niedziela, 29 września 2013

Szlak czerwony im. Edmunda Massalskiego Kuźniaki - Gołoszyce w Górach Świętokrzyskich - relacja, opis szlaku

Szlak czerwony im. Edmunda Massalskiego Kuźniaki - Gołoszyce w Górach Świętokrzyskich - relacja, opis szlaku

Orientacyjny przebieg szlaku
Choć liczy około stu kilometrów, szlak czerwony imienia Edmunda Massalskiego nieoficjalnie jest jednym z „głównych” szlaków pieszych w Polsce.
Jest również najdłuższą trasą tego typu w Górach Świętokrzyskich i prowadzi przez najbardziej atrakcyjne miejsca tego regionu – Jeleniowski Park Krajobrazowy, Świętokrzyski Park Narodowy, czy Suchedniowsko – Oblęgorski Park Krajobrazowy.
Co do długości szlaku, nie jest ona jasno określona - tablica w terenie podaje 94km , Wikipedia – 105km. Przekłada się to również na czas przejścia – według znaków 24 – 26 godzin marszu.
W ostatnim roku, z inicjatywy PTTK, ustanowiono odznaki „Główne szlaki Polski”,  a odznaka brązowa przyznawana jest właśnie za przejście Szlaku imienia Edmunda Massalskiego.
Gdyby spojrzeć na mapę, ma się wrażenie, że szlak wiedzie krzywą  ze wschodu na zachód (lub odwrotnie), od północy omijając Kielce.
Dojazd do początkowych jego punktów nie stanowi problemu, gdyż miejscowości znajdują się blisko/ przy ważniejszych drogach. Gołoszyce 7 kilometrów na zachód od Opatowa, Kuźniaki 9 kilometrów na północny wschód od Strawczyna.  Dojazd busami odpowiednio z Opatowa i Kielc, w dzień roboczy jest możliwy niemal co godzinę.
Niewielka długość szlaku pozwala na modyfikacje czasową przejść.  Można iść powoli przez 4, 5 dni lub relatywnie krócej, w zależności od upodobania. Dla najbardziej wytrwałych czeka wyzwanie przejścia całego, stukilometrowego odcinka za jednym razem, w 24 godziny.


Opis szlaku


Gołoszyce - początek szlaku
Wyruszamy z Gołoszyc, wsi położonej na drodze Opatów- Kielce.  Z prawej strony  jezdni widać czerwono-białe znaki na drzewach i tablicę informującą, jakim szlakiem będziemy podążać.   Kierujemy się na północ. Po kilkuset metrach po prawej strony mijamy cmentarz I wojenny, który jest wart chwili uwagi.

Pasmo Jeleniowskie

 Szlak stopniowo zagłębia się w las i wiedzie podejściem na grzbiet Pasma Jeleniowskiego.  Pierwszym wzniesieniem, jakie zdobywamy po 4,5 km, jest Truskolaska (448 m npm).

Rezerwat Przyrody "Szczytniak"

Następnie, kierując się na zachód zaliczamy kolejne wzniesienia grzbietu  i najwyższe z nich – Szczytniak (554 m npm), gdzie możemy podziwiać częściowo zarośnięte gołoborze, a miedzy drzewami dostrzec kształt Łysej Góry (594 m npm) z charakterystyczną wieżą radiowo-telewizyjną . Samo pasmo nie jest szczególnie widokowe, ale relatywnie „dzikie” (jak na świętokrzyskie warunki) i przenosi nas w prawdziwie górski klimat.
Maszerujemy lasem, po drodze mijając ślady umocnień z czasów I wojny światowej i rezerwaty przyrody – „Goloborze Małe”, „Szczytniak”, „Góra Jeleniowska”, warte poświęcenia dłuższej chwili.

Łysa Góra spod G. Jeleniowskiej

Ze Szczytniaka schodzimy jeszcze do drogi i zaliczamy ostatnie wzniesienie pasma – Górę Jeleniowską (533 m npm).  Stamtąd, ciągle na zachód kierujemy się do pierwszej większej wioski – Paprocic, gdzie możemy uzupełnić zaopatrzenie żywnościowe.  Następnie poprzez niewielkie wzniesienie – Kobylą Górę (391 m npm) docieramy do Trzcianki. Zaraz za wsią wchodzimy na teren Świętokrzyskiego Parku Narodowego.
ŚPN jest jednym z najbardziej wartościowych pomników naturalnych, przez które prowadzi szlak Edmunda Massalskiego.

Święty Krzyż
Najpierw czerwone znaki wiodą nas na Łysą Górę (594 m npm). To sztandarowy punkt  Łysogór, jak i całych Gór Świętokrzyskich. Historia miejsca wiąże się z kultem pogańskim i poprzez legendy o miejscowych sabatach czarownic kończy się na czasach chrześcijańskich. Na Łyścu warty uwagi jest przede wszystkim klasztor Świętego Krzyża wraz z podziemiami, muzeum klasztorne i ekspozycja ŚPN.

Gołoborze na Łysej Górze

Paręset metrów od szczytu czeka ewenement - gołoborze, przy którym umieszczona jest nowoczesna platforma widokowa z rewelacyjną panoramą na okolicę.
Nieco zapomniany, choć według mnie interesujący jest również cmentarz jeńców radzickich, usytuowany nieopodal, poniżej klasztoru, w stronę Nowej Słupii.

Łysogóry zimą

Szlak czerwony prowadzi  następnie asfaltową drogą do przełęczy Huckiej, by w Hucie Szklanej odbić w kierunku liziery lasu. Kolejne kilometry przemierzamy przyjemną ścieżką, na granicy Świętokrzyskiego Parku Narodowego. Po lewej stronie, przez drzewa liściaste przebijają się widok na Wał Małacentowski, zaś z prawej majaczy zalesiony grzbiet Łysogór. W lesie znajdują się dwie wiaty, gdzie można przysiąść, po czym szlak wyprowadza nas na asfalt, do Kakonina.

Kakonin

W malutkiej wsi znajdziemy interesujący budynek – to chata z 1820 roku, reprezentatywny przykład świętokrzyskiego budownictwa wiejskiego.

