Główny Szlak Beskidzki 30.06-16.07.2010
Idea przejścia Głównego Szlaku Beskidzkiego wzięła się
znikąd, a przynajmniej nie powstała pod moją kopułą, co więcej do połowy
czerwca nawet nic podobnego mi do głowy nie przyszło.... Jednak
ktoś o tym pomyślał - Łukasz, który znany był z trochę szalonych pomysłów
wrzucił temat na klubowym forum (mniejsza o to jakim), że się wybiera.
zdecydowałem się parę dni przed wyjazdem, na piwie przejrzeliśmy mapy no i
ruszamy....
Prolog - 29 czerwiec, ok 17 spotykamy się w Krakowie,
kupujemy prowiant i nocujemy u koleżanki by ruszyć z samego rana, o 5.30
autobusem do Ustronia
I dzień- 30 czerwiec
Budzimy, się za późno, łapiemy drobny poślizg z tramwajem ,
jednak na środek lokomocji docieramy czasowo. Kupujemy bilety i zasypiamy byle
jak na najbliższe 3 godziny .... przez co przejeżdżamy kawałek za Ustroń. No
cóż, dobrze, że spostrzegliśmy się w porę i nie trzeba za dużo drogi nadłożyć.
Idziemy w kierunku stacji kolejowej, robię jakieś zdjęcia i ruszamy.
Temperatura i plecaki naładowane jedzeniem dają o sobie
znać, ale "nie ma opi......nia" . Początkowo idziemy w
sandałach wesoło przeklinając wpadające kamyki, wytrzymujemy do
około 16, zakładamy normalne buciory, za co dziękują nam stopy i odciążone choć
trochę plecy. Monotonnie mija cały dzień, aż do biwaku(przeł. Łączecko),
który ciężko było rozbić :D. Nie zależało nam na publiczności, a tu jak na
złość po lesie jeździł jakiś tubylec na demonicznym jednośladzie typu
"Komar" i denerwował ludzi. Gdy już mu się znudziło, na siedzących
pod krzakiem włóczęgów (czyt. nas) wpada jakiś turysta, który zapewne też
szukał miejsca na obozowisko. Zmieszał się dość mocno i chyba przestraszył
(pierwszy dzień a my tka źle wyglądamy? - dziwne :P), po czym dał nogi za pas
zapominając języka w gębie. No - w końcu spokój, można zjeść i iść spać.
Budziki nastawione na 5:00 - ambitnie, a co........
Wisła w górnym biegu
Beskid Śląski
Okolice pierwszego noclegu
Panorama z wieży widokowej na Wlk.
Czantorii
II dzień - 1 lipiec
Budzimy sie o 8:00, a więc tak jakby 3 h zaspaliśmy. Co
ciekawe budzi nas słońce grzejące w namiot niemiłosiernie, bo tak to pewnie
jeszcze długo byśmy się nie zwlekli. Jakieś kanapki z serkiem topionym, paroma
garściami płatków przegryzione, pakujemy się i ruszamy. Temperatura daje się we
znaki. Podejście na Baranią Górę (1220) w strugach potu. Widok z wieży
przyjazny dla oka :)
No i wspólna fota.
Spojrzenie na mapę i uznajemy, że dziś wypadało by dojść do
Węgierskiej Górki - a więc w drogę. Cel osiągamy około 19:00 i od razu
zaczynamy od szturmu na najbliższy sklep, by uzupełnić zapasy. Po drodze
zwiedzamy polskie bunkry, będące świadkami walk obronnych z września 1939, po
czym rozbijamy namiot na pd-wsch od Węgierskiej Górki nieopodal jednego z
takich obiektów.
Barania Góra jak i całe pasmo
zawalone wiatrołomami
Polski schron bojowy
Panorama z widokiem na Beskid Śląski
na dziś.
III dzień - 2 lipiec
Pobudka o 6:00 rano , dziś mamy motywację do wczesnego wstawania, żeby zdążyć przed prażącym słońcem.
Poza tym czeka nas mozolna podejście na masyw Beskidu
Śląskiego. Niestety nie udało się, gorąco jest już w Węgierskiej Górce, a
podejście na Halę Rysiową daje się we znaki.
