniazd Ultra. Impreza sprawdziła moja kondycję fizyczną i psychiczną oraz zweryfikowała wytrzymałość.



Ukończyłem ją na 8 miejscu, w czasie 23:30 h,  którego jestem zadowolony, gdyż celem było jedynie ukończenie biegu.
Szlak Orlich Gniazd Ultra kosztował mnie jednak kontuzję w postaci nadwyrężonego ścięgna achillesa, z którym borykam się do dziś.
W październiku zakończyłem więc biegowe i górskie osiągnięcia na ten rok.



Dlaczego więc 2017 był rokiem NAJ?
NA powyższe określenie składa się co najmniej kilka czynników:
1. NAJlepsze wyniki w biegach na orientację - dwa razy II miejsce w trasach TP50, 5 miejsce na KIERACIE
2. NAJdłuższy bieg- Szlak Orlich Gniazd Ultra - 170 km (tyle realnie przebyłem)
3. NAJwyższy szczyt tatrzański - Gerlach drogą Martina
4. NAJdlasza podróż - Ameryka Południowa - Peru (11.500 km wobec dotychczasowych 4.100 km do Kirgistanu);

Podsumowując - było grubo. Mam nadzieję, że bieżący rok będzie jeszcze lepszy. NA pochybel kontuzjom!
Pozdrawiam