Kapliczka św. Mikołaja

Nieopodal chaty, szlak im. Edmunda Massalskiego skręca na północ. Zaczyna się bardziej strome podejście, które po dwóch kilometrach dreptania doprowadza nas do przełęczy Świętego Mikołaja (544 m npm).   Na miejscu spotykamy zaś klimatyczną kapliczkę pod jego wezwaniem, która zaprasza na krótki postój kontemplację.

Łysica zimą

Kolejne trzy kilometry idziemy  grzbietem Łysogór. Jego zwieńczeniem jest Łysica (612 m npm) – najwyższy szczyt szlaku im. Edmunda Massalskiego, jak i zarówno całych Gór Świętokrzyskich. To jedno z popularniejszych miejsc niedzielnych wycieczek mieszkańców Kielc, dlatego na szczycie może być tłoczno. Poza tłumami, na szczycie znajduje się drewniany krzyż, a w okolicy możemy obserwować kilka małych i zarastających gołoborzy.

Kapliczka św. Franciszka

Z Łysicy, w kilkanaście/kilkadziesiąt minut schodzimy do Świętej Katarzyny, mijając po drodze drewnianą kapliczkę pod wezwaniem Świętego Franciszka i źródełko, z którego śmiało można czerpać wodę pitną. Przed Świętą Katarzyną opuszczamy również teren Świętokrzyskiego Parku Narodowego.
We wsi, chwilę wypada poświęcić klasztorowi Bernardynek z XV wieku, który usytuowany jest przy czerwonym szlaku.

Pomnik partyzantów
Po zwiedzeniu budowli kierujemy się na południe, drogą nr 752. Szlak w tym miejscu, ze względu na ilość samochodów może wydawać się niezbyt interesujący. Pewnym urozmaiceniem jest punkt widokowy, usytuowany po prawej stronie drogi, mniej więcej naprzeciwko pomnika „partyzantów ziemi kieleckiej”, z którego rozpościera się wspaniały widok na Suchedniowsko- Oblęgorski Park Krajobrazowy.
Niewiele dalej skręcamy w prawo. Dochodzimy do miejscowości Krajno i dreptamy asfaltem, aż do końca utwardzanej nawierzchni.  Asfaltowa droga  towarzyszy nam nieprzerywanie przez niemal pięć kilometrów. Miękką ścieżkę przynosi dopiero Kraiński Grzbiet. Wędrówka nim to pokonywanie przestrzeni pośród pól i wzniesień.

Panorama z Wymyślonej

Ciekawsze widoki spotkamy nieopodal – na Wymyślonej (415 m npm). Z góry ozdobionej skałami piaskowca kwarcytowego  rozciąga się panorama na Dolinę Wilkowską i Pasmo Klonowskie.

W oddali Radostowa

 Po kolejnych dwóch kilometrach i stromym podejściu, docieramy na Radostową (451 m npm).
Z góry schodzimy w kierunku północnym, do doliny rzeki Lubrzanki.  Dalej idziemy około kilometra drogą, poczym skręcamy w prawo.

Widoki z Pasma Małastowskiego

Stromym podejściem wspinamy się na Pasmo Małastowskie. Pierwszym szczytem, jaki osiągamy, jest Dąbrówka (440 m npm). Dalej szlak wiedzie w miarę płaskim, zarośniętym lasem liściastym, grzbietem. Na 55tym, kilometrze spotykamy Diabelski Kamień – okazały fragment kwarcytowej skały, a którym wiąże się miejscowa legenda. Poza walorami naturalnymi to bardzo dobre miejsce na postój. Z Diabelskiego Kamienia czerwony szlak prowadzi nas na Klonówkę (473 m npm), gdzie warto  zatrzymać się na, na stalowej platformie widokowej.

Diabelski Kamień

Po kilometrze marszu za czerwonymi znakami, trafiamy na drogę. Tu czeka kolejny asfaltowy odcinek do przejścia. Schodzimy przez wieś Masłów Pierwszy i przed charakterystycznym kościołem skręcamy w prawo.  Niewiele dalej wiejskimi uliczkami wychodzimy wreszcie na pole.

Masłów, widok na Domianówkę

 Podejście na Domianówkę (417 m npm) wiedzie krzaczastą ścieżką i jest niezbyt strome. Schodząc z góry szybko docieramy do przełęczy pomiędzy Domianówką, a Białą . W oddali, na południu widać przedmieścia Kielc, ale szlak prowadzi w przeciwną stronę. Leśną ścieżką idziemy około kilometra, po czym docieramy do kolejnego asfaltowego odcinka. Prowadzi  przez wsi Koszarka i Dąbrowa, kilkaset metrów wzdłuż drogi krajowej nr 73, po czym skręca w lewo, w las.

Idziemy teraz stosunkowo płaskim terenem, nieco pod górę.  Trudno odróżnić, kiedy przechodzimy przez wzgórze Sosnowiec, po czym idziemy dalej na południowy wschód. Szlak w pewnym momencie przechodzi wiaduktem nad drogą szybkiego ruchu, po czym znowu niknie w lesie.  Po 70tym kilometrze marszu wychodzimy powrotnie na drogę, na wzgórzu Krzemianka (385 m npm).  Czeka nas kolejny odcinek asfaltu, tym razem niezbyt przyjemny, wiodący wąskim poboczem wzdłuż ruchliwej drogi Kielce-Zagnańsk.

Pomink 4PP AK

 Po dwóch kilometrach skręcamy w lewo, przy stosunkowo nowym pomniku żołnierzy Armii Krajowej.
Wchodzimy w leśną drogę, która prowadzi do miejscowości Tumlin. Odcinek ma około 5 kilometrów, zaś w połowie odległości znajduje się wiata, w sam raz na postój. Przez Tumlin również idziemy drogą asfaltową. W miejscowości warto obejrzeć barokowy kościół z 1599 roku.
Z Tumlina wychodzimy drogą na wschód, w kierunku widocznego wzniesienia.