Przy schronisku gotujemy obiad - makaron, jakiś sos w
proszku i konserwa do tego (sosy się zmieniają, makaron/ryż/kasza, ale takie
coś spożywamy w ramach głównego posiłku przez ok. 70% wyjazdu)
Podróż umilają nam muchy, które dają się we znaki także
innym spotkanym po drodze. Około 19:00 dochodzimy na Halę Miziową i pojawia się
dylemat, iść dalej czy nie. Ja wole pierwszy wariant, Łukasz raczej przeciwny.
Po prostu harda rozkmina z Babią Górą w tle ;DTu chciałbym nadmienić, że
juz nogi dawaly o sobie znać (etap hartowania stóp ciągle w toku... :)),
do tego mojego kamrata podobno coś ogryzło w palec, który tak jakby
trochę spuchł (podobno jakiś robal). Więc decydujemy się zostać w bazie
namiotowej SKPB Katowice nieopodal Hali Miziowej, zaś jutro docisnąć i
przejść Cały BPN, po czym zaczynamy dzisiejszą część planu wcielać w życie.
Abstrah...jąc, co do bazy to jak najbardziej polecam, nawet chłopaki sobie
zrobili prysznic z ciepłą wodą ogrzewany piecem. :D Prysznic w
takiej wiacie oczywiście pozytywnie.
Panoramy nie ma, ale i tak jest
zajebiście - barany po raz kolejny 8)
No Łukasz zaszalał z butami, dlatego wiekszoś szlaku
przeszedł w sandałach z powodu odcisków. Jednak sam mimo moich meindli, dla
których wole raczej chłodne dni, miałem buty Velco USAF . Też niby wojskowe,
ale już Gore i na Vibramie, także inna bajka :)
IV dzień - 3 lipiec
Wstajemy około 6.00, szybkie śniadanie, zbieramy graty i
wieszamy niedoschłe pranie na plecakach - tak schnie najlepiej :) . Na hali
Miziowej jesteśmy ok. 7.30, mijając po drodze pasterza i jego stado i uciekając
przed plagą much.
Nawet zdjęcia nie dało się
zrobić.
Szlak prowadzi od teraz wzdłuż granicy najpierw w dół z Hali
Miziowej, a następnie w górę, w dół i tak bez końca jakimiś niskimi szczytami z
których pamiętam tylko "Studenta" ;D. W porze obiadowej
docieramy do bazy SKPB "Głuchaczki", gdzie wg. Łukasza wiecznie jest
zabawa i ogólnie biba. No niestety zawiedliśmy się.... i poprzestaliśmy
tylko na ugotowaniu tam obiadu. Niby godzina 14, jednak jeszcze nie
weszliśmy do BgPN, jak już wspomniałem Łukasz w desantach odgniótł nogi i od
dziś szedł w sandałach. Ponad to poruszał się sporo wolniej nie tylko z
powodu stóp, ale także twierdził, że ma gorączkę od tego spuchniętego palca
pokąsanego dzień wcześniej..... No, ale idziemy, jeszcze młoda godzina .
Następne chwile zawahania pojawiają się koło godziny 17.00 w Markowych
Szczawinach, zaczynamy się realnie zastanawiać, czy zrealizujemy nasz
wczorajszy ambitny plan. Czy to mądre, czy nie, podejmujemy decyzję "raz
się żyje" i kontynuujemy marsz.
Babia w całej okazałości, zrobiło
się zimniej.
Do Przełęczy Krowiarki dochodzimy po zmroku, mijając grupę
miejscowych zmierzających na melanż w plenerze. Kierunek hala Krupowa już w
świetle latarek...... Jednak w końcu rezygnujemy, BgPN wygrał. O 22.50
mocno wkurwieni nie odzywając się do siebie słowem rozbijamy namiot kilka
metrów od szlaku i zasypiamy.
World is mine.
Załapaliśmy się na zachód...
V dzień - 4 lipiec
Dziś o 7.00 zwijamy się i idziemy. Pogoda si popsuła trochę,
jedzenia brakło, ugotować nie ma jak, bo wody także brak. O 9.00 wita nas Hala
Krupowa i dłuższy postój na posiłek. Przejaśnienia... W samo południe
wychodzimy zmierzając w stronę Jordanowa. Szlak upływa nam nudno aż do
miejscowości, gdzie robimy zakupy i deptamy kolejne kilometry chodnikiem.
