środa, 18 grudnia 2013

Barcelona bez biletów, czyli studenckie tanie podróżowanie

Barcelona bez biletów, czyli studenckie tanie podróżowanie

Poza walorami architektonicznymi i wizualnymi, Barcelona to wielkie i  drogie miasto. Otoczenie  urzeka, La Rambla kusi wielkimi witrynami  na ponadkilometrowej długości,  a co chwilę jakiś sprzedawca próbuje wmówić nam, że na jego towar czekaliśmy całe życie.
Konsumpcjonizm kwitnie, gotówka zmienia właścicieli, a miasto zarabia. W dużej mierze właśnie na turystach. Poza pamiątkami i tym bez czego możemy się obejść, pieniądze zdzierane są na biletach wstępu do wszelkich obiektów.  I o zgrozo, niemałe pieniądze. Wstęp do każdego płatnego obiektu kosztuje minimalnie 6 euro, maksymalnie wielokrotność tej sumy. Obecny kurs waluty skutecznie odstrasza od kupna, a zniżek właściwie nie ma.
I co w takim mieście ma zrobić student taki jak ja, który nie zarabia w euro, a co więcej – nie dysponuje nawet większą pulą złotówek?
Student ów przede wszystkim patrzy. Patrzy i ogląda. Ogląda zabytki, wyłapuje szczegóły i wciska się w każdy kąt godzien jego uwagi.
O tym właśnie będzie tekst.  Jako iż po katalońskim mieście długo chodziłem i obserwowałem, napiszę na czym oko warto zawiesić i gdzie chodzić. Tanie podróże moim sposobem.
Zapraszam.

Jeśli chcemy po mieście wyłącznie pochodzić i pozwiedzać to, co darmowe, w zasadzie wystarczą  dwa dni intensywnego chodzenia. Gdy chcemy wstępować do muzeów, wystaw i wszędzie gdzie potrzebny bilet wstępu, czyli w inny sposób niż ja, wypada zarezerwować minimum cztery dniówki.
Na wstępie powinniśmy kupić bilet komunikacji miejskiej. Jeżeli jedziemy samemu to trzeba będzie wydać 2 euro na pojedynczy, godzinny przejazd. Gdy podróżujemy w szerszym gronie, dużo bardziej opłaca się kupić bilet zbiorowy. Kosztuje 9,80 euro i zawiera w sobie 10 godzinnych przejazdów. Co ważne – na jednym papierku może podróżować kilka osób, a automaty biletowe czekają przy lotnisku w Barcelonie, na stacji kolejowej. 
Gdziekolwiek chcemy jechać, biletami wypada dobrze rozporządzać. Jeździć jak najdłuższe odcinki  i spacerkiem kierować się w stronę kwaterunku. Godzina wystarczy co prawda żeby właściwie wszędzie dojechać, ale nie ma mowy, żeby w czasie przesiadki cos obejrzeć. Sam wcześniej tak naiwnie myślałem, nieubłagalny Chronos zrewidował jednak moje posunięcia.

Planując zwiedzanie, proponuję podzielić obszar z grubsza na dwie części, nazwijmy je:
 1.Północno – zachodnia.
2. Południowo - wschodnia

Proponowana systematyka nie jest zupełna i swoimi kręgami nie będzie obejmować wszystkiego, gdyż jest to fizycznie niemożliwe. Niemniej jednak taki był mój tani sposób zwiedzania i patrząc wstecz powiem – sprawdził się, toteż w tym poście trochę subiektywnie go narzucę.  Mapkę Barcelony dostaniemy darmo  w każdym punkcie informacji turystycznej, których w mieście jest pełno. Jako miejsce odniesienia do tekstu stawiam listopad 2013, kiedy odwiedzałem Barcelonę.