Rezerwat Przyrody "Kamienne Kręgi"

To Góra Grodowa (395 m npm) , która w tradycji uważana była  za święte wzniesienie pogan.  To jedno  z ciekawych miejsc w regionie. Na jednym ze zboczy usytuowana jest odkrywkowa kopalnia piaskowca, zaś na szczycie znajduje się geologiczno – archeologiczno – leśny  Rezerwat Przyrody „Kamienne Kręgi” i zabytkowa kapliczka z polowy XIX wieku.  Miejsce jest naprawdę klimatyczne i polecam je odwiedzić.

Wzgórza Tumlińskie

Następne dwa kilometry schodzimy w dolinę. Przechodzimy przez wieś Tumlin – Podgrodzie i docieramy do ścieżki wiodącej wzdłuż lasu. Po kilkuset metrach zagłębiamy się nią już między drzewa i wspinamy stromym podejściem na Wykreńską (401m npm).Mimo, iż wzniesienie niewielkie, od tej strony maże naprawdę dać w kość.

Ciosowa Góra

Kolejne kilometry szlaku im. Edmunda Massalskiego prowadzą Wzgórzami Tumlińskimi. To jeden z bardziej urozmaiconych odcinków w tej części szlaku. Mijamy kolejno Kamień (399 m npm) i Ciosową Górę (365 m npm), gdzie znajduje się piękne odsłonięcie piaskowca triasowego  – jako pozostałość po nieczynnym kamieniołomie.
Schodząc z Ciosowej Góry docieramy do wsi Porzecze i wchodzimy na drogę. Tu zaczyna się chyba najdłuższy asfaltowy odcienie szlaku, więc dobrze na to się przygotować, choćby psychicznie. Nieprzyjemna nawierzchnia ciągnie się prawie 5 kilometrów i wyprowadza na Baranią Górę (426 m npm).

Widok z Baraniej Góry 

Ze wzniesienia rozpościera się niebanalny widok na Wzgórza Tumlińskie. Tu również znajduje się skrzyżowanie ze szlakiem czarnym, który prowadzi do pobliskiego Oblęgorka, a nieopodal szlaku usytuowany jest Rezerwat Przyrody o tej samej nazwie, kryjący warte obejrzenia wąwozy.
Z Baraniej Góry idziemy prosto na wschód. Schodzimy w dolinę, przechodzimy wzdłuż drogi i pniemy się na koleje wzniesienie.  Siniewska Góra (449 m npm) jest najwyższa w całym Paśmie Oblęgorskim.  W tym kompleksie leśnym zawiera się również główna część Suchedniowsko-Oblęgorskiego Parku Krajobrazowego.

Widok z platformy w Sieniowie

Zejście z Sieniawskiej jest bardzo długie i monotonne. Warto zatrzymać się po drodze w Sieniowie i wejść na sporych rozmiarów platformę widokową.  Po wyjściu z lasu przechodzimy pomiędzy polami i przecinamy drogę . Przed nami rozpościera się widok na Górę Perzową (395 m npm).

Perzowa Góra i kapliczka św. Rozalii

Geologiczno –leśny rezerwat przyrody, który znajduje się nieopodal szczytu jest według mnie jednym z najbardziej klimatycznych miejsc w całych Górach Świętokrzyskich. Na jego terenie znajdują się znacznej wielkości odsłonięte bloki piaskowca triasowego, które miejscami mają po kilka metrów wysokości. W grotę, pośrodku największego skupiska skalnego  wkomponowana jest  XVIII wieczna kapliczka pod wezwaniem św. Rozalii.  Bloki piaskowa porośnięte są mchem i rażą intensywną zielenią, sam zaś szlak wiedzie pomiędzy nimi urozmaiconą ścieżką.

Perzowa Góra

Rezerwat zachęca do dłuższego postoju, a miejsce po ognisku tylko potwierdza, że wielu turystów  z tego postoju korzysta.
Z Perzowej Góry już tylko 3 kilometry dzielą nas od końca szlaku. Wchodzimy jeszcze na Kuźniacką Górę – ostatnie wzniesie na szlaku i łagodną ścieżką w dół idziemy w kierunku miejscowości.

Kuźniaki - koniec szlaku

Dochodzimy do Kuźniak. Kilka metrów przed ulicą, po prawej stronie drogi znajduje kamień z  tablicą, informujący o końcu szlaku.
Pokonaliśmy ponad 100 km. Nie pozostaje nic innego, jak skręcić w prawo i podejść do przystanku autobusowego, usytuowanego nieopodal. Wypada jeszcze „zawiesić oko” na ruinach wielkiego pieca hutniczego z końca XVIII wieku i z czystym sumieniem można wracać do domu.

Ruiny wielkiego pieca hutniczego w Kuźniakach



Mam nadzieję, że opis i zdjęcia zachęcą Was do odwiedzenia Gór Świętokrzyskich, a szczególnie szlaku im. Edmunda Massalskiego. Niepozorny, niezbyt popularny,  ale za to charakterystyczny i z pewnością wart poświęcenia urlopu, weekendu, niedzieli.
Zapraszam i polecam.

Galerie:
Gołoszyce - Dąbrowa 2010

Kuźniaki - Dąbrowa 2013

Tomasz Duda



środa, 18 września 2013

Beskid Mały, Beskid Makowski – subiektywna relacja krótkiej wycieczki

Beskid Mały, Beskid Makowski – subiektywna relacja krótkiej wycieczki



Wyruszając w góry latem zazwyczaj staram się szukać  czegoś nowego. Nie ma znaczenia czy planuję zagraniczną wyprawę, czy przechadzkę gdzieś w Polsce.  Pora letnia, albo inaczej powiedzmy, korzystając jeszcze ze studenckiego przywileju – wakacje, wymuszają na mnie swego rodzaju chęć innowacji.  Podkładka może ku temu może wydać się dziwna, jednak zakładam, że po wydeptanych ścieżkach przyjemnie chodzi się zimą, gdy dzień krótki, a warunki niepewne. Wtedy wypada znać drogę, wiedzieć gdzie iść. Latem zaś trzeba zaczerpnąć czegoś więcej, poznawać nowe miejsca i zdobywać cenne informacje, np. w którym schronisku najłatwiej trafić po pijaku od stolika na wyro.
Taka też idea przyświecała mi przy spontanicznym wyjeździe w Beskid Mały i Makowski, który przydarzył mi się ostatnimi dniami sierpnia.
Przyznam szczerze, z pomysłem Beskidu Małego wypaliła Anita. Mi podobał się on o tyle, że o powyższych górach wiedziałem dosłownie nic, a ideologia podpowiadała, że tym bardziej trzeba jechać. Dzień, czy dwa przed wyruszeniem, przejrzałem dla świętego spokoju mapę, lecz  mój wzrok skierował się dalej,  na grzbiety Beskidu Makowskiego, które wyglądały jakoś przyjaźnie, zapraszając do przechadzki.
A może by tak…. – pomyślałem. Choć „Mały” już postanowiony,  toć może da radę cos połączyć.

