Barcelona bez biletów, czyli studenckie tanie podróżowanie
Poza walorami architektonicznymi i wizualnymi, Barcelona to
wielkie i drogie miasto. Otoczenie urzeka, La Rambla kusi wielkimi witrynami na ponadkilometrowej długości, a co chwilę jakiś sprzedawca próbuje wmówić
nam, że na jego towar czekaliśmy całe życie.
Konsumpcjonizm kwitnie, gotówka zmienia właścicieli, a
miasto zarabia. W dużej mierze właśnie na turystach. Poza pamiątkami i tym bez
czego możemy się obejść, pieniądze zdzierane są na biletach wstępu do wszelkich
obiektów. I o zgrozo, niemałe pieniądze.
Wstęp do każdego płatnego obiektu kosztuje minimalnie 