środa, 4 grudnia 2013

Zamość – jednodniówka w cieniu twierdzy

Zamość – jednodniówka w cieniu twierdzy

Zamość, sięgający rodowodem do końca XVI wieku, w zamyśle fundatora miał być miastem wyjątkowym. Lokowany na  tzw. surowym korzeniu, czyli terenach niezamieszkałych , według precyzyjnego planu i rękami włoskich mistrzów przygotowywany był do roli stolicy województwa, a nawet może Rzeczpospolitej.
Dzisiaj, choć trochę zapomniany gospodarczo i  położony na terenie tzw. Polski B, pod względem ludności trzyma się w pierwszej trójce miast województwa i napędza turystyczną koniunkturę Lubelszczyzny.

                Historia miasta wymaga krótkiego komentarza. Po uzyskaniu praw miejskich w 1580 r., Zamość wszedł na drogę gwałtownego rozwoju. Pod okiem znamienitego protektora – Jana Zamojskiego szybko rozrósł się i w XVII wieku pełnił funkcję stolicy wielkiego majątku rodziny – tzw. Ordynacji Zamojskich.  Pięknej, barokowej zabudowy strzegł system nowoczesnych fortyfikacji bastionowych, co pozwoliło miastu wyjść obronną ręką z zawieruchy połowy XVII wieku. Na Zamościu „połamała zęby” armia kozacka w 1948 r., a dwa lata później taki sam los spotkał regimenty szwedzkie, które pustoszyły Rzeczpospolitą. Podczas wojen napoleońskich miał miejsce jedyny udany szturm na zamojską twierdzę. Wtedy, w 1809 r. z rąk austriackich odbili go wszak Polacy.  Zamojska twierdza wspierał swą walką Napoleona, wiążąc duże oddziały carskie. Wytrzymywała prawie roczne oblężenie w 1813 r., a dopiero francuskie porażki zmusiły ją do honorowej kapitulacji.
Po Kongresie Wiedeńskim miasto przeszło w ręce rosyjskie i marionetkowego Królestwa Polskiego. Z inicjatyw carskiej władzy, miejska twierdz została rozbudowana i zmodernizowana na nowe standardy architektury fortecznej.  Silna reduta przysłużyła się  ostatni raz patriotom podczas powstania listopadowego i stanowiła ostatni polski punkt obrony  tego zrywu narodowego.  
Zamość w idei został zaprojektowany przez włoskiego architekta Bernardo Moranda w stylu antropomorficznym.   Pałac miał symbolizować głowę, główna ulica kręgosłup, a bastiony nogi i ręce do obrony. Do dzisiejszych czasów przetrwał w właściwie niezmienionej formie a stare miasto  jako całość wpisane zostało na listę UNESCO.

                Wycieczkę do Zamościa planowałem od kilku lat. Aż wstyd się przyznać. Brakowało chęci, czasu lub łatwiej przychodziły wymówki. Na wyjazd zdecydowałem się dopiero w październiku tego roku, z założenia nastawiając się na bogatą jednodniówkę.
                Z Lublina do Zamościa studentowi najlepiej dojechać pociągiem. Koleje regionalne kursują kilka razy dziennie. Koszt ze zniżką 51% to niecałe 7zł w jedną stronę. Bus jest dwa razy droższy.

Po dwóch godzinach jazdy wysiadam z pociągu na ul. Szczebrzeskiej. Idąc około kilometr na wschód, bez trudu docieram do starego miasta.  W oddali widać wysokie wieże kościołów, przede mną ciągnie się sucha fosa i dawne obwarowania twierdzy.
Nie mając ze sobą żadnego planu zwiedzania, na początku kieruję się na Wielki Rynek. W charakterystycznym ratuszu znajduje się centrum informacji turystycznej i tam proszę o informacje. W odpowiedzi dostaję małą mapkę z naszkicowaną trasą zwiedzania i oznaczonymi punktami. Wszystko wygląda czytelnie i przystępnie. Mapka jest na grubym papierze, na odwrocie posiada plan całego miasta. Niby szczegóły, ale tymi detalami jestem pozytywnie zaskoczony i zaczynam zwiedzać.


Pierwszym punktem jest okolica Wielkiego Rynku.  Plac o powierzchni prawie 10000 metrów kwadratowych robi naprawdę duże wrażenie.  To centralny punkt miasta i od niego wychodzą główne ulice. W czasach świetności to tu skupiało się życie Zamościa oraz odbywały najważniejsze dla miasta wydarzenie kulturalne.


Podziwiając panoramę placu, wzrok zatrzymuje się w pierwszej kolejności na ratuszu. Budynek reprezentuje sobą styl manierystyczno barokowy i śmiało może pełnić rolę symbolu miasta. Zadbany i starannie odnowiony, zachęca do dłuższej chwili  kontemplacji, spaceru wachlarzowymi schodami, uwiecznienia na zdjęciu.
Wokół rynku piętrzą się piękne kamienice, które należały do najbogatszych mieszkańców. Uwagę zwraca szczególnie grupa kolorowych i pieczołowicie zdobionych budynków, wzdłuż północnej strony placu. To tzw. kamienice ormiańskie – bezsprzecznie najpiękniejsze w mieście.
Po przeciwnej stronie płyty Rynku znajduje się dom architekta – tzw. Kamienica Morandowska, która jednak w porównaniu do poprzednich prezentuje się raczej skromnie.

Z Rynku wychodzę ul. Kołłątaja, gdzie zatrzymuję się chwilę przy dawnym Seminarium Duchownym , po czym idę na północ. Ze skrzyżowania ul. Akademickiej i Królowej Jadwigi, po drugiej stronie ulicy widać gmach Akademii Zamojskich – jednej z pierwszych uczelni w kraju.  Zdziś w budynku znajdują się placówki oświatowe.


Ze skrzyżowania kieruję na najbliższe tereny zielone, gdzie zachowały się pozostałości dawnych fortyfikacji twierdzy.  To stara Brama Lubelska i Bastion IV wraz z ceglano-ziemnymi obwarowaniami. Nieopodal zieleni się park, w który zręcznie wkomponowano rów dawnej fosy bastionu. Stara Brama Lubelska prezentuje się w dobrym stanie, wyremontowana i zamknięta dla turystów, przeznaczona do podziwiana z zewnątrz.
Przez bastionową poternę wychodzę z powrotem do ulicy i zmierzam na południe. Zatrzymuję się przed pomnikiem założyciela miasta – Jana Zamojskiego.


Przed mną rozpościera się bryła dawnego Pałacu Zamojskich – pierwszego budynku w mieście i jednocześnie siedziby Ordynacji.  Z perspektywy miejsca zabudowania robią wrażenie i rozbudzają wyobraźnię. W czasach świetności musiały wyglądać niesamowicie.
Budynek niestety traci przy bliższym poznaniu. Przebudowany w XVIII wieku na szpital wojskowy stał się konstrukcją toporną. W dzisiejszych czasach jest siedzibą sądu i jednocześnie pełni funkcję mieszkań komunalnych. Stan pozostawia wiele do życzenia, czeka na renowację które od jakiegoś czasu są zapowiadane.


Po drugiej stronie ulicy Akademickiej położona jest dzwonnica i katedra. Dawna kolegiata, pod wezwaniem Zmartwychwstania Pańskiego i św. Tomasza Apostoła przez niektórych uważana jest za jeden z najwspanialszych zabytków sztuki sakralnej w Polsce.
Powstała w stylu renesansowym, w XIX wieku poddano ją przebudowie.  Ornamentykę wnętrza, prezbiterium i chóru zawdzięcza jeszcze Morandowi. Elementy dekoracji wykonane są bardzo estetycznie i prezentują w większości motywy geometryczne.   Warto stanąć w skupieniu i podziwiać drobne szczegóły, które tworzą harmonijną całość i uzupełniają atmosferę miejsca.


W bocznej kaplicy katedry znajduje się płyta nagrobkowa Jana Zamojskiego – wyjątkowo skromna jak na postać hetmana, umieszczona w posadzce.
Kolejno mapka wskazujea mi szukać Arsenału. Bryła budynku znajduje się na południe od Pałacu Zamojskich, ale niestety w momencie mojego zwiedzania cały obszar jest ogrodzony i najwidoczniej poddawany pracom remontowym.


Kieruję się zatem na południe, wychodząc przez Bramę Szczebrzeską przed mury Twierdzy na duży parking. Idąc  jeszcze dalej, na odrestaurowane ziemne szańce, mam widok na cały południowy pas umocnień.
Większa część bastionów jest odrestaurowana, to samo tyczy się obwarowań ziemnych. Prace trwają nad pozostałymi fragmentami murów i zapowiadają znakomity efekt.
Sama brama Szczebrzeska to właściwie ceglany budynek, pierwotnie manierystyczny, po przebudowie sztandarowy przykład klasycystycznej budowli warownej.
Następne kroki stawiam w kierunku południowym i opuszczam obręb miasta. Ulicą Męczenników Rotundy kieruję się do wysuniętego obiektu twierdzy.


Zbudowana na początku XIX wieku Rotunda, w założeniu miała pełnić funkcję działobitni osłaniającej najsłabszą stronę twierdzy – południową.  Budowla ma plan koła o średnicy około 60m i tworzy ją pierścień ceglano-ziemnych umocnień, okalający okrągły dziedziniec.
Poza zabytkiem architektury obronnej, Rotunda słynie w okolicy jako symbol martyrologii. W czasie okupacji hitlerowskiej właśnie w tym miejscu Niemcy znajdował się obóz przejściowy dokonywali masowych egzekucji  ludności Zamojszczyzny.


Rotunda to właściwie ogromne miejsce pamięci narodowej i cmentarz wojenny w jednym. Idąc alejką prowadzącą w kierunku dziedzińca po obu stronach ścieżki mijamy setki grobów. Spoczywają tu obrońcy z września 1939 r., partyzanci, jak i żołnierze radzieccy zabici w trakcie „wyzwalania” tych terenów w 1944 r..  Sam obiekt otoczony jest przez gęsty pierścień krzyży upamiętniających osoby pomordowane.
W pomieszczeniach Rotundy urządzone jest muzeum martyrologii, które udostępniono do zwiedzania bezpłatnie.
Osobiście uważam, że będąc w Zamościu trzeba koniecznie zobaczyć to miejsce. W przewodnikach nie przywiązuje się do niego zbytniej uwagi, jednak całość robi piorunujące, ale i przygnębiające wrażenie. Przypomina o tragicznych losach regionu lat II wojny światowej.


Od Rotundy wracam ponownie do zamojskiej twierdzy poterną, w murach pomiędzy I i II bastionem. Zaraz po prawej stronie moją uwagę przyciąga świeżo odnowiony dawny klasztor klarysek. Za nim rozciąga się prostokątny plac – to Rynek Wodny, jedne z trzech tego typu placów w mieście.  Nie dorównuje on co prawda  pięknem Rynkowi Wielkiemu, ale posiada swój specyficzny spokojny klimat i wart jest spędzenia tu co najmniej paru chwil.


 Z Rynku Solnego wychodzę na południe w kierunku bastionu I. W umocnienia twierdzy wkomponowano tu budowlę sakralną. Niegdyś dawna cerkiew unicka, dziś kościół św. Mikołaja, z oddali przyciąga charakterystyczną wieżą i zbitą bryłą. Zbudowany w stylu renesansowo-barokowym miał niegdyś pełnić funkcje obronne.
Cały bastion I obchodzę stalową kładką, która wznosi się ponad murami i oferuje ciekawy widok na miasto. Docieram do ulicy okopowej i z daleka widzę kolejne zabytki.


Wokół ronda wznoszą się Stara i Nowa Brama Lubelska, a z miejskich zabudowań wygląda kościół Franciszkanów.  W pierwszej budowli znajdowało się rosyjskie więzienie, gdzie przetrzymywano m.in. Waleriana Łukasińskiego. Kościół natomiast ma za sobą ciężkie lata licznych przebudów. Barokowa budowlę zmieniano kolejno w koszary, kino i liceum. Dzisiaj znowu pełni funkcję sakralną lecz jest świątynią dość specyficzną.  Mnie nie urzekł, ale traktując ją jako ciekawostkę, warto i tutaj wstąpić. 


Północna strona twierdzy zachowała się najlepiej do naszych czasów.  Bastiony VI i VII są w większości zagospodarowane, odnowione i zadbane. Największe wrażenia robią ceglane tzw. nadszańce. W pomieszczeniach Bastionu nr VII znajduje się muzeum Twierdzy Zamość i które oferuje pół kilometra trasy turystycznej przez poterny,  galerie strzeleckie i kazamaty bastionu. 
Bilet kosztuje bodajże 8zł, a zwiedzanie z przewodnikiem trwa godzinę.  Słyszałem wiele pozytywnych opinii o trasie, ale mnie osobiście nie udało się odwiedzić muzeum z powodu braku czasu.
Niemniej nawet z zewnątrz umocnienia robią monumentalne wrażenie. Przechadzając się ulicą Łukasińskiego idę wzdłuż dawnych galerii strzeleckich i zabudowań fortecznych.


 Dochodzę do Nowej Bramy Lubelskiej, która drewnianym mostem wyprowadza do miejskiego parku.
Po paru chwilach ponownie wracam w mury twierdzy i zmierzam na południe. Przy ulicy Bazyliańskiej zatrzymuję się przy synagodze, po czym skręcam na wschód w kierunku Rynku Solnego.
Wracam do punktu wyjścia, kończąc trasę po kilku godzinach marszu.
                Do Zamościa zdecydowanie warto przyjechać.  Miasto oferuje cała paletę zabytków i zachęca do bliższego poznania.  Zanim tu przyjechałem nie spodziewałem się zobaczyć wiele więcej poza okolicami Wielkiego Rynku i zabudowaniami dawnej twierdzy. Okazało się, że bardzo się pomyliłem. Choć duża część budowli jest jeszcze w kiepskiej kondycji i wymaga renowacji, to jednak wszystko jest na dobrej drodze.  W różnych częściach miasta ciągle trwają prace remontowe, a odnowione zabytki robią naprawdę duże wrażenie.
Każdy turysta w Zamościu znajdzie coś dla siebie. Miłośnik fortyfikacji, budowli sakralnych czy świeckich z pewnością nie będzie żałował wizyty w tym mieście, które koniecznie trzeba „odkryć” dla siebie.
Pozdrawiam
Tomasz Duda



P.S.

Osobliwością Zamościa okazały się dla mnie tzw. podwórka, zaznaczone na mapce. Jest ich 6 i porozmieszczane są  w różnych częściach starego miasta. To nic innego jak dziedzińce kamienic, które odnowione i pomalowane w jaskrawe barwy miło mnie zaskoczyły. Podczas gdy w większości miast takie placyki są zaniedbane i prezentują tylko obdarte ściany, tutaj przyciągają turystów. 

1 komentarz:

  1. Byłem, zobaczyłem, zwiedziłem... ładnie tam, a po drodze degustacja lokalnych browarów:)

    OdpowiedzUsuń