Kolejnego dnia (albo dwa dni później – nie pamiętam) jestem już w drodze na południe. Autostopowo udaje się dojechać do Krakowa, a dalej już z Anitą przesiadam się w konwencjonalny środek transportu.  Do Andrychowa autobus jedzie ponad godzinę. Niestety, pogoda nie nastraja nas zbyt dobrze. Ciemna chmura na horyzoncie oznacza rychły deszcz. Przed opadami kryjemy się w pobliskim Tesco, uzupełniając przy okazji prowiant na biwak. Szybko robimy zakupy, ale deszcz jakoś nie chce przestać. Mamy już po 15:00, więc wypadało by się ruszyć, a tu musimy czekać. Po kilkunastu minutach nie wytrzymujemy i wychodzimy. W Andrychowie łapiemy stopa do Targanic, a stamtąd próbujemy dostać się na przełęcz Kocierz. Niestety bezskutecznie. Po kilkunastu minutach oczekiwania rezygnujemy i zaczynamy iść w góry – szlakiem żółtym z Targanic.
W międzyczasie przestaje padać, a my gramolimy się po śliskiej nawierzchni. Początkowo szlak wiedzie drogą, po kilku kilometrach ustępuje leśnej ścieżce. Początkowo strome podejście, wkrótce wypłaszcza się  szczycie Jawornicy (830 m npm). Od tego momentu zaczyna się „spacerowa” trasa szlakiem im. Rodziny Frysiów  i wiedzie na Czarny Groń (892 m npm).

 Wzniesienie osiągamy o 19:00 i przy pięknym zachodzie gorejącego nad horyzontem słońca, zaczynamy rozglądać się za miejscem na nocleg. Nie jesteśmy dziś zmęczeni, więc decydujemy się przejść jeszcze parę kilometrów.
 Tymczasem straszy nas deszcz. Przy zachodzącym słońcu obserwujemy krople wody kapiące po naszych kurtkach. Niemniej tylko przyspieszamy tempa i prosimy opatrzności, żeby przeszło bokiem. Przechodzi…
Przy świetle czołówek pokonujemy kolejne kilometry teraz już szlaku czerwonego. W całkowitych ciemnościach mijamy Rezerwat  Madohora, który podobno jest jednym z ciekawszych miejsc w tym terenie. Niestety, poza kilkoma skałami na drodze nie widzimy niczego więcej. Po minięciu granic rezerwatu próbujemy wreszcie wysondować miejsce na rozbicie namiotu. Dużego wyboru nie ma i rozbijamy się niecały metr od ścieżki.  Przez chmury przebija się księżyc, liczymy na lepsza pogodę.


Piątek, 30 sierpnia rozpoczyna się bardzo optymistycznie. Chmury biegną po niebie, lecz za nimi widać już wesoły błękit. Niewiele, ponad godzinę zajmuje nam zebranie się i wyjście na szlak. W chłodnym poranku ostatnich dni sierpnia maszeruje się nade nader sprawnie, toteż szybko osiągamy szczyt Leskowca (922 m nm) i obieramy marszrutę na pobliskie schronisko PTTK, gdzie zatrzymujemy się na dłuższe śniadanie.










Za jakąś godzinę wracamy na szlak czerwony. Mieszaniną pól i lasów spacerujemy teraz w dół. Pierwsza miejscowością, na jaką się natykamy jest Krzeszów Górny. Musimy ją przejść, aby dostać się w kolejną cześć Beskidu Małego.  Za wsią szlak zagłębia się w las i prowadzi stromym podejściem na Kozie Skały. Szybko zdobywamy 700 m npm i dalej już właściwie tylko schodzimy. Pola i zabudowania stają się już stałym elementem mijanego krajobrazu. Coraz więcej idziemy też ubitą nawierzchnią. Całość zaczyna nas już trochę nużyć, w dodatku na horyzoncie, z północy, nadciągają burzowe chmury.
Przyspieszamy tempa aby zdążyć do miejscowości. Nasze wysiłki na szczęście okazują się bezowocne, gdyż burza przechodzi bokiem.














W Zembrzycach korzystamy z dobrodziejstw cywilizacji, czyt. sklepu i odpoczywamy chwilę przed dalszą drogą.
Zembrzyce są miejscowością, gdzie kończy się zasięg Beskidu Małego. Wchodzimy w Beskid Makowski, dokładnie na Pasmo Chełmu. Zanim jeszcze znajdziemy się w górach jako takich przychodzi nam przeprawić się z drogami. Pierwsze kilometry szlaku czerwonego, mimo iż na mapie wyglądają na dzikie, na dobrą sprawę prowadzą normalnymi drogami. Dopiero po paru kilometrach, przy podejściu na Chełm (603 m npm), nasze obuty stopy natrafiają na bardziej miękką nawierzchnię. Okazuje się, że na krótko. Przed Chełmem Wschodnim (581 m npm) zaczyna się bita droga i ciągnie przez następne kilometry.
Ogólnie rzecz ujmując, utwardzone drogi i zabudowania to według mnie największy problem Beskidu Makowskiego. Jestem trochę zawiedziony poziomem urbanizacji tych terenów. Liczyłem na szlak sensu stricte, a tymczasem ścieżka jest na 90% długości drogą przejezdną dla każdego samochodu. Liczyłem na ciszę, spokój, wyludnienie, a tymczasem wszędzie gdzie idę,  jak po deszczu wyrastają rzędy działek czy domków letniskowych.
Przepraszam za mała dygresję, ale jest to największa bolączka wycieczki. Niemniej pod koniec dnia „dostajemy” dobrą pogodę i kawałek zacisznego terenu przed miejscowością Palcza. Bez wahania wykorzystujemy sprzyjające okoliczności i  z racji wieczornej pory rozbijamy namiot.

