środa, 10 października 2012

Główny Szlak Beskidzki 30.06-16.07.2010


Główny Szlak Beskidzki 30.06-16.07.2010

Idea przejścia Głównego Szlaku Beskidzkiego wzięła się znikąd, a przynajmniej nie powstała pod moją kopułą, co więcej do połowy czerwca nawet nic podobnego mi do głowy nie przyszło....   Jednak ktoś o tym pomyślał - Łukasz, który znany był z trochę szalonych pomysłów wrzucił temat na klubowym forum (mniejsza o to jakim), że się wybiera. zdecydowałem się parę dni przed wyjazdem, na piwie przejrzeliśmy mapy no i ruszamy....
Prolog - 29 czerwiec, ok 17 spotykamy się w Krakowie, kupujemy prowiant i nocujemy u koleżanki by ruszyć z samego rana, o 5.30 autobusem do Ustronia

I dzień- 30 czerwiec
Budzimy, się za późno, łapiemy drobny poślizg z tramwajem , jednak na środek lokomocji docieramy czasowo. Kupujemy bilety i zasypiamy byle jak na najbliższe 3 godziny .... przez co przejeżdżamy kawałek za Ustroń. No cóż, dobrze, że spostrzegliśmy się w porę i nie trzeba za dużo drogi nadłożyć. Idziemy w kierunku stacji kolejowej, robię jakieś zdjęcia i ruszamy.

Temperatura i plecaki naładowane jedzeniem dają o sobie znać, ale "nie ma opi......nia" . Początkowo idziemy w sandałach  wesoło przeklinając wpadające kamyki,  wytrzymujemy do około 16, zakładamy normalne buciory, za co dziękują nam stopy i odciążone choć trochę plecy.  Monotonnie mija cały dzień, aż do biwaku(przeł. Łączecko), który ciężko było rozbić :D. Nie zależało nam na publiczności, a tu jak na złość po lesie jeździł jakiś tubylec na demonicznym jednośladzie typu "Komar" i denerwował ludzi. Gdy już mu się znudziło, na siedzących pod krzakiem włóczęgów (czyt. nas) wpada jakiś turysta, który zapewne też szukał miejsca na obozowisko. Zmieszał się dość mocno i chyba przestraszył (pierwszy dzień a my tka źle wyglądamy? - dziwne :P), po czym dał nogi za pas zapominając języka w gębie. No - w końcu spokój, można zjeść i iść spać. Budziki nastawione na 5:00 - ambitnie, a co........
Wisła w górnym biegu
Beskid Śląski












Okolice pierwszego noclegu











Panorama z wieży widokowej na Wlk. Czantorii


II dzień - 1 lipiec
Budzimy sie o 8:00, a więc tak jakby 3 h zaspaliśmy. Co ciekawe budzi nas słońce grzejące w namiot niemiłosiernie, bo tak to pewnie jeszcze długo byśmy się nie zwlekli. Jakieś kanapki z serkiem topionym, paroma garściami płatków przegryzione, pakujemy się i ruszamy. Temperatura daje się we znaki. Podejście na Baranią Górę (1220) w strugach potu. Widok z wieży przyjazny dla oka :)


No i wspólna fota.
Spojrzenie na mapę i uznajemy, że dziś wypadało by dojść do Węgierskiej Górki - a więc w drogę. Cel osiągamy około 19:00 i od razu zaczynamy od szturmu na najbliższy sklep, by uzupełnić zapasy. Po drodze zwiedzamy polskie bunkry, będące świadkami walk obronnych z września 1939, po czym rozbijamy namiot na pd-wsch od Węgierskiej Górki nieopodal jednego z takich obiektów.
Barania Góra jak i całe pasmo zawalone wiatrołomami

Polski schron bojowy











Panorama z widokiem na Beskid Śląski na dziś.


III dzień - 2 lipiec

Pobudka o 6:00 rano , dziś mamy motywację do wczesnego wstawania, żeby zdążyć przed prażącym słońcem.