Dzień 1 – obszar północno wschodni
Zwiedzanie proponuję zacząć od wzgórza Tibidabo. Najlepiej od razu podjechać metrem do stacji Avinguda de Tibidabo i dalej na północ udać się pieszo. Wzniesienie, choć liczy tylko 515 m npm , wznosi się bezpośrednio od poziomu morza. Tym samym zajmująca około 2 godzin droga na wzgórze jest bardziej męcząca niż może nam się wydawać, ale jego odwiedzenie zdecydowanie  polecam. Nietrudno tu trafić, a całe wzniesienie to jakby wielki park z alejkami i dróżkami. Kwitnie tu aktywne życie Barcelony – biegacze, rowerzyści są na Tibidabo obecni chyba o każdej porze dnia i roku. Nagrodą za pokonanie podejścia jest widok, jaki rozciąga się ze szczytu wzgórza. Z platform widokowych możemy podziwiać niesamowitą panoramę Barcelony, a po przeciwnej stronie dojrzeć masyw Montserrat i Pireneje.  Na szczycie Tibidabo bieleje malowniczy neogotycki kościół – widoczna z oddali bazylika poświęcona Sercu Jezusowemu – Sagrat Cor.  Budowla , zwieńczona rzeźbą Chrystusa z rozpostartymi ramionami budzi trochę skojarzenia z Rio. Trochę… . Mówiąc całkiem poważnie robi niesamowite wrażenie, a w słońcu wprost oślepia swoim blaskiem.



Od Tibidabo kierujemy się na południowy wschód. Świadomie pomijam park Güell, który ostatnimi czasy został objęty programem zdzierania pieniędzy z turystów. Poza tym, że z zewnątrz mnie osobiście nie zachęcił do wejścia, to bilety wstępu do obiektu, który jeszcze kilka miesięcy temu był bezpłatny kosztują bagatela 8 euro. Temu miejscu dziękuję…
Od wzgórza do kościoła Świętej Rodziny dzieli nas około 5 kilometrów, które można pokonać pieszo albo metrem.




Samą Sagradę Familę po prostu trzeba zobaczyć.  Większości ludzi budowla się podoba, niektórym nie, a bezsprzecznym pozostaje fakt, iż choć nieukończona, urosła do rangi symbolu Barcelony. Wysoka na ponad 100 metrów secesyjna konstrukcja jest jednym, wielkim placem budowy.  Zaprojektowana przez architekta Antoniego Gaudiego, Sagrada Familia ciągle się zmienia i modernizuje. Dźwigi wkomponowane w panoramę bazyliki świadczą o postępach prac, których zakończenie zaplanowano na 2026 r.. Bazylika wprost przesycona jest zdobieniami i rzeźbami. Potencjalnego widza z jednej strony przytłacza pięknem, z drugiej powoduje zamęt i konsternację. Natłok zdobień nie pozwala ogarnąć wszystkiego wzrokiem i burzy trochę estetykę konstrukcji.   Wejście do wewnątrz jest płatne około 8 euro, a z relacji podobno niewarte tych pieniędzy.




Po dokładnym obejrzeniu Sagrady i spacerze wkoło budowli, z lekkim bólem karku kontynuujemy wycieczkę. Zmierzamy półtora kilometra na zachód, do ulicy Pg. De Gracia. 
Dochodzimy do jednej z najbardziej zatłoczonych arterii miasta. I nie mówię tu o ruchu ulicznym. Pomimo szerokich chodników, miejsca nie ma tu za wiele, szczególnie wieczorną porą kiedy kończy się dzień pracy.
Przy ulicy Pg. De Gracia warto obejrzeć dwie najsłynniejsze kamienice powyżej wspomnianego Gaudiego. 

 Casa Mila czy inaczej La Pedrera. Architekt zbudował wspomniany budynek z wielką finezją. W założeniu miał on wyglądać „pływająco” i fantazyjnie, przez co trudno znaleźć w konstrukcji bryły schematy, linie proste czy kąty 90 stopni.

Pierwszą, jest tzw.


Druga kamienica położona jest po drugiej stronie ulicy, 700 m na południe. To tzw.  Casa Batllo, wzniesiona przez architekta pod koniec XIX wieku. Budynek jak właściwie wszystkie budowle Gaudiego jest niepospolity.  Bogato zdobiony, w swoich detalach nawiązuje do motywów zwierzęcych.  Wkomponowane formy mają kształt kości i łusek. Tak, jak i poprzednia kamienica, Casa Batllo znajduje się na liście światowego dziedzictwa UNESCO.
Po trzeciej budowli projektowanej przez Gaudiego wypada wspomnieć o samym architekcie i jego koligacjach z miastem. Prawie sto lat po śmierci na jego nazwisku kwitnie reklama i obrót pieniędzmi. W Barcelonie słowo Gaudi to klucz, który ma zachwycać i otwierać portfele.  Nazwisko to znajdziemy niemal na każdej ulicy, a pamiątki, kanapy i muzea sygnowane jego nazwiskiem to niemal chleb powszedni. Dzisiaj mało kto wie, że Antonio Gaudi zginął zapomniany. Potrącony przez tramwaj, trafił do zbiorowej mogiły razem bezdomnymi, aż ktoś nie zorientował się że najsłynniejszego architekta w mieście brakuje śród żywych…

Nieopodal Pg. De Gracia położony jest najsłynniejszy deptak Barcelony – La Rambla.  Ulica nie zachwyca i aż kipi komercją.  My przebijamy się jednak na południe. Przy La Rambli warto odbić w stronę straganów widocznych po zachodniej stronie ulicy.


Po wejściu pomiędzy kolorowe wystawy  dotrzemy do bazaru – Mercat de la Boqueria. Nie jest to co prawda cud architektury czy muzeum, ale polecam wszystkim odwiedzenie tego miejsca. Tłumny i gwarny bazar  ma w sobie dużo lokalnego klimatu. Wystawy są różnorodne i kolorowe, a sprzedawcy zachęcają do kupna.  W hali można znaleźć stoiska z apetycznie wyglądającymi  słodyczami,  bar, ale najwięcej sprzedaje się tu owoców morza. Ryby wyłożona pokotem w lodzie to standard, a naszą uwagę przyciągną ani chybi żywe kraby i inne skorupiaki, łypiące na nas małymi ślepkami. Spośród wielu miejsc, to wspominam bardzo dobrze.













Idąc dalej na południe La Ramblą dotrzemy do wybrzeża. Jednak jeszcze nie dzisiaj.  Teraz wchodzimy w uliczkę naprzeciw Mercat de la Boqueria i zagłębiamy się w historyczną dzielnicę miasta – Barri Gotic.  Generalnie mogę rzec, że dzielnica ma w sobie to coś. Osobiście wolę wiekową, historyczną architekturę od secesji i modernizmu, toteż właśnie na Barri Gotic znalazłem swoje miejsce w Barcelonie. Klimatyczne wąskie uliczki, zakamarki, dużo knajpek i parę gotyckich świątyń porozrzucanych na przestrzeni kilku hektarów. Bardzo spłyciłem temat, ale na potrzeby chwili myślę, iż tyle wystarczy. Polecam spędzić tam dłuższą chwilę. W dzień i nocą. Pozwiedzać swoją drogą, ale również poszwendać bez pośpiechu i popatrzeć. Na skutery w wąskich uliczkach, na pranie suszące się na balkonach, na koty wylegujące się byle gdzie. Warto, a patrzeć najlepiej przy kawie J
Poza gotyckimi budowlami, znajdziemy tu wiele elementów renesansowych, oraz pozostałości czasów rzymskich. Najważniejszą budowlą okolicy jest oczywiście katedra, która chyba trochę niedoceniona na tle zabytków miasta, w rzeczywistości prezentuje sobą spektakularny kunszt gotyku. Zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz zniewala elegancja i precyzją. W tym miejscu miasto również chce zarobić. Od 13:00 do 17:00 wstęp do świątyni jest płatny i kosztuje jedyne 6 euro.  Dostęp do pomieszczenia ze słynnymi gęśmi, symbolizującymi czystość  św. Łucji trwa nawet krócej niż wynika to z tablicy. O 12:20 ochrona już nie wpuszczała nikogo do środka.
Zwiedzaniem dzielnicy gotyckiej kończymy dzień. Pozostaje udać się do najbliższej linii metra na La Rambli lub ulicy Via Laietana i wrócić na nocleg.


Na marginesie dodam, iż budowle w Barcelonie są bardzo dobrze oświetlone i warto obejrzeć je również w nocy. Ruch w Hiszpanii zaczyna się właśnie wieczorną porą i to jeden z lepszych momentów, aby poświęcić kilka godzina na spacer po mieście. Z pewnością nie będziemy żałować tak wykorzystanego wieczora czy nocy.




