Sobota wita nas o 6:00 rano. Poranny chłód skutecznie wgania do śpiworów, jednak po śniadaniu przełamujemy się i wychodzimy. Pakowanie się zajmuje więcej czasu niż poprzednio, z racji większego lenistwa i suszenia namiotu.
Pierwsze swe kroki kierujemy do miejscowości Palcza.
Z dużymi nadziejami odwiedzamy miejscowy sklep, chcąc zakupić parę produktów na drogę.  Po przekroczeniu progu przybytku zamieram.  Wchodzę do małej izdebki, z kilkoma półkami. Naprzeciwko mnie stoi za ladą przykładna gospodyni i pyta co podać.
Pytaniem jestem nieco zakłopotany. Na półkach nie madosłownie nic. Woda, napoje, jakieś czekolady i parę innych produktów , powtarzam PARĘ.  Obserwuję, że Anita obok podziela moje spostrzeżenia.
-Tego nie ma, eee, tamtego też nie, eee – myślimy głośno razem
- Eeee, wodę poprosimy, najtańszą – mówi Anita
- To tego najzwyklejszego Kuracjusza dać? – z zawodem w głosie pyta gospodyni.

Usłyszawszy twierdzącą odpowiedź, wysyła ciecia/męża/pomagiera w interesie na „zaplecze” po butelczynę.
Dziękujemy za wodę i wychodzimy, debatując po drodze, gdzie widzieliśmy gorzej zaopatrzony sklep.
Z dyskusji wynika, że ten w Palczy wyminął konkurencję tuż przed metą i wskoczył na pierwsze miejsce z tytułem najgorzej zaopatrzonego sklepu w Polsce, jaki mieliśmy okazję widzieć.
- W Gruzji, w Tuszetii był jeden taki, gdzie kobieta miała tylko parę batonów i zupek chińskich – twierdzi Anita.
No, ale Gruzja się teraz nie liczy…..
Rozpoczynając dzień wesołą sytuacją, łatwiej maszeruje się nam do góry.  Pogoda również sprzyja błękitem nieba. Zmierzamy w stronę Pasma Babicy. Dobre oznaczenie szlaku, za jakie należy chwalić Beskid Mały i PTTK Wadowic, w realiach Beskidu Makowskiego pogarsza się. Tym samym, o fakcie że weszliśmy na Babicę (727 m npm) dowiadujemy się po tym, gdy już trzeba z niej zejść.  Na dłuższy postój zatrzymujemy się przy klimatycznej kapliczce Świętego Huberta,  wyruszając dalej dopiero wypędzeni przez okoliczne osy.

Od tamtego momentu spacer szlakiem czerwonym jest, delikatnie mówiąc, słaby. Brakuje widoków, trasa prowadzi leśną lub bitą drogą, a marsz jest monotonny i ciągnie się w nieskończoność. Gdyby nie wyśmienite jeżyny, które akurat dojrzewają, byłoby ponad przeciętnie. Na szczęście przynajmniej to trzyma nas w jakim takim animuszu. No przynajmniej mnie, bo często się zatrzymuję i zrywam te owoce.
Poza tym bez emocji klepiemy kolejne kilometry i zatrzymujemy się tylko, aby coś zjeść. Z utęsknieniem wyczekujemy Działu (582 m npm) i Sularzowej (617 m npm), ale nie są oznaczone. Przechodzimy przez nie około południa. Dopiero na Plebańskiej Górze (510 m npm) orientujemy się dokładnie w położeniu, z uwagi na kapliczkę. Tu również pojawia się więcej ludzi, co oznacza niewielką już odległość od miasta.
Nie mylimy się – z każdym kolejnym kilometrem mijamy sobotnich turystów, którzy zdecydowali się na poobiednią przechadzkę.
Po kilkunastu minutach wychodzimy z lasu po raz ostatni. Przed nami ciągnie się porośnięty trawą grzbiet, z rozległym widokiem na okoliczne doliny. Na zakończeniu grzbietu, po lewej stronie, widać cel podróży – Myślenice.
Polna dróżka wiedzie jeszcze kilka kilometrów ścieżyną, ubitą przez stopy w adidasach, po czym gwałtownie skręca na północ, w zabudowania.
Do Myślenic dochodzimy po 14:00.  Pozostaje znaleźć dworzec autobusowy i transport do Krakowa.




Wycieczka w nowe rejony Beskidów okazała się doświadczeniem po części ciekawym, ale i bez rewelacji.
Żeby nie upraszczać wszystkiego, powiem że Beskid Mały bardzo mi się spodobał. Maszerując jego grzbietami dostałem to, czego oczekiwałem – ciszę, spokój, szlak wyglądający jak szlak i górski klimat.
Dobrą opinię i nastrój popsuł za to Beskid Makowski. Po tych wzniesieniach chodziło się niewygodnie, a co zakręt czaiła się jakaś chałupa, czy domek letniskowy, skutecznie psując kompozycje krajobrazu. Widoków jakichkolwiek mało, a jeśli już pojawi się jakaś polana, to można być pewnym, że będzie wkoło „obrośnięta” domami.  Klimatu górskiego również nie poczułem w tym paśmie, co najwyżej klimat Gór Świętokrzyskich w negatywnym tego stwierdzenia znaczeniu (i to jakiegoś pomniejszego pasma świętokrzyskich, bo główne partie wg mnie dużo bardziej na góry zakrawają niż wspomniany Beskid).
Tym samym ocena całości wycieczki jest taka przeciętna. A szkoda, bo pierwsza część naprawdę dobrze rokowała.
Czy to oznacza, że więcej w Beskid Makowski nie przyjadę?
Przeciwnie! Wycieczka rozbudziła jeszcze bardziej moją ciekawość , chęć porównania i obiektywnej oceny Beskidu Makowskiego. Mam nadzieję, że wkrótce to nastąpi.
Nie sposób również nie wspomnieć o kapliczkach, które w powyższych Beskidach znaczą szlaki i są ciekawa atrakcją. W większości odnowione zapewniają ciekawy widok, a częśto i miejsce do odpoczynku lub zadumy.
Pozdrawiam
Tomasz Duda


GALERIA - ostrzegam, jakość fatalna bo robione małpką ;/




środa, 11 września 2013

Oznaczenia szlaków górskich w Karpatach – Słowacja

Oznaczenia szlaków górskich w Karpatach – Słowacja

Jako, iż dwa miesiące temu miałem okazję przejść kilka pasm słowackich Karpat Zachodnich i nabyłem w miarę przekrojowy ogląd sytuacji, dlatego też postanowiłem z tej okazji coś napisać. Będzie to osobny post, lecz pełniący również rolę uzupełnienia tematu „Oznaczenia szlaków górskich w Karpatach(Polska, Ukraina, Rumunia) – subiektywnie i praktycznie”.


Po obserwacji słowackich szlaków powiem wprost – „serce roście”.
Nasz południowy sąsiad, mimo iż niewielki powierzchniowo, a pokryty górami od wschodu po zachód nauczył się doceniać swoje bogactwo naturalne, co więcej – pojął, że trzeba szanować je i chronić. Mając w pamięci szeroki przekrój realiów oznaczania szlaków górskich w Karpatach – Słowacja wyraźnie wyminęła peleton i wysunęła się na prowadzenie w wyścigu o umilenie wędrówki turystom.
Ze znalezieniem drogi w górach nie ma najmniejszego problemu. Znaczki malowane są często, gęsto i konsekwentnie. W samym oznakowaniu zaś widać pewnego rodzaju ład  i porządek, czego w innych krajach brakuje.  Tym samym oprócz prostokątnych znaczków malowanych na drzewach, szlak znaczą drogowskazy i  tyczki.







Model standardowego, malowanego  znaku jest taki sam jak polski i na dłuższe wywody nie zasługuje. Ciekawą kwestią jest zaś oznaczanie zakrętów, a właściwie odległości do nich. Nie wszędzie, ale w większości,  pod „zakręcającym” znakiem szlaku wypisana jest odległość do samego skrętu (np. 20m).  Głupota możecie rzecz – jednak z doświadczenia powiem, iż czasem znacznie ułatwia życie. Nieraz do wyboru mamy kilka ścieżek i wtedy taki znaczek będzie bardzo pomocny.  Szkoda, że tego typu wskazówek brakuje w Polsce.
Drogowskazy z charakterystycznym kapeluszem na Słowacji ustawione są bardzo licznie i rosną niczym grzyby po deszczu. To właśnie w tej kwestii widać konsekwencję i staranność. Drogowskazy są na bieżąco ewidencjonowane i naprawiane (uzupełniane), o czym świadczą daty produkcji i numery i tablic. W każdym miejscu, do którego jakiś drogowskaz wskazuje określony czas przejścia, stoi kolejny (lub stał, zanim zaczął komuś przeszkadzać). Nieraz, choć sam szlak jest zarośnięty i nieprzedeptany niemal możemy mieć pewność, że w spodziewanym miejscu zobaczymy znajomy słupek w kapeluszu. Taka konsekwencja w stawianiu drogowskazów jest bardzo pomocna w marszu. Nie dość, że pokazuje kierunek, to jeszcze pozwala na bieżąco śledzić tempo chodzenia nawet bez pomocy mapy.


Na polach, łąkach i otwartych przestrzeniach Słowacji możemy śmiało oczekiwać tyczek z wymalowanymi oznaczeniami. Powiecie, że i w Polsce bywają, a ja odpowiem, że znam realia. Na Słowacji pierwszy raz mogłem zaobserwować, że tyczki nie w teorii, ale w praktyce stoją na polach i pomagają trafić do celu. Co innego w Polsce. Tam najczęściej nadają się one rolnikom do konstruktywnego wykorzystania  lub spalenia.

Podczas wędrówki grzbietami kolejnych pasm słowackich zauważyłem ciekawą prawidłowość. Im bliżej stolicy, tym szlak lepiej oznaczony. Widać to po ilości znaków i poziomie ich utrzymania, który proporcjonalnie rośnie z każdym kilometrem  w kierunku południowo-zachodnim. W praktyce na zapomnianych szlakach Małych Karpat było więcej oznaczeń niż np. w Fatrze Luckanskiej.
Podsumowując, muszę przyznać iż tak dobrym stanem oznakowania szlaków w Karpatach słowackich byłem szczerze zaskoczony. Tym samym, w obliczu nowych faktów Słowacja wędruje w moim rankingu na pierwsze miejsce. Od południowych sąsiadów musimy zacząć się uczyć, zarówno porządku znakowania, jak i szacunku dla włożonej w to pracy. Chodzi więc nie tylko o malowanie nowych znaków i stawianie słupków, ale o powstrzymywanie się przed niszczeniem tablic, czy wyrywaniem tyczek.  Zróbmy tylko/aż tyle, a szlak będzie wyglądał znacznie inaczej.

Pozdrawiam
Tomasz Duda

czwartek, 5 września 2013

Świętokrzyskie dla ciekawych – objazdowo nadrabiając zaległości (Tokarnia, Miedzianka, Oblęgorek, Samsonów, Zagnańsk)

Świętokrzyskie dla ciekawych – objazdowo nadrabiając zaległości (Tokarnia, Miedzianka, Oblęgorek, Samsonów, Zagnańsk)

Ziemia świętokrzyska, to region który darzę szczególnym sentymentem. To tutaj zaczynałem swoją przygodę z turystyką, zdobywałem swoje pierwsze góry i co najważniejsze, na tym terenie położony jest mój dom rodzinny.  Nic dziwnego, iż powróciwszy co jakiś czas w te strony, mam ochotę wyrwać się gdzieś w teren, zobaczyć coś nowego, a nawet pochodzić po znajomych miejscach i powspominać.
Okazja do odwiedzenia świętokrzyskich atrakcji turystycznych pojawiła się niedawno, w połowie sierpnia. Pobyt w domu, wolna niedziela i chwila zastanowienia co zrobić z wolnym czasem. Nawet może nie – co zrobić, ale gdzie pojechać.


Wyświetl większą mapę Ustaliłem po pierwsze, że wybiorę się w Góry Świętokrzyskie i pewnie odwiedzę jedno z popularniejszych miejsc. Święty Krzyż, Łysica, czy inne ścieżki które już deptałem.
Wszystko było właściwie ustalone, gdy nagle zdałem sobie sprawę, że taka wycieczka jest trochę pozbawiona sensu. Mam czas, środek transportu i wiele nieodwiedzonych miejsc, a ja wybieram się tam, gdzie „zawsze”. Uświadomiłem sobie nagle, że człowiek jeździ po Europie, świecie, planuje wyprawy „Bóg wie gdzie”, a lokalne wycieczki traktuje schematycznie, bez wysiłku i chęci zmiany czegokolwiek.
Po takich rozmyślaniach postanowiłem schemat naruszyć. Wybrałem na mapie Gór Świętokrzyskich parę miejsc:
a) które odwiedziłem w czasach dziecięcych i zapomniałem oraz
b) w których nie byłem, a co najmniej powinienem.
Z takich prostych kryteriów uzbierało się parę punktów na objazdówkę. Jedne bardziej znane, inne mniej, ale subiektywnie warte odwiedzenia.


No to w drogę

Niedziela 18 sierpnia od rana zapowiada się obiecująco. Ani jednej chmurki na niebie i rychły upał, jakiego w ostatnich tygodniach nie było i już prędko nie będzie. Pogoda idealna na wyjazd gdziekolwiek byle tylko nie siedzieć w domu.
Z chałupy wygramalam się niespiesznie. Pakuję w samochód to i tamto, innych rzeczy zapominam i wracam, raz i drugi … a zegarek nieubłagalnie wskazuje 10.
 Koniec końców udaje się wszystko wziąć i wyjechać.  Na północny wschód.

Pierwszy przystanek robię po niespełna godzinie jazdy, w Tokarni. Kto był to wie, a kto nie był  się dowie, że we wsi położonej przy trasie Kielce-Kraków znajduje się Muzeum Wsi Kieleckiej. W skansenie tym byłem już ładnych parę lat temu, ale z racji upływu czasu i dziecięcego wieku, niewiele z tamtej wizyty zapamiętałem. Bilet normalny do skansenu kosztuje 12 zł, ulgowy jest o połowę tańszy. Na szczęście udaje mi się załapać na ten niskobudżetowy i wśród innych zwiedzających wchodzę na teren obiektu. Pech chce, że ludzi tu nie brakuje. Z racji niedzieli i faktu, iż akurat trafiłem na dzień gminnych dożynek.  Niemniej miejsca wystarczy dla wszystkich.












Muzeum jest duże i podzielone na kilka oddzielnych sektorów, które prezentują poszczególne regiony Świętokrzyskiego. Główną część zabudowań w skansenie stanowią oczywiście wiejskie chaty. Niektóre całkiem zwykłe, niektóre zamknięte, lecz większość jest naprawdę interesująca. Dobrze zakonserwowane, zadbane i wypełnione rekwizytami, które dają wyobrażenie polskiej wsi sprzed kilkuset lat. Najstarsze pochodzą z XVIII wieku i są w znakomitym stanie, a przynajmniej na taki wyglądają. Gdy znudzą nas wiejskie chałupy możemy obejrzeć domy mieszczańskie, warsztaty, sklepy. Uwagę  w Muzeum przyciągają również  imponujące wiatraki. Jedne można zwiedzać od wewnątrz, a trzy pozostałe uzupełniają krajobraz wsi.  Bardzo ciekawym obiektem jest również dworek szlachecki – piękny na pierwszy rzut oka wraz z interesującymi ekspozycjami we wnętrzu.

Około południa opuszczam Tokarnię, przebijając się przez tłumy turystów. Słońce ostro już dopieka , a mi wypada ruszać w drogę do następnego miejsca.
Najpierw jadę w kierunku Chęcin. Górujący nad miejscowością i przyciągający wzrok zamek w Chęcinach mijam z żalem, gdyż odwiedzałem go niedawno. Kieruję się dalej na zachód.
W pewnym momencie wzrok mój przyciąga znak. Strzałka z drewna wskazuje do jaskini, którą w planie nie uwzględniłem, ale z pewnością warto było by zobaczyć.  Decyzja może być tylko jedna – zawracam i podążam za znakami. Jest ich trzy, jednak dobrze prowadzą mnie w miejsce docelowe. Wjeżdżam do coraz mniejszych wsi, jadę coraz to gorszą drogą i po paru kilometrach docieram do lasu. Dalej w głęboki piach nie chcę już się pchać, samochód zostawiam w cieniu drzew. Według oznaczeń zostało jeszcze 800m do przejścia niebieskim szlakiem pieszym.  Szeroka dróżka wiedzie lekko pod górę i prowadzi do jaskini Piekło.

Po odwiedzeniu obiektu wracam na właściwą drogę. Kilkanaście minut później docieram do Miedzianki. We wsi kieruję się na znak informujący o Muzuem Górnictwa Kruszcowego. Po kilkuset metrach parkuję samochód i idę w kierunku pobliskiej góry. Wzniesienie Miedzianka mierzy 354 metry npm i jest jednym z lepszych punktów widokowych w okolicy na zachodnią część Gór Świętokrzyskich. Od wschodniej strony z której zmierzam podejście jest dość długie, a ścieżki nieoznaczone. Jednak przy odrobinie wyczucia bez problemu docieram na szczyt wzniesienia w sandałach.  Widok ze szczytu naprawdę robi wrażenie. W oddali mogę podziwiać między innymi zamek w Chęcinach i Kielce.
Góra Miedzianka jest atrakcyjna również od wewnątrz. W okolicy znajduje się kilka wejść do jaskiń i sztolni, które mają kilkaset metrów długości. Do środka nie mam z kim wejść, więc podziemne atrakcje odpuszczam. Teren jest jednak wybadany i z pewnością jeszcze tu wrócę.

