Bilet
podróżnika PKP - czyli 7 miast w 48 godzin (30.07.-01.08.2010)
O bilecie podróżnika słyszałem już jakiś czas przed wyjazdem,
ale jakoś nie było okazji spróbować. Jeśli ktoś nie wie, to zasady są proste – kupujesz
jeden bilet za 65 zł (druga klasa) i możesz podróżować pociągami TLK od 19:00 w
piątek do 6:00 w poniedziałek. Po niedługim przemyśleniu uznałem, że jest ciekawy
sposób, aby na szybko zwiedzić parę polskich miast w weekend. Parę godzin
siedziałem przy rozkładzie PKP na necie i dobierałem do siebie połączenia tak,
aby trochę czasu w każdym mieście spędzić i brałem pod uwagę oczywiście
opóźnienia polskiej kolei. Kolejne parę godzin drukowałem prowizoryczne mapki z
google, każdego miasta i zaznaczałem ciekawe miejsca z numerkami, żeby iść wg
jakiegoś planu (szkoda, że nie mam już żadnej z nich, naprawdę ciekawie
wyglądały, rozczytywalne tylko dla mnie). I taki zestaw miałem przygotowany,
pozostało tylko znaleźć "drugi element", który by był skłonny ze mną
pojechać – bo samemu nudno przecież. Pisałem do kilku osób, w końcu
zgodził się kolega z liceum. Oczywiście akurat w weekend, który wybraliśmy na
wycieczkę podrożała cena BP i kosztował nas 70 zł. Ma się to szczęście.
Plan jest ambitny – od 19:00 w piątek, do 19:00 w
niedziele "objedziemy" – Kraków->Szczecin->Gdańsk->Poznań->Gniezno->Bydgoszcz>
Toruń, by przed 4:00 w poniedziałek wrócić do grodu Kraka.
Spotykamy się w Krakowie koło południa, by poszwędać się
jeszcze po tym mieście, o 19:00 siedzimy już w pociągu do Szczecina. Początkowo
jest w miarę luźno, ale niebezpiecznie ludzi przybywa, dotąd aż tłum wypełnia
korytarze. Dopiero potem uświadomiliśmy sobie, że przecież Woodstock w ten
weekend. W Katowicach nasz przedział zapełnia się pasażerami z Katowic, którzy
jadą nad morze. Towarzystwo dobre i wesołe, jednak za dużo czasu mu nie
poświęcam – próbuje zasnąć. Siedzimy z boku od strony drzwi
przedziału, naprzeciw siebie, także jest to możliwe (najkorzystniejsze miejsca – na
miejscach innych niż boczne wyspać się nie da rady – przetestowałem
to sam).
SZCZECIN
Do miast dojeżdżamy z niewielkim opóźnieniem – o
5.30. Mamy 5 godzin na to miasto. Najpierw jakieś śniadanie na pobliskiej ławce
i ruszamy w miasto po punkcikach z mojej "profesjonalnej mapy".
Poczta
Urządzenia "portowe" o poranku
Rybka, ale chyba nie z Bałtyku
Bluszcz
Bulwar Wały Chrobrego
Akademia Morska
Punkcików było sporo więcej, ale co ja będę wszystkimi
zanudzał. W mieście znajdujemy jeszcze centrum handlowe (nie pamiętam nazwy),
gdzie robimy jakieś zakupy i zmierzamy w stronę dworca. Pociąg przyjeżdża w
miarę punktualnie, więc mogę przyjąć, że opuszczamy Szczecin zgodnie z
rozkładem – 10:32.
GDAŃSK
Do miasta przyjeżdżamy z niewielkim opóźnieniem, około
15:30. Chwila na złapanie orientacji z kartki i już zmierzamy w stronę
starówki.
Stare miasto wita
Z racji zainteresowań Poczta Gdańska była jednym z pierwszych
miejsc jakie odwiedziliśmy
To chyba już znane miejsc – oddali żuraw
Tłumy ludzi – tak to z Gdańska zapamiętam
Bez Neptuna to nie byłby Gdańsk
Ten Pan chyba też znany – rozdawał autografy,
przyszedł boso....