Dzień 2 – obszar południowo-zachodni.

Skoro świt, rano, albo kiedy nam się zachce zaczynamy drugą część trasy.  Dzisiejsza przygoda rozpocznie się na placu Espanya. Jest to jeden z większych węzłów komunikacyjnych Barcelony  i bez problemu dojedziemy tu koleją lub metrem, zatrzymując się na stacji o hiszpańsko brzmiącej nazwie.
Sam plac nie powala. Mnie przynajmniej z nóg nie ścięło. Pośrodku znajduje się budowla o chlubnie brzmiącej nazwie Arenas de Barcelona Zbudowana w połowie lat 60tych miała być areną walk byków. Złośliwość historii sprawiła jednak, że brutalnych widowisk zakazano, a sam budynek, pełni teraz zaszczytną funkcję galerii handlowej…
Na pocieszenie, z udostępnionego bezpłatnie jako taras dachu roztacza się dobry widok na panoramę miasta.
Pomimo iż plac nie zachwyca, to jednak spoglądając na południe możemy powiedzieć już coś innego.  Widok w kierunku wzgórza Montjuic i  muzeum sztuki robi niesamowite wrażenie.  Właśnie tam zmierzamy. 
Montjuic w tłumaczeniu na polski znaczy „żydowskie wzgórze”. Wznosi się niecałe 200 metrów powyżej poziomu morza, jednak pozwala na kontemplacje wspaniałej panoramy miasta.

Sam budynek Muzeum  Narodowego Sztuki Katalońskiej wygląda majestatycznie. Bardziej przypomina zbudowany we włoskim stylu pałac lub rezydencję panującego niż galerię.  Bryła muzeum znajduje się na wzgórzu, do którego prowadzą dwa rzędy schodów, przedzielone pasem wody, tworzącym wraz ze spadem zbocza sztuczne kaskady i liczne wodospady. Całość wygląda po prostu pięknie, a podejście na wzgórze umilane wspaniałymi widokami upływa w mgnieniu oka.
Spod Muzeum Sztuki Katalońskiej rozciąga się piękna panorama na północną część miasta. Jak na dłoni widać nowoczesne wieżowce, wzgórze Tibidabo i wyróżniającą się z panoramy niekompletną bryłę Sagrady Familii.
Okrążamy muzeum sztuki katalońskiej i idziemy na południe.  Przechodzimy przez teren miasteczka olimpijskiego, które pamięta igrzyska organizowane tutaj w 1992 roku. Stadion olimpijski, biała iglica pomnika i wielkie, aż nienaturalnie puste place – to wszystko co możemy spotkać. Miasteczko olimpijskie moim zdaniem nie jest warte większej uwagi, a nawet zaryzykuję, że w zwiedzaniu bez żalu można je ominąć.

Stąd pokręconymi ulicami kierujemy się na wschód, w kierunku twierdzy Montjuic (Castel de Montjuic). Widoczne z oddali ceglane fortyfikacje wybudowano w XVII wieku. Porośnięte bluszczem i usytuowane na płaskim szczycie wzgórza, są z oddali mało widoczne i dobrze zakamuflowane.
Sam zamek z umocnieniami bastionowymi, udostępniony jest odwiedzającym do spacerów nieodpłatanie. Na pozycjach stoją działa artylerii nabrzeżnej, wejście przebiega przez drewniany most, a później prowadzi tajemniczymi poternami na bastiony. I główny mur. Budowla wznosi się nad stromym klifem morskim i jednym z piękniejszych jest widok w kierunku Morza Śródziemnego, na port usytuowany niemal pod naszymi stopami, sto metrów poniżej.   Wzdłuż bastionów możemy obejść całą budowlę, po czym wejść na wyższy poziom fortyfikacji przez dziedziniec.  Stamtąd roztacza się widok 360 stopni. Na miasto, morze, port i wszystko położone w promieniu kilku kilometrów. 