Poza tym czeka nas mozolna podejście na masyw Beskidu Śląskiego. Niestety nie udało się, gorąco jest już w Węgierskiej Górce, a podejście na Halę Rysiową daje się we znaki.








Przy schronisku gotujemy obiad - makaron, jakiś sos w proszku i konserwa do tego (sosy się zmieniają, makaron/ryż/kasza, ale takie coś spożywamy w ramach głównego posiłku przez ok. 70% wyjazdu)







Podróż umilają nam muchy, które dają się we znaki także innym spotkanym po drodze. Około 19:00 dochodzimy na Halę Miziową i pojawia się dylemat, iść dalej czy nie. Ja wole pierwszy wariant, Łukasz raczej przeciwny. Po prostu harda rozkmina z Babią Górą w tle  ;DTu chciałbym nadmienić, że juz nogi dawaly o sobie znać (etap hartowania stóp ciągle w toku...  :)), do tego mojego kamrata podobno coś ogryzło w palec, który tak jakby trochę  spuchł (podobno jakiś robal). Więc decydujemy się zostać w bazie namiotowej SKPB  Katowice nieopodal Hali Miziowej, zaś jutro docisnąć i przejść Cały BPN, po czym zaczynamy dzisiejszą część planu wcielać w życie. Abstrah...jąc, co do bazy to jak najbardziej polecam, nawet chłopaki sobie zrobili prysznic z ciepłą wodą ogrzewany piecem.  :D  Prysznic w takiej wiacie oczywiście pozytywnie.


Panoramy nie ma, ale i tak jest zajebiście - barany po raz kolejny  8)
No Łukasz zaszalał z butami, dlatego wiekszoś szlaku przeszedł w sandałach z powodu odcisków. Jednak sam mimo moich meindli, dla których wole raczej chłodne dni, miałem buty Velco USAF . Też niby wojskowe, ale już Gore i na Vibramie, także inna bajka :)





IV dzień - 3 lipiec
Wstajemy około 6.00, szybkie śniadanie, zbieramy graty i wieszamy niedoschłe pranie na plecakach - tak schnie najlepiej :) . Na hali Miziowej jesteśmy ok. 7.30, mijając po drodze pasterza i jego stado i uciekając przed plagą much.


Nawet zdjęcia nie dało się zrobić. 
Szlak prowadzi od teraz wzdłuż granicy najpierw w dół z Hali Miziowej, a następnie w górę, w dół i tak bez końca jakimiś niskimi szczytami z których pamiętam tylko "Studenta"  ;D. W porze obiadowej docieramy do bazy SKPB "Głuchaczki", gdzie wg. Łukasza wiecznie jest zabawa i ogólnie biba.  No niestety zawiedliśmy się.... i poprzestaliśmy tylko na ugotowaniu tam obiadu. Niby godzina 14,  jednak jeszcze nie weszliśmy do BgPN, jak już wspomniałem Łukasz w desantach odgniótł nogi i od dziś szedł w sandałach. Ponad to poruszał się  sporo wolniej nie tylko z powodu stóp, ale także twierdził, że ma gorączkę od tego spuchniętego palca pokąsanego dzień wcześniej..... No, ale idziemy, jeszcze młoda godzina . Następne chwile zawahania pojawiają się koło godziny 17.00 w Markowych Szczawinach, zaczynamy się realnie zastanawiać, czy zrealizujemy nasz wczorajszy ambitny plan. Czy to mądre, czy nie, podejmujemy decyzję "raz się żyje" i kontynuujemy marsz.

Babia w całej okazałości, zrobiło się zimniej. 
Do Przełęczy Krowiarki dochodzimy po zmroku, mijając grupę miejscowych zmierzających na melanż w plenerze. Kierunek hala Krupowa już w świetle latarek...... Jednak w końcu rezygnujemy,  BgPN wygrał. O 22.50 mocno wkurwieni nie odzywając się do siebie słowem rozbijamy namiot kilka metrów od szlaku i zasypiamy.

World is mine.


Załapaliśmy się na zachód...

















V dzień - 4 lipiec
Dziś o 7.00 zwijamy się i idziemy. Pogoda si popsuła trochę, jedzenia brakło, ugotować nie ma jak, bo wody także brak. O 9.00 wita nas Hala Krupowa i dłuższy postój na posiłek. Przejaśnienia... W samo południe wychodzimy zmierzając w stronę Jordanowa. Szlak upływa nam nudno aż do miejscowości, gdzie robimy zakupy i deptamy kolejne kilometry chodnikiem.  Bardziej znudzeni niż zmęczeni, rozbijamy się na pd-wsch od Jordanowa na polu nieopodal drogi...


Widać cel....











Po drodze naderwany most...
Jordanów.
















VI dzień - 5 lipiec
Wychodzimy koło 9tej rano i w pochmurnej aurze zmierzamy do Rabki zdroju. Tam czekają nas zakupy, kebab, po czym ruszamy w dalszą drogę.


Następnie ociężale z pełnymi żołądkami i plecakami zmierzamy w stronę Turbacza.

Co prawda przepogodziło się, jednak postanawiamy wybrać luksus i zanocować w schronisku (oficjalnie oświadczam, że to jedyny taki nasz nocleg na trasie). Ładujemy akumulatory i baterie w multimediach, kontemplujemy przez dłuższą chwilę widok na Tatry, po czym udajemy się spać.





Po deszczu











Chmurki co najmniej ciekawe.











VII dzień - 6 lipiec
Schronisko opuszczamy około 8.00 rano. Pogoda ładna, jednak przejrzystość powietrza pozwala tylko na dostrzeżenie sylwetki Tatr w oddali.


W miarę upływu czasu pogoda zaczyna się psuć. Pasmo Lubania zostanie przez nas zapamiętane jako najgorszy odcinek całego szlaku. Czemu spytacie? A sam nie wiem. Może dlatego, że niebo zakryły chmury, całe pasmo zalesione bez widoków a sam czlak jakimś cudem  sporą część prowadził drogą wyślizganą przez jakiś traktor(?!!) i często nieomal kończyło się upadkiem do zagłębienia  z breją. Monotonia odcinka spowodowała,że doga cholernie się dłużyła, dlatego towarzyszyło nam dziś wiele słów na "K" i "CH"  .


Zalew Czorsztyński
Na szczycie przywitały nas stada much, zdążyliśmy szybko zrobić obiad w bazie SKPB i od razu w dół do Krościenka. Tu wypada powiedzieć, że zaczął kropić deszcz, który wieczorem zamienił się już w opad ciągły.


Do Krościenka zeszliśmy już wieczorem, a po solidnej wyżerce udaliśmy się w stronę podejścia na masyw Beskidu Sądeckiego. Deszcz zdążył już przyjąć status ulewy, toteż rozbijanie namiotu na jednym z pobliskich pól nie było zbyt przyjemne. Aż mi się zdjęć nie chciało robić...... :P


VIII dzień - 7 lipiec
Poranek wita nas pochmurno. Zwijamy mokre graty i zmierzamy w stronę Prehyby, by zrobić postój w schronisku


Tam robimy jakieś śniadanie, po czym bez pośpiechu zmierzamy pasmem Sądeckiego w kierunku Rytra. Idziemy bardzo monotonnie, tak że przez pomyłkę trawersujemy Radziejową nie wchodząc na szczyt ;D  To najgorszy fail podczas całej podróży, a najgorsze jest to, że wracać ni cholery nam sie nie chciało. Przy zejściu do Rytra ładny widok na Stary Sącz...
.....i właściwie tylko to
W Rytrze standardowo zatrzymujemy się pod sklepem, by kontemplować miejscowych meneli. Postanawiamy zajrzeć na zamek ryterski, który przyciągnął nasz wzrok już z oddali. Trafiliśmy tam już wieczorem i słońce w końcu zaprezentowało nam ciekawą grę świateł.