Tymczasem wracam, ale do samochodu, po czym ruszam dalej. Moja trasa wiedzie wąskimi gminnymi drogami na północ.  Z pomocą mapy mijam plątaninę dróg bez żadnych pomyłek i po kilkudziesięciu minutach docieram do Oblęgorka.
W miejscowości znajduje się nic innego jak pałacyk Henryka Sinkiewicza. Parking przy sklepie kosztuje 5zł, a do obiektu prowadzi zwracająca uwagę aleja lipowa.
Pałacyk Henryka Sienkiewicza w Oblęgorku położony jest na wzgórzu i jest niewidoczny od strony miejscowości. Dopiero od bramy możemy podziwiać park i umiejscowiony w centralnym punkcie, piękny, niewielki budynek. Teren jest bardzo zadbany. Równo przystrzyżony trawnik, czyste alejki i pieczołowicie odnowiona fasada budynku dodają miejscu estetyki. W środku pałacyku znajduje się muzeum poświęcone Henrykowi Sienkiewiczowi. Jest urządzone w nowoczesnym stylu, toteż na wejściu dostajemy elektronicznego przewodnika z słuchawkami, który oprowadza nas po pomieszczeniach. Poza pięknymi antykami miejsce podoba mi się przede wszystkim ze względu na estetykę. Zwiedzanie zajmuje ponad godzinę. Jeszcze spacer po terenie dworskiego parku i mogę ruszać dalej.


Późnym popołudniem docieram do Samsonowa. Już od drogi uwagę zwracają sporej wielkości ruiny, po lewej stroni pobocza. To pozostałości  huty „Józef” , zbudowanej na początku XIX wieku, z inicjatywy Stanisława Staszica. Obok obiektu znajduje się parking, z którego korzystam. Pozostałości huty zabezpieczone są w formie trwałej ruiny, udostępnionej do zwiedzania. Można zobaczyć tu wyniosłą bryłę wielkiego pieca, hal produkcyjnych, czy wieży wyciągowej, a nawet zejść do podziemi.
Z racji zbliżającego się wieczoru hucie poświęcam niezbyt wiele czasu i zwiedzam ja pobieżnie.

Chwilę później jestem już w drodze do Zagnańska. Jadąc z zachodu, przed wsią po lewej stronie znajduje się monstrualnej wielkości drzewo. To znany dąb „Bartek”, mierzący 28,5 metrów wysokości, z pniem o średnicy prawie 10 metrów.  Wiek drzewa różnie był podawany. Jedni eksperci szacują go na 1000, inni na ponad 600 lat. W każdym razie drzewo warte jest bliższej uwagi. Mimo ruchliwej drogi bez przeszkód można zatrzymać się na wielkim parkingu po drugiej stronie ulicy i bezpiecznie przejść „na światłach” , postawionych specjalnie ze względu na drzewo. Bartek naprawdę robi wrażenie. Wielki, rozłożysty, po części zniszczony. Drzewo w wielu miejscach podparte jest już stalowymi podporami , a dziury w pniu zaślepiono dodatkową korą. Mimo tych zabiegów to bardzo piękne drzewo i z pewnością zasługuje na uwagę.
Dąb „Bartek” to najdalszy punkt programu na dziś, wysunięty na północ.



Z racji wieczornej pory zmieniam kierunek na południowo wschodni. Przejeżdżam przez Kielce i zmierzam w stronę Łysogór.
Początkowo chcę zahaczyć o Świętą Katarzynę i mimochodem wejść na Łysicę (612 m npm), jednak rzędy samochodów zaparkowane aż po horyzont skutecznie zniechęcają mnie do tego pomysłu.
Bez przystanku przejeżdżam również przez Bodzentyn. Ruiny tamtejszego zamku zwiedzałem całkiem niedawno i nie czuję potrzeby powtarzania tego właśnie w tej chwili.

Zatrzymuję się za to w Nowej Słupii.  Z trudem, bo z trudem i za 5 zł, ale jednak. Znowu pech chce, że w miejscowości ma miejsce dziś ostatni dzień słynnych „Dymarek Świętokrzyskich”. Przez ulice trudno się przecisnąć niemniej z solennym postanowieniem odhaczenia ostatniego punktu na dziś, z mozołem brnę w ludzkim tłumie na zachód.  W miarę nabierania wysokości gęstwina rzednie, a ja wchodzę do lasu. Tu zaczyna się popularny szlak niebieski wiodący do jeszcze bardziej popularnego miejsca – na Święty Krzyż.  Ku swojemu zdziwieniu, mimo prawdziwej dziczy w miejscowości, okazuje się , że po kamienistej ścieżce dreptam właściwie sam mijając po drodze tylko kilka osób sączących piwo.  Taki stan utrzymuje się aż do klasztoru na Świętym Krzyżu. Tylko na samym szczycie obserwuję kilku turystów z większymi plecakami (sic!), a poza tym pustki. Zatrzymuję się jeszcze w punkcie widokowym na gołoborza, ale widok jakoś nie robi dużego wrażenia. Schodzę tą sama drogą już w ciemnościach, przy świetle czołówki.  Poza pijanymi dzieciakami nie spotykam już nikogo, aż do samej Nowej Słupii.
Tu też, o 22:00, kończy się moja wycieczka.

Wyjazd przygotowany palcem po mapie , cały dzień zwiedzania i tylko kilka miejsc odwiedzonych spośród całej palety punktów wartych odwiedzenia.  Wiele atrakcji świadomie pominąłem, gdyż priorytetem było zobaczenie czegoś nowego, a plan konkretny.  Jednakże miejsca pominięte zaznaczyłem i podkreślam, że również warte są uwagi. Turyście który chciałby powtórzyć moja trasę bez pospiechu, zaliczając wszystkie checkpointy sugeruję podzielić ja na 2 dni .

Dla osób zastanawiających się czy wybrać się w Świętokrzyskie i co tu jest właściwie ciekawego, dedykuje ten i mam zamiar przygotować jeszcze parę wpisów, które zachęcą do dowiedzenia tego terenu o nieopisanym bogactwie kulturowych i naturalnym. Mam nadzieję, że chociaż w części uda mis się przedstawić piękno mojej małej ojczyzny i odegrać rolę lokalnego patrioty.
Cudze chwalicie, swego nie znacie…
Nie ma czasu do stracenia – ruszaj w Świętokrzyskie!!!


GALERIA z wyjazdu

Tomasz Duda