Bardziej znudzeni niż zmęczeni, rozbijamy się na pd-wsch od Jordanowa na polu
nieopodal drogi...
Widać cel....
Po drodze naderwany most...
Jordanów.
VI dzień - 5 lipiec
Wychodzimy koło 9tej rano i w pochmurnej aurze zmierzamy do Rabki zdroju. Tam czekają nas zakupy, kebab, po czym ruszamy w dalszą drogę.
Następnie ociężale z pełnymi
żołądkami i plecakami zmierzamy w stronę Turbacza.
Co prawda przepogodziło się, jednak postanawiamy wybrać
luksus i zanocować w schronisku (oficjalnie oświadczam, że to jedyny taki nasz
nocleg na trasie). Ładujemy akumulatory i baterie w multimediach, kontemplujemy
przez dłuższą chwilę widok na Tatry, po czym udajemy się spać.
Po deszczu
Chmurki co najmniej ciekawe.
VII dzień - 6 lipiec
Schronisko opuszczamy około 8.00 rano. Pogoda ładna, jednak
przejrzystość powietrza pozwala tylko na dostrzeżenie sylwetki Tatr w oddali.
W miarę upływu czasu pogoda zaczyna się psuć. Pasmo Lubania
zostanie przez nas zapamiętane jako najgorszy odcinek całego szlaku. Czemu
spytacie? A sam nie wiem. Może dlatego, że niebo zakryły chmury, całe pasmo
zalesione bez widoków a sam czlak jakimś cudem sporą część prowadził
drogą wyślizganą przez jakiś traktor(?!!) i często nieomal kończyło się
upadkiem do zagłębienia z breją. Monotonia odcinka spowodowała,że doga
cholernie się dłużyła, dlatego towarzyszyło nam dziś wiele słów na
"K" i "CH" .
Zalew Czorsztyński
Na szczycie przywitały nas stada much, zdążyliśmy szybko
zrobić obiad w bazie SKPB i od razu w dół do Krościenka. Tu wypada powiedzieć,
że zaczął kropić deszcz, który wieczorem zamienił się już w opad ciągły.
Do Krościenka zeszliśmy już wieczorem, a po solidnej wyżerce
udaliśmy się w stronę podejścia na masyw Beskidu Sądeckiego. Deszcz zdążył już
przyjąć status ulewy, toteż rozbijanie namiotu na jednym z pobliskich pól nie
było zbyt przyjemne. Aż mi się zdjęć nie chciało robić...... :P
VIII dzień - 7 lipiec
Poranek wita nas pochmurno. Zwijamy mokre graty i zmierzamy
w stronę Prehyby, by zrobić postój w schronisku
Tam robimy jakieś śniadanie, po czym bez pośpiechu zmierzamy
pasmem Sądeckiego w kierunku Rytra. Idziemy bardzo monotonnie, tak że przez
pomyłkę trawersujemy Radziejową nie wchodząc na szczyt ;D To najgorszy
fail podczas całej podróży, a najgorsze jest to, że wracać ni cholery nam sie
nie chciało. Przy zejściu do Rytra ładny widok na Stary Sącz...
.....i właściwie tylko to
W Rytrze standardowo zatrzymujemy się pod sklepem, by
kontemplować miejscowych meneli. Postanawiamy zajrzeć na zamek ryterski, który
przyciągnął nasz wzrok już z oddali. Trafiliśmy tam już wieczorem i słońce w
końcu zaprezentowało nam ciekawą grę świateł.
Widoczki z ruin zamku...
Trochę podbudowani postanowiliśmy rozbić biwak już po
podejściu, przez co mogliśmy z góry jeszcze przez chwilę nacieszyć oczy
zachodem słońca z Kretówki...
IX dzień - 8 lipca
O 6 rano budzą nas małoletni grzybiarze/jagodziarze,
rzucając nam "Dziki was nie zjadły?". Wydaje się mi to co najmniej
dziwne, dlatego jeszcze długo ich nie zapomnę. Pogoda słoneczna, ale
niezbyt gorąco, wprost wymarzona.