Z racji tego, że miasto mieliśmy opuścić po 22.00 i trochę
czasu się znalazło musiałem zaliczyć także Westerplatte. Dojechaliśmy tam
autobusem miejskim. Może dla niewtajemniczonych szału nie robi, jednak ja czuje
klimat takich miejsc.
Wieczór już bliski
Gdy wracamy na starówkę jest już po zachodzie słońca,
oświetlenie włączone, te same miejsca wyglądają całkiem inaczej, wg mnie
lepiej.
W sobotni wieczór miasto tętni swoim życiem
Z głośników dowiadujemy się, że za kilkadziesiąt minut
będzie miał miejsce ciekawy spektakl – gra na bębnach na ścianie
ratusza. I faktycznie – na budynku, prostopadle do poziomu gruntu
dyndają postacie.
Wyczekujemy chwilę, jednak jest już po 22 i musimy zmierzać
na dworzec PKP. Ze sporym żalem opuszczamy gwarne centrum Gdańska... Na pociąg
pozostaje nam chwile poczekać – spóźnia się. W międzyczasie
przyjeżdża pociąg Ustka–Kraków opóźniony dwie i pół godziny (na takim
odcinku!!). To ciekawe jakie opóźnienie nabije w Krakowie... Zaczynamy się
trochę irytować, jednak po około 20 minutach przyjeżdża i nasz pociąg. Ludzi
już pełno, miejsca pozajmowane, stoimy na korytarzu. Jakiś czas rozmawiamy z
dziewczyną, która zmierza do Jeleniej Góry, po czym zwalnia się parę miejsc w
przedziale, ale dla mnie "bocznego" już nie ma. Lepszy rydz niż nic – jednak
spać na nim nie można.
POZNAŃ
Do miasta dojeżdżamy nawet wcześniej niż planowaliśmy – 3:30
rano. Jeszcze ciemno. W okolicach Uniwersytetu AM sporo ludzi się kręci – imprezy
jeszcze trwają. Kręcimy się tak przez jakiś czas bez celu, ale w końcu obieramy
kierunek na starówkę.
Historie Bazaru chyba kojarzycie?
Na rynku także mijamy wracających chwiejnym krokiem do
domów...
Już świta. Następnym celem jest Ostrów Tumski
W Katedrze pochowano wiele książąt, jak i królów Polski
Droga powrotna także wiedzie przez rynek, jednak o 7 rano
wygląda zupełnie inaczej niż dwie godziny temu. Na ulicach ani żywej duszy, a
widokowi brakuje tylko "westernowych krzaczków" przetaczanych przez
wiatr. Mijamy także uniwerek (na zdjęciu), a po 8.20 siedzimy już w pociągu.
GNIEZNO
Droga z Poznania tutaj to tylko niewiele ponad pół godziny,
a mając świadomość dwóch ostatnich nocy w pociągu nastawiamy budziki, żeby nie
przespać stacji. I budzimy się właściwie idealnie, jeszcze zaspani opuszczamy
pociąg. W Gnieźnie do zobaczenia jest tylko kilka obiektów – szczerze
chciałem się tu zatrzymać z czystego sentymentu dla jego historii.
No i wiadomo najbardziej o katedrę chodziło
I brązowe drzwi, o których każdy powinien słyszeć
Dodatkowo przy katedrze wykształcił się jeszcze jakiś średniowieczny,
namiotowy obóz. Zapewne impreza na godziny późniejsze. Niezbyt nas to
zainteresowało, pozostałą część czasu jeszcze pokręciliśmy się po mieście. A
nie było go (czasu) dużo – niecałe dwie godziny i powiem, że w sumie,
to więcej nie było nam potrzebne. O 10.35 pakujemy się do pociągu, zajmujemy
boczne miejsca i po nastawieniu budzików zasypiamy.
BYDGOSZCZ
W Bydgoszczy lądujemy parę minut przed 11:00. Nie wiem jak,
ale na mojej mapie A4 zaznaczony mam inny dworzec PKP, od tego na którym
wylądowaliśmy. No nic, trzeba zasięgnąć języka u miejscowych i już zmierzamy w
kierunku centrum.