Castel de Montjuic to miejsce spokojne. Pomimo iż często odwiedzają je turyści, nie ma większego problemu, aby znaleźć  wolną ławkę czy kawałek murku i popatrzeć na cudowny horyzont morski, albo tłoczne miasto.
Ze wzgórza powinniśmy dostać się na wybrzeże. Wbrew pozorom nie jest to sprawa całkiem prosta i trzeba umiejętnie szukać schodów i dróżek. Bezpośrednio w dół raczej nie zejdziemy, z powodu stromizny zbocza.
Gdy znajdziemy się nad wybrzeżem, ruszajmy na wschód.  Jako punkt nawigacyjny może służyć nam widoczna z oddali kolumna Kolumba.

Wysoki na 52 metry postument to najsłynniejsza kolumna Barcelony. Co ciekawe i nowe również dla mnie, oczywiście odpłatnie można wjechać wewnętrzną windą na głowę  posągu i podziwiać panoramę miasta.  Ehh, tyle darmowych punktów widokowych, a tu trzeba płacić. Raczej zbyteczna atrakcja.






















Nieopodal kolumny znajduje się port. Dobrym pomysłem jest wstąpienie tu, obserwacja statków kołyszących się na morzu, mew chciwych na wszystko co zjadliwe i czarnoskórych, handlujących towarem wszelakim.



Idąc półtora kilometra dalej na wschód trafimy do kolejnego kompleksu atrakcji turystycznych.
Miejsce gdzie do XIX wieku znajdowało się dawne więzienie i symbol zniewolenia miasta, dzisiaj służy mieszkańcom do weekendowych spacerów. Park (Parc de la Ciutadella) ma swój specyficzny klimat i otoczenie. Pełno tu dróżek, stawów i ogrodów. Z południowej strony park graniczy z ogrodem zoologicznym, a z przeciwnej zwieńczony jest malowniczą altaną.
Jeśli nie mamy co zrobić z czasem wolnym lub po prostu chcemy pospacerować w miłym otoczeniu, to miejsce dla nas. 


Na północ od kompleksu dawnej cytadeli położony jest kilkuset metrowy deptak, zakończony Łukiem Tiumfalnym, który jednak poza kolejnym punktem do odhaczenia na mapie nie ma w sobie nic porywającego.
Spacerem po Parc de la Ciutedella kończymy drugi dzień zwiedzania. Parę kilometrów przeszliśmy, więc na nocleg możemy powrócić metrem. Jedna ze stacji usytuowana jest nieopodal Łuku Triumfalnego, lub po przeciwnej stronie kompleksu – przy ulicy Ronda Litoral.
Spragnionym atrakcji bądź dysponującym nadwyżką czasu z uporem maniaka proponuję ponowną przechadzkę po dzielnicy Barri Gotic, do której dojdziemy w kilka minut.



Miejscem, które nie znalazło się na opisywanych przez mnie trasach jest niespełna 100 tysięczny stadion FC Barcelona – Camp Nou. Nie wspominałem o nim, gdyż nie wszystkim musi podobać się piłka bądź takie molochy. Szczególnie, jeśli nie wchodzimy do stadionu. Bilet łączony, który był jedyną możliwą opcją exclusive kosztował w czasie mojego pobytu w mieści 23 euro. Tylko wytrwałym kibicom nie żal takich pieniędzy. 
Pomimo mojego średniego zainteresowania piłką nożną, postanowiłem na stadionie jednak się pojawić. Jednak te tony betonu i stali mają w sobie cos, co przyciąga ludzi z całego świata. Chociaż z tego powodu, uważam że warto było pojawić się w okolicach Camp Nou.

Tak oto kończymy wycieczkę chodzono-jeżdżoną bez biletów wstępu. Nie spędzaliśmy czasu w muzeach i galeriach, ale myślę że warto było w taki prosty sposób spożytkować dwa treściwe dni. 
Oczywiście nie twierdzę, że wszyscy z moją koncepcją  taniego zwiedzania  i podróży muszą się zgodzić, ale studenci-podróżnicy powinni. Za zaoszczędzone pieniądze mogą wszak kupić bilety tanich linii lotniczych do kolejnego miasta, po którym można pospacerować.

Ja tak zrobię. Wkrótce. Tymczasem dziękuję za spacer  po Barcelonie.

Specjalne ukłony wędrują do Anity, za pokazanie miasta, nocleg i koordynację ;)

Pozdrawiam.

Tomasz Duda. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz