We wrześniu bardzo chciałem pojechać w Tatry. I jakoś nie było
okazji. A to Cywilne do zaliczenia na uczelni, a to kampania wrześniowa już
rekonstrukcyjna w Tomaszowie Lubelskim, a to zła pogoda i czas leciał. Jednak z
końcem miesiąca się udało i zawierzając meteorologom z INTERNETU (czyt. na
chybił-trafił) pojechaliśmy.
W Zakopanym na dworcu spotkałem się z Januszem koło 13 i
poszliśmy w stronę Kuźnic.
Kupujemy bilety i leziemy na Nosal.
Potem różnymi plątaninami szlaków kierujemy się w stronę
Morskiego Oka, po drodze zgarniając Anitę.
W schronisku jesteśmy koło 20stej i z braku innych bierzemy
pokój 3 osobowy (10zł różnicy w stosunku do gleby jakoś do nas przemówiło).
Wieczorem mówiąc ogólnie ogarniamy się, po kilka głębszych nalewki i spać.
Wczesnym rankiem wstajemy, o 6stej wychodzimy w stronę Rys.
Mgła...
..do czasu, bo ok. 8smej zaczyna się robić całkiem
przyjemnie.
Nawet bardzo przyjemnie. Przed nami nie ma nikogo, jednak za
nami już zaczyna tworzyć się wężyk.
Do samego szczytu mijają nas tylko Słowacy, ale idący w dół.
Toż moje zdziwienie, kiedy weszliśmy na wierzchołek, a tam
ludzi "jak piesów" ;D . (BTW - tak, tak Januszek bezwstydnie usnął na
postoju na szczycie, też się za niego wstydzę ;D ) I wtedy przypomniałem sobie
o schronisku pod Rysami... ;)
A z wierzchołka widok zacny, oj zacny. I można było tak
cieszyć oko jakieś zaprawdę..... pół godziny, aż zaczęło "heblić"
wiatrem po plecach i dzikie tłumy turystów zaczęły szukać dla siebie
przestrzeni życiowej, drastycznie ograniczając naszą.
Nie zostało nic, jak szybko ewakuować się. I z powrotem było
gorzej, bo więcej ludzi. I tak do Morskiego Oka, do 13.30
A tam moim oczom ukazały się niepomierne tłumy ludzi. Nie
wiem jakim cudem nie widać tego na zdjęciu, ale ledwo było gdzie zjeść, do tego
jakiś podstarzały typ dymił mi faję za uchem i suszył na nogach śmierdzące
skarpeciory. Mniam
Mając już tych przyjemności powyżej ... uszu zebraliśmy się
w stronę Szpiglasowej Przełęczy.
Jakoś około 17stej naszym oczom ukazała się Dolina 5 Stawów
powoli "gasnąca" w zachodzącym słońcu.
Do schroniska doszliśmy o zmroku, jednak jak gminna wieść
niosła wtedy, noclegu nie udzielano. Także rozłożyliśmy się z grupa innych
interesantów przed budynkiem i złowrogo szemraliśmy na zamkniętą imprezę która
odbywała sie w środku. Już zdążyliśmy założyć wszystko na siebie i obalić
flaszeczkę, gdy ze schroniska wyszła Pani, z dwiema kolejnymi flaszeczkami
jakiejś lokalnej wódeczki i miejsce się znalazło. Dla wszystkich. Niebywałe
powiadam!
W korytarzu ale jednak. Spać nam jednak nie pozwolił długo
alkohol, powiadają jakoby najgorsza trucizna. A ostrze jego szczególnie
dosięgło Janusza i jak to bywa, obaliło znienacka.... Także na karimatę musiał
zostać zostać doprowadzony, w okolicach 2giej nad ranem
Jak to bywa po ciężkiej i krótkiej nocy, o 4.40 rano z
karimat zwlokły się 3 trupy i popełzły w stronę kuchni. Ze schroniska
wyleźliśmy przed 7 w stronę Zawratu, na Orlą Perć.
Z ciężkimi plecakami poruszaliśmy się wolno, także piechurzy
idący na lekko bez trudności nas mijali. Pogoda dopisywała.
I tak w górę, w dół i od nowa szliśmy sobie cały dzień. O 17
byliśmy na Krzyżnym. Wody brakło, a plecaki z całym dobytkiem trochę wymęczyły.
No i do Murowańca. Dotarliśmy tam ok 19, napełniliśmy żołądki i postanowiliśmy
się wyspać.
Kolejnego dnia wyszliśmy późno, bo ok 10, po rezerwacji
miejsc w Murowańcu. Kierunek Świnica . Pogoda super, nawet za gorąco. Jak
zresztą na zdjęciu widać mogliśmy negliżować się do Świnickiej Przełęczy, czyli
póki nie zaczęło wiać.
Dalej poszło szybko - Świnica, Zawrat i powoli w dół po
łańcuchach. a tam ludzi masa i trzeba odstać swoje w kolejce.
Pod Czarnym stawem Gąsienicowym tłum się rozrzedził, zatem
zarządziliśmy tam postój i spożycie.
Godzina 15, a wiec jest znośnie - next target Kościelec.
Z Karbu wyraźnie już widać jegomościa i ludzi z niego
schodzących. Tylko nikt nie idzie w górę - trudno, ich strata
Gdy jesteśmy na szczycie przez wierzchołek przewija się parę
chmurek, ale generalnie jest super.
Stoimy tam zresztą sami, aż słońce zaczyna chylić się ku
zachodowi. W międzyczasie widzimy widmo, niejakiego Brockenu. Pora iść w dół.
A przy zejściu zaczyna robić sie całkiem ciekawie. Chyba
byliśmy dziś ostatnimi ludźmi na Kościelcu. Dalej juz bez emocji, werwy i wody
wracamy do Murowańca. Tam konsumujemy co nam jeszcze miało zostać z 5-dniowego
prowiantu i alkoholu, po czym idziemy spać.
Następny dzień jest równie motywacyjny jak poprzednie -
który to już z kolei!! Coś niesamowitego. To jednocześnie ostatni dzień wypadu
- aż szkoda wracać. Jednak co zrobić.
Powoli wchodzimy na Kasprowy, potem dróżka wiedzie na
Kondracką Kopę.
Jeszcze kanapka z szynką z puszki która się jakoś uchowała i
można ruszać dalej.
Z oddali można sobie popatrzeć na Giewont, ale tam nie
idziemy. Do Zakopanego zmierzamy czerwonym szlakiem. I to było najgorsze cośmy
mogli zrobić. Nikomu nie polecam tej "drogi" i nigdy tam nie pójdę!!!
Ślisko jak na lodowisku, mokro i dużo ludzi. Najgorsze co z wyjazdu
zapamiętałem, to właśnie "toto"
Jednak generalnie wszystko się udało i wyszło zgodnie z
planem.
Także dla relaksu wrzucam to ostatnie zdjęcie "śmisznego potoczka".
który mijaliśmy przy zejściu.
I to by było na tyle. Dziękuję, dobranoc. ;D
Hej!
OdpowiedzUsuńBardzo ładne zdjęcia!! :D
Na Rysach zawsze są tłumy, niestety :/
W tym rejonie polecam Ci Przełęcz pod Chłopkiem.
Trasa ta jest bardzo ciekawa, no i nie ma tyle ludu co na Rysach :)
Pozdro :)
Dzięki bardzo za sugestię. A orientujesz się, jak polecana przez Ciebie trasa wygląda zimą?
UsuńNiestety nie...
UsuńW zimie tam nie byłam
Mogę Ci tylko tyle powiedzieć, że Przełęcz pod Chłopkiem (w letnich warunkach) jest znacznie łatwiejsza od Orlej Perci i mniej eksponowana. Jeśli chodzi o trudności techniczne porównywalne to jest z Kościelcem... ale charakter zupełnie inny...
pozro