Widoczki z ruin zamku...
Trochę podbudowani postanowiliśmy rozbić biwak już po podejściu, przez co mogliśmy z góry jeszcze przez chwilę nacieszyć oczy zachodem słońca z Kretówki...
















IX dzień - 8 lipca
O 6 rano budzą nas małoletni grzybiarze/jagodziarze, rzucając nam "Dziki was nie zjadły?". Wydaje się mi to co najmniej dziwne, dlatego jeszcze długo ich nie zapomnę.  Pogoda słoneczna, ale niezbyt gorąco, wprost wymarzona.

Hala Łabowa
Kontynuujemy marsz przez Hale Łabową na Jaworzynę Krynicką po drodze zatrzymując się na posiłek w dwóch schroniskach.







Około 17.00 dochodzimy do Krynicy, spożywamy ciepły posiłek i robimy mega zakupy(ze świadomością, że w Beskidzie Niskim większych miejscowości raczej brak), po czym krok za krokiem oddalamy się od miasta postanawiając przejść jak najwięcej przed zapadnięciem zmroku. No i idziemy trochę dłużej niz planowaliśmy :). Po drodze las i pochyło uniemożliwiające rozbicie się. Z lenistwa nie wyciągamy czołówek, droga prowadzi prosto i tak oto gubimy szlak, stając po jakimś czasie nad brzegiem dość szerokiej (na szczęście płytkiej rzeki) w której droga się kończy.  Oczywiście nie obyło się bez "Ch, K i innych kobiet".  Przebiegam z plecakiem przez jakieś 6 m w wodzie, sam nie wiem jak, nie mocząc butów. Łukasz nie ma tego problemu - jest w sandałach ;)
Rozbijamy się na polu przy drodze, po jej przeciwnej stronie.


X dzień - 9 lipiec

Spora część szlaku prowadzi drogami - asfaltem, czy polnymi. W miejscowości Banica oznaczenie szlaku nie pokrywa się z mapą,jeśli w ogóle jest). 
Około 16.00 dochodzimy do bazy SKPB Warszawa  w Regetowie i decydujemy się zostać tam na noc. A co do samej bazy, to spotkaliśmy tam tylko "studentów - 10 lat później", większość z dziećmi. Nie skłamię, jeśli powiem, że jako jedyni nie przyjechaliśmy tam samochodem. Do tego na terenie bazy ZAKAZ ALKOHOLU. W STUDENCKIEJ bazie namiotowej prohibicja? - toż to oksymoron sam w sobie!!!  (można sie tylko zastanowić, gdzie ci ludze studiowali? ;D).  To wybitnie powarzystwo nie dla nas - stwierdziliśmy zgodnie, popijając browara nad rzeczką. Z lekkim niesmakiem idziemy spać.

Drugie śniadanie czyli "coś", co  powstało w moim kubku z kisielu i płatków. Motto na czas wyjazdu "suma rzeczy jadalnych jest jadalna". Bon apetit (Lukasz jeszcze do tego lubił kawy dolać :D)
Dolinka
Na odcinku kilkuset metrów szlak biegnie wzdłuż strumienia, stratowany przez bydło na breję, a po bokach ogrodzone. I weź sie tu nie denerwuj >:(
















XI dzień - 10 lipiec
Od rana podejście na Rotundę pozwala obudzić się na dobre. Na szczycie pomysłowo zaprojektowany cmentarz I wojenny(polecam)


Rotunda.
Zmierzamy w stronę Magurskiego Parku Narodowego. W bacówce w Bartnym zatrzymujemy se na obiad.
Papka w menażce, czyli Beskidzka kuchnia w wersji extreme  ;)






MPN wita nas bagnem.
O ile jeszcze na początku było tak jak na zdjęciu, to gdzieniegdzie błoto sięgało w pół łydki. Dopiero wraz z wysokością osiągnęliśmy suchy teren. Dalej idziemy lasem do końca dnia, co nie zachęca do działania. Biwak rozbijamy odbijając kierując się trochę od szlaku na prawo, na wykoszonym polu pod lasem.
Bivak in progress. 
Krzątając się na polu możemy zaobserwować, że coś w lesie się porusza - niemałe zwierze, ale widać tylko cień. W pewnym momencie zaczyna ochryple szczekać, po czym znika. Możemy tylko powiedzieć WTF?! Wieczorny wypad do wsi po wodę kończy dzień.
Panorama na Beskid, okolice Bartnych












XII dzień - 11 lipiec
Dziś chyba niedziela, pogoda dopisuje.
Drogowcy zaskoczyli turystów w MPN.
Przed południem w końcu wychodzimy z lasu. Po jogurciku, kupujemy zaopatrzenie i idziemy dalej. W Chyrowej ni cholery nie możemy znaleźć szlaku, dopiero świadomie przecinamy go w dalszym punkcie. W lesie błoto, zaliczam pierwszy i ostatni przewrót w taka breję:D
Desanty już od dawna na plecaku wiszą:D
Wieczorem docieramy do pustelni Św. Jana z Dukli, gdzie odświętnie ubrani ludzie patrzą na nas trochę jak na istoty gorszej kategorii(ciekawe dlaczego? ::)) Schodzimy do drogi, myjemy się w strumieniu i podchodzimy na Cergową. Podchodzimy, a może podbiegamy, bo gzy gryza nas niemiłosiernie. Do tego na podejściu słyszymy znajome ochrypłe szczekanie z lasu po czym wybiegają na nas dwie sarny. Aż się za głowę złapałem, bo pierwszy raz coś takiego widziałem i słyszałem. Pod szczytem Cergowej rozbijamy namiot.


Przełęcz Dukielska
Kąty










XIII  dzień - 12 lipiiec
Przechodzimy przez Cergową, schodzimy do Lubatowej.
Śniadanie pod sklepem, następny przystanek w Iwoniczu. Tutaj kupujemy aprowizację. Nolejny postój na Kebab w Rymanowie :D  Jakoś nam się nie chce dzisiaj iść.
Za Rymanowem napotykamy nietypowy "skansen" 
Około 16.00 trafiamy do bazy SKPB Rzeszów - Wisłoczek. Postanawiamy zostać na noc namówieni przez bazowego - naprawdę równy gość przyjął nas jak stary kumpel, a w bazie został kompletnie sam.  No i pogadaliśmy o pierdołach do późnej nocy przy ognisku, postanawiając następnego dnia ambitnie do Komańczy dojść.
Znany kształt masywu Cergowej
Drewniany misio
Wisłoczek
Baze polecamy - nawet saunę mają ;)
























XIV dzień - 13 lipiec
Chmury się zbierają. Idziemy w stronę Komańczy. Na miejsce dochodzimy wieczorem, by po zakupach zabiwakować za miejscowością









XV dzień - 14 lipiec
W nocy padało, także ranek wita nas mgłą i przebijaącym sie przez nią słońcem. Miejsce nie było wybrane korzystnie, bo położyliśmy się w poprzek jakichś kolein i tym sposobem cały dzień "łamało nas w krzyżu" :D
W tej pięknej aurze oczywiście toczymy jeszcze ciężki bój z gzami, ale juz nauczyliśmy sie je ubijać, także trup ściele sie gęsto  ;)

Przy jeziorkach Duszatyńskich robimy przerwę, ale po lekkim posiłku zmierzamy dalej za czerwono-białymi znaczkami. W drodze pojawia się problem z wodą. JA mówię ,ze wystarczy, Łukaszowi brakuje i jest spina. W końcu Łukasz schodzi do bazy "Raba" przez co czekam na niego 1,5h i nie jestem z tego jakoś zadowolony. Do Cisnej schodzimy na obiad. Właściwie do bacówki pod Honem , gdzie rozbijamy namiot i idziemy wydać trochę pieniędzy. Weselsi, po uzupełnieniu kolorowych płynów wracamy do bacówki już w nocy.




XVI dzień - 15 lipiec
Pobudka o 5:00, jakoś ostatnio mamy taki fetysz wcześnie wstawać  8). Podejścia i zejścia dają się we znaki - zapomnieliśmy już o nich w Beskidzie Niskim. Od wczesnych godzin rannych spotykamy zbieraczy jagód.
Szlak graniczny wiedzie zalesionym i błotnistym terenem, o 12:00 dochodzimy do Smereka.

Wchodzimy w pasmo połonin.
"Zdobywamy Smerek", yeah ;) no i ....    ... n i nic. Tak siedzę patrze na te góry i szczerze powiem, że nie ma szału. Biorąc pod uwagę, że parę razy w Biesach byłem to jakoś teraz wyjątkowo nudne mi sie wydają te krajobrazy. Może to profanacja ale taki jest fakt.
Przechodzimy Wetlińska i na kolację instalujemy się pod chatką Puchatka.




Słońce chyli się ku zachodowi, ale my zmierzamy w przeciwną stronę - rozbijamy namiot w Brzegach Górnych.
Zmęczona myca zmęczonego wędrowca.... ;)
Caryńska - idealne miejsce na jutrzejsze śniadanie













XVII dzień - 16 lipiec
Dziś jest ten dzień i czas zakończyć marsz także wstajemy odpowiednio wcześnie - 4.45 i kierujemy się na wschód.


Połonina Caryńska o 6.45 :D
Mgła nad Ustrzykami. Do miejscowości dochodzimy po 9. Przy budkach kasowych spotyka nas dziwny zarośnięty wesołek, który zbiera od nas podpisy ( zbiera podpisy wszystkich którzy idą cały gsb na słowo) :). Dowiadujemy się, że w tym roku szlak nie cieszy się popularnością. Po rozmowie typek kasuje nas na biletach do BPN >:(, no ale w sumie i tak by nas skroili przy wejściu na Szeroki Wierch. Mniejsza o to. Robimy zakupy. idziemy do Kremeranosa zostawić graty, żeby pozostałą część szlaku zrobić na lekko, a później rozbić namiot pod schroniskiem. Tak też robimy. Idzie się cudownie lekko.


Drogę na  Szeroki Wierch wg znaków szacowana na 2h30' robimy w godzinę bez zbytniego zmęczenia. Na miejscu rest - wylegujemy się na połoninie kilkadziesiąt minut. Na Tarnicę nie wchodzimy - po prostu się nie chce.
Halicz i Rozsypaniec mija nam szybko, jednak po drodze zaczął mi się rozwalać but - został potraktowany izolacją, która chcąc czy nie, musiała wytrzymać te ostatnie kilometry.  Najbardziej dłużył nam się odcinek szutrowej drogi do Wołosatego - zaczynamy debatować o cenie busa do Ustrzyk.
Do słupa kończącego szlak dochodzimy w okolicach godziny 16. No i tu też spodziewałem się czegoś lepszego - chociażby oznaczenia dystansu szlaku czy jakiejś tablicy - no kurde coś za to przejście się nam należy. A jednak nie - słup.... Po prostu słup. No ale zdjęcia trzeba było zrobić.



Następnie idziemy w stronę busa. Pytamy o cenę i ..... 4zł , na odcinku 6 czy 7km To my sobie pójdziemy jednak, a za cenę busa w miejscowym sklepie można lepiej browara na drogę kupić. Tak też czynimy.  Przed wieczorem jesteśmy w Ustrzykach. Rozbijamy namiot pod Kremenarosem, szybki shower, kupujemy grzane piwo i stawiam obiecane wcześniej (nie wspominałem o tym w relacji) symboliczne 0,5 cytrynówki lubelskiej. A flaszka na podwójną okazję.
1.Za przejście GSB
2.17 lipca (czyli jutro) formalnie wypadają moje 20ste urodziny. także to był kolejny motywator podczas wycieczki dla siebie, aby przejść szlak jeszcze 19stki. No wiem, że głupie, ale jakoś trzeba się motywować.  ;D
Co prawda trunek nas rozweselił, jednak po dłuższej rozmowie o pierdołach Łukasz poszedł poznawać towarzystwo, a ja ... hmm. Mi się już nie chciało z nimi gadać i poszedłem spać. :)
Okolice Rozsypańca
W drodze na Halicz

...jeszcze epilog będzie  ;)




Epilog - 17 lipiec
Dziś już czas powrotu do domu. Postanawiamy wyspać się, jednak po prostu nie da się. Upał budzi nas o 7 rano. Jak się później  okazało w centralnej Polsce temperatura w ostatnich dniach sięgała ponad 30 stopni,  więc u nas było nawet przyjemnie. Poza tym następnego dnia przyszło załamanie pogody i zaczęły się ulewy.  Nie spiesząc się leniwie jemy śniadanie i pakujemy się. Czas się rozejść, ja mam autobus po 10.00 do Tarnowa , Łukasz jakieś 2 godziny później....
Podsumowując:
Zrobiliśmy 519km w 17 dni co daje średnią 30,5km dziennie. Nie było jakiejś strasznej z tym spiny, niekiedy dziennie ledwie przekroczyliśmy 20km. Pogoda nam się bardzo udała, jak już wspomniałem parę dni później tak ciekawie nie było. Poza nielicznymi brakami wody z zaopatrzeniem problemów nie było. Miejsc na nocleg sporo, z czego polecamy bazy SKPB. Mapa się przydaje, bo w wioskach Beskidu Niskiego można się niekiedy pogubić. Przejście takiego szlaku daje spore doświadczenie z pieszymi wyprawami tego typu. Dużo się można nauczyć prowizorki,  no i uświadomić sobie, że właściwie 1/3 rzeczy które się niesie jest zbędna w takich "górach". Turystów było bardzo mało, ale tylko 11 lipca odnotowałem "dzień bez turysty na szlaku" (co ciekawe była to niedziela).
Co do towarzystwa to jeśli ktoś chce iść we dwie osoby to musi wiedzieć z kim ma do czynienia. W towarzystwie kilku  osób zawsze można porozmawiać z kim innym, a tu nie ma się do kogo odezwać, poza naszym jedynym kamratem i na pewno będą zdarzać się kłótnie. No ale lepiej się kłócić, niż nie odzywać parę dni i  krzywo patrzeć na siebie, gdy nie znamy dobrze człowieka.
Ogólnie polecam wszystkim tą trasę, na następne wyjazdy na pewno pojedziemy bogatsi o wiele przydatnych umiejętności i doświadczeń.

Na relację się zebrałem po blisko roku, zachęcony wcześniejszym tematem Wolfa. Oczywiście moje wypociny nie równają się z nią poziomem przekazu, jednak ostrzegałem o tym na początku, że jest to raczej spontaniczny zlepek myśli, co zresztą widać.

5 komentarzy:

  1. Już 2 raz znajdujemy na blogspocie osoby które przeszły GSB, świetna relacja, może kiedyś sami sie wybierzemy. Świetny blog, dodajemy do ulubionych, pozdrawiamy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szlak każdemu polecam. Dziękuję za miłe słowa :)

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Super sprawa z takimi wyprawami - fajnie widzieć że są ludzie chcący życie przeżyć a nie przeczekać ;) Pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzięki bardzo. Swoją drogą - polecam :)

    OdpowiedzUsuń