Hala Łabowa
Kontynuujemy marsz przez Hale Łabową na Jaworzynę Krynicką po
drodze zatrzymując się na posiłek w dwóch schroniskach.
Około 17.00 dochodzimy do Krynicy, spożywamy ciepły posiłek
i robimy mega zakupy(ze świadomością, że w Beskidzie Niskim większych
miejscowości raczej brak), po czym krok za krokiem oddalamy się od miasta
postanawiając przejść jak najwięcej przed zapadnięciem zmroku. No i idziemy
trochę dłużej niz planowaliśmy :). Po drodze las i pochyło uniemożliwiające
rozbicie się. Z lenistwa nie wyciągamy czołówek, droga prowadzi prosto i tak
oto gubimy szlak, stając po jakimś czasie nad brzegiem dość szerokiej (na
szczęście płytkiej rzeki) w której droga się kończy. Oczywiście nie obyło
się bez "Ch, K i innych kobiet". Przebiegam z plecakiem przez
jakieś 6 m w wodzie, sam nie wiem jak, nie mocząc butów. Łukasz nie ma tego
problemu - jest w sandałach ;)
Rozbijamy się na polu przy drodze, po jej przeciwnej stronie.
X dzień - 9 lipiec
Spora część szlaku prowadzi drogami
- asfaltem, czy polnymi. W miejscowości Banica oznaczenie szlaku nie pokrywa
się z mapą,jeśli w ogóle jest).
Około 16.00 dochodzimy do bazy SKPB Warszawa w
Regetowie i decydujemy się zostać tam na noc. A co do samej bazy, to
spotkaliśmy tam tylko "studentów - 10 lat później", większość z
dziećmi. Nie skłamię, jeśli powiem, że jako jedyni nie przyjechaliśmy tam
samochodem. Do tego na terenie bazy ZAKAZ ALKOHOLU. W STUDENCKIEJ bazie
namiotowej prohibicja? - toż to oksymoron sam w sobie!!! (można sie tylko
zastanowić, gdzie ci ludze studiowali? ;D). To wybitnie powarzystwo nie
dla nas - stwierdziliśmy zgodnie, popijając browara nad rzeczką. Z lekkim
niesmakiem idziemy spać.
Drugie śniadanie czyli
"coś", co powstało w moim kubku z kisielu i płatków. Motto na
czas wyjazdu "suma rzeczy jadalnych jest jadalna". Bon apetit (Lukasz
jeszcze do tego lubił kawy dolać :D)
Dolinka
Na odcinku kilkuset metrów szlak
biegnie wzdłuż strumienia, stratowany przez bydło na breję, a po bokach
ogrodzone. I weź sie tu nie denerwuj >:(
XI dzień - 10 lipiec
Od rana podejście na Rotundę pozwala obudzić się na dobre.
Na szczycie pomysłowo zaprojektowany cmentarz I wojenny(polecam)
Rotunda.
Zmierzamy w stronę Magurskiego Parku Narodowego. W bacówce w
Bartnym zatrzymujemy se na obiad.
MPN wita nas bagnem.
O ile jeszcze na początku było tak jak na zdjęciu, to
gdzieniegdzie błoto sięgało w pół łydki. Dopiero wraz z wysokością osiągnęliśmy
suchy teren. Dalej idziemy lasem do końca dnia, co nie zachęca do działania.
Biwak rozbijamy odbijając kierując się trochę od szlaku na prawo, na wykoszonym
polu pod lasem.
Bivak in progress.
Krzątając się na polu możemy zaobserwować, że coś w lesie
się porusza - niemałe zwierze, ale widać tylko cień. W pewnym momencie zaczyna
ochryple szczekać, po czym znika. Możemy tylko powiedzieć WTF?! Wieczorny wypad
do wsi po wodę kończy dzień.
XII dzień - 11 lipiec
Drogowcy zaskoczyli turystów w MPN.
Przed południem w końcu wychodzimy z lasu. Po jogurciku,
kupujemy zaopatrzenie i idziemy dalej. W Chyrowej ni cholery nie możemy znaleźć
szlaku, dopiero świadomie przecinamy go w dalszym punkcie. W lesie błoto,
zaliczam pierwszy i ostatni przewrót w taka breję:D
Desanty już od dawna na plecaku
wiszą:D
Wieczorem docieramy do pustelni Św. Jana z Dukli, gdzie
odświętnie ubrani ludzie patrzą na nas trochę jak na istoty gorszej
kategorii(ciekawe dlaczego? ::)) Schodzimy do drogi, myjemy się w strumieniu i
podchodzimy na Cergową. Podchodzimy, a może podbiegamy, bo gzy gryza nas
niemiłosiernie. Do tego na podejściu słyszymy znajome ochrypłe szczekanie z
lasu po czym wybiegają na nas dwie sarny. Aż się za głowę złapałem, bo pierwszy
raz coś takiego widziałem i słyszałem. Pod szczytem Cergowej rozbijamy namiot.
Przełęcz Dukielska
Kąty
XIII dzień - 12 lipiiec
Śniadanie pod sklepem, następny przystanek w Iwoniczu. Tutaj
kupujemy aprowizację. Nolejny postój na Kebab w Rymanowie :D Jakoś nam
się nie chce dzisiaj iść.
Za Rymanowem napotykamy nietypowy
"skansen"
Około 16.00 trafiamy do bazy SKPB Rzeszów - Wisłoczek.
Postanawiamy zostać na noc namówieni przez bazowego - naprawdę równy gość
przyjął nas jak stary kumpel, a w bazie został kompletnie sam. No i
pogadaliśmy o pierdołach do późnej nocy przy ognisku, postanawiając następnego
dnia ambitnie do Komańczy dojść.
Drewniany misio
Chmury się zbierają. Idziemy w stronę Komańczy. Na miejsce dochodzimy wieczorem, by po zakupach zabiwakować za miejscowością
XV dzień - 14 lipiec
W nocy padało, także ranek wita nas mgłą i przebijaącym sie
przez nią słońcem. Miejsce nie było wybrane korzystnie, bo położyliśmy się w
poprzek jakichś kolein i tym sposobem cały dzień "łamało nas w
krzyżu" :D
W tej pięknej aurze oczywiście toczymy jeszcze ciężki bój z
gzami, ale juz nauczyliśmy sie je ubijać, także trup ściele sie gęsto ;)
Przy jeziorkach Duszatyńskich robimy przerwę, ale po lekkim
posiłku zmierzamy dalej za czerwono-białymi znaczkami. W drodze pojawia się
problem z wodą. JA mówię ,ze wystarczy, Łukaszowi brakuje i jest spina. W końcu
Łukasz schodzi do bazy "Raba" przez co czekam na niego 1,5h i nie
jestem z tego jakoś zadowolony. Do Cisnej schodzimy na obiad. Właściwie do
bacówki pod Honem , gdzie rozbijamy namiot i idziemy wydać trochę pieniędzy.
Weselsi, po uzupełnieniu kolorowych płynów wracamy do bacówki już w nocy.
XVI dzień - 15 lipiec
Pobudka o 5:00, jakoś ostatnio mamy taki fetysz wcześnie
wstawać 8). Podejścia i zejścia dają się we znaki - zapomnieliśmy już o
nich w Beskidzie Niskim. Od wczesnych godzin rannych spotykamy zbieraczy jagód.
Szlak graniczny wiedzie zalesionym i
błotnistym terenem, o 12:00 dochodzimy do Smereka.
"Zdobywamy Smerek", yeah ;) no i
.... ... n i nic. Tak siedzę patrze na te góry i szczerze
powiem, że nie ma szału. Biorąc pod uwagę, że parę razy w Biesach byłem to
jakoś teraz wyjątkowo nudne mi sie wydają te krajobrazy. Może to profanacja ale
taki jest fakt.
Przechodzimy Wetlińska i na kolację
instalujemy się pod chatką Puchatka.
Słońce chyli się ku zachodowi, ale my zmierzamy w przeciwną
stronę - rozbijamy namiot w Brzegach Górnych.
Zmęczona myca zmęczonego
wędrowca.... ;)
Caryńska - idealne miejsce na
jutrzejsze śniadanie
XVII dzień - 16 lipiec
Dziś jest ten dzień i czas zakończyć marsz także wstajemy
odpowiednio wcześnie - 4.45 i kierujemy się na wschód.
Połonina Caryńska o 6.45 :D
Mgła nad Ustrzykami. Do miejscowości dochodzimy po 9. Przy
budkach kasowych spotyka nas dziwny zarośnięty wesołek, który zbiera od nas
podpisy ( zbiera podpisy wszystkich którzy idą cały gsb na słowo) :).
Dowiadujemy się, że w tym roku szlak nie cieszy się popularnością. Po rozmowie
typek kasuje nas na biletach do BPN >:(, no ale w sumie i tak by nas skroili
przy wejściu na Szeroki Wierch. Mniejsza o to. Robimy zakupy. idziemy do
Kremeranosa zostawić graty, żeby pozostałą część szlaku zrobić na lekko, a
później rozbić namiot pod schroniskiem. Tak też robimy. Idzie się cudownie
lekko.
Drogę na Szeroki Wierch wg znaków szacowana na 2h30'
robimy w godzinę bez zbytniego zmęczenia. Na miejscu rest - wylegujemy się na
połoninie kilkadziesiąt minut. Na Tarnicę nie wchodzimy - po prostu się nie
chce.
Halicz i Rozsypaniec mija nam szybko, jednak po drodze
zaczął mi się rozwalać but - został potraktowany izolacją, która chcąc czy nie,
musiała wytrzymać te ostatnie kilometry. Najbardziej dłużył nam się
odcinek szutrowej drogi do Wołosatego - zaczynamy debatować o cenie busa do
Ustrzyk.
Do słupa kończącego szlak dochodzimy w okolicach godziny 16.
No i tu też spodziewałem się czegoś lepszego - chociażby oznaczenia dystansu
szlaku czy jakiejś tablicy - no kurde coś za to przejście się nam należy. A
jednak nie - słup.... Po prostu słup. No ale zdjęcia trzeba było zrobić.
Następnie idziemy w stronę busa. Pytamy o cenę i ..... 4zł ,
na odcinku 6 czy 7km To my sobie pójdziemy jednak, a za cenę busa w
miejscowym sklepie można lepiej browara na drogę kupić. Tak też czynimy.
Przed wieczorem jesteśmy w Ustrzykach. Rozbijamy namiot pod Kremenarosem,
szybki shower, kupujemy grzane piwo i stawiam obiecane wcześniej (nie
wspominałem o tym w relacji) symboliczne 0,5 cytrynówki lubelskiej. A flaszka
na podwójną okazję.
1.Za przejście GSB
2.17 lipca (czyli jutro) formalnie wypadają moje 20ste urodziny. także to był kolejny motywator podczas wycieczki dla siebie, aby przejść szlak jeszcze 19stki. No wiem, że głupie, ale jakoś trzeba się motywować. ;D
Co prawda trunek nas rozweselił, jednak po dłuższej rozmowie o pierdołach Łukasz poszedł poznawać towarzystwo, a ja ... hmm. Mi się już nie chciało z nimi gadać i poszedłem spać. :)
1.Za przejście GSB
2.17 lipca (czyli jutro) formalnie wypadają moje 20ste urodziny. także to był kolejny motywator podczas wycieczki dla siebie, aby przejść szlak jeszcze 19stki. No wiem, że głupie, ale jakoś trzeba się motywować. ;D
Co prawda trunek nas rozweselił, jednak po dłuższej rozmowie o pierdołach Łukasz poszedł poznawać towarzystwo, a ja ... hmm. Mi się już nie chciało z nimi gadać i poszedłem spać. :)
Okolice Rozsypańca
W drodze na Halicz
...jeszcze epilog będzie ;)
Epilog - 17 lipiec
Dziś już czas powrotu do domu. Postanawiamy wyspać się,
jednak po prostu nie da się. Upał budzi nas o 7 rano. Jak się później
okazało w centralnej Polsce temperatura w ostatnich dniach sięgała ponad 30
stopni, więc u nas było nawet przyjemnie. Poza tym następnego dnia
przyszło załamanie pogody i zaczęły się ulewy. Nie spiesząc się leniwie
jemy śniadanie i pakujemy się. Czas się rozejść, ja mam autobus po 10.00 do
Tarnowa , Łukasz jakieś 2 godziny później....
Podsumowując:
Zrobiliśmy 519km w 17 dni co daje średnią 30,5km dziennie. Nie było jakiejś strasznej z tym spiny, niekiedy dziennie ledwie przekroczyliśmy 20km. Pogoda nam się bardzo udała, jak już wspomniałem parę dni później tak ciekawie nie było. Poza nielicznymi brakami wody z zaopatrzeniem problemów nie było. Miejsc na nocleg sporo, z czego polecamy bazy SKPB. Mapa się przydaje, bo w wioskach Beskidu Niskiego można się niekiedy pogubić. Przejście takiego szlaku daje spore doświadczenie z pieszymi wyprawami tego typu. Dużo się można nauczyć prowizorki, no i uświadomić sobie, że właściwie 1/3 rzeczy które się niesie jest zbędna w takich "górach". Turystów było bardzo mało, ale tylko 11 lipca odnotowałem "dzień bez turysty na szlaku" (co ciekawe była to niedziela).
Co do towarzystwa to jeśli ktoś chce iść we dwie osoby to musi wiedzieć z kim ma do czynienia. W towarzystwie kilku osób zawsze można porozmawiać z kim innym, a tu nie ma się do kogo odezwać, poza naszym jedynym kamratem i na pewno będą zdarzać się kłótnie. No ale lepiej się kłócić, niż nie odzywać parę dni i krzywo patrzeć na siebie, gdy nie znamy dobrze człowieka.
Ogólnie polecam wszystkim tą trasę, na następne wyjazdy na pewno pojedziemy bogatsi o wiele przydatnych umiejętności i doświadczeń.
Zrobiliśmy 519km w 17 dni co daje średnią 30,5km dziennie. Nie było jakiejś strasznej z tym spiny, niekiedy dziennie ledwie przekroczyliśmy 20km. Pogoda nam się bardzo udała, jak już wspomniałem parę dni później tak ciekawie nie było. Poza nielicznymi brakami wody z zaopatrzeniem problemów nie było. Miejsc na nocleg sporo, z czego polecamy bazy SKPB. Mapa się przydaje, bo w wioskach Beskidu Niskiego można się niekiedy pogubić. Przejście takiego szlaku daje spore doświadczenie z pieszymi wyprawami tego typu. Dużo się można nauczyć prowizorki, no i uświadomić sobie, że właściwie 1/3 rzeczy które się niesie jest zbędna w takich "górach". Turystów było bardzo mało, ale tylko 11 lipca odnotowałem "dzień bez turysty na szlaku" (co ciekawe była to niedziela).
Co do towarzystwa to jeśli ktoś chce iść we dwie osoby to musi wiedzieć z kim ma do czynienia. W towarzystwie kilku osób zawsze można porozmawiać z kim innym, a tu nie ma się do kogo odezwać, poza naszym jedynym kamratem i na pewno będą zdarzać się kłótnie. No ale lepiej się kłócić, niż nie odzywać parę dni i krzywo patrzeć na siebie, gdy nie znamy dobrze człowieka.
Ogólnie polecam wszystkim tą trasę, na następne wyjazdy na pewno pojedziemy bogatsi o wiele przydatnych umiejętności i doświadczeń.
Na relację się zebrałem po blisko roku, zachęcony wcześniejszym tematem Wolfa. Oczywiście moje wypociny nie równają się z nią poziomem przekazu, jednak ostrzegałem o tym na początku, że jest to raczej spontaniczny zlepek myśli, co zresztą widać.
Już 2 raz znajdujemy na blogspocie osoby które przeszły GSB, świetna relacja, może kiedyś sami sie wybierzemy. Świetny blog, dodajemy do ulubionych, pozdrawiamy :)
OdpowiedzUsuńSzlak każdemu polecam. Dziękuję za miłe słowa :)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńSuper sprawa z takimi wyprawami - fajnie widzieć że są ludzie chcący życie przeżyć a nie przeczekać ;) Pozdrowienia
OdpowiedzUsuńDzięki bardzo. Swoją drogą - polecam :)
OdpowiedzUsuń