Po jakimś czasie dochodzimy na rynek, na którym wyraźnie
wzrok przyciąga pomnik ofiarom wojny z palącym się zniczem.
Spichrze na Brdą także ciekawe, bisko tzw. Międzywodzia
Budownictwo nad rzeką, jak i same bulwary także godne uwagi.
W tym mieście mieliśmy także około dwóch godzin, a do dworca kawałek drogi,
toteż na długie rozglądanie na boki nie było czasu. Trzeba brać nogi za pas, o
14:15 pociąg do Torunia i miejsca strategiczne trzeba zająć.
TORUŃ
Podróż do "piernikowego miasta" zajmuje nam jakąś
godzinę. Nawet wiem, że dworzec jest po drugiej stronie Wisły i parę kilometrów
trzeba zrobić, żeby dostać się na starówkę.
Już z mostu widać, że Toruń ma co pokazać pod względem
historii. Czerwień murów miejskich i dachów wyraźnie odcina się od tafli wody i
błękitu nieba. Na zwiedzanie mamy ponad pięć godzin, więc nie spieszymy się.
Baszty i blanki w dobrym stanie. Widać, że trochę kasy w
poszło
Po zamku krzyżackim zostały praktycznie tylko ruiny, co nie
oznacza, że wstęp nie kosztuje
Nie wiem, jak wy, ale ja lubię to budownictwo
"postgermańskie"
Jest niedziela, także na rynku sporo ludzi się krząta, nie
jest jednak zbyt tłocznie
No i co to za Toruń bez Kopernika. W tle wieża ratuszowa
Kolorowo też było
A żeby zrobić zdjęcia osła bez "ujeżdżającego" go
dziecka, to musiałem ładnych parę minut czekać. Zresztą widać, jaki on wygłaskany.
Na jednej z ławek bezceremonialnie zjedliśmy to, co nam jeszcze zostało z
zakupów w Gdańsku, pamiętam tylko, że m.in. brzoskwinie. Schodziliśmy w kółko
wszystko, co miałem wypunktowane, jak i co nam jeszcze przyszło do głowy, po
czym wieczorem, wolnym krokiem zaczęliśmy podążać w stronę dworca PKP.
Nie ukrywam, że miasto Kopernika
było miejscem, które najbardziej mi się spodobało, podczas całego wyjazdu. Ktos
mógłby się sprzeczać, jednak ja lubię ten ceglany klimat i powiew
średniowiecza. Kończąc opisywać, z Torunia wyjechaliśmy około 21 – pociąg
opóźniony. Ludzi oczywiście dużo, miejsca jak na lekarstwo. Byliśmy trochę
zmęczeni, także drogę do Krakowa próbujemy przespać i liczymy na opóźnienie
pociągu.
Do Krakowa dojeżdżamy sporo przed 5:00 rano – jak
nie trzeba to w miarę na czas przyjeżdżają. Siedzimy trochę z bezdomnymi na
dworcu PKP, lecz w końcu postanawiamy się przejść na rynek. Po drodze robimy co
tylko można, żeby czas jakoś upłynął. Dopiero o 6:20 siedzimy w autobusie,
jadąc w kierunku miejsca zamieszkania...
Słowem podsumowania formalnie siedem miast w 24 godziny,
jeśli chodzi o kasę z łącznie z transportem do domu wyszło ze 140 zł. Szczerze
słuchając teraz o gigantycznych nieraz opóźnieniach PKP sam się dziwię, że
wszystko nam wypaliło czasowo. Jeśli chodzi o formę wyjazdu, to relaksu nie ma,
bo cholernie męczy takie coś, szczególnie jeśli się trzy noce śpi na siedząco.
Jednak jak dla mnie generalnie na plus, kolega delikatniejszy, ale mówił że też
ok (sądzę ,że ściemniał). No i w najbliższym wolnym terminie na tego typu
wyjazd planuje go powtórzyć tylko z modyfikacją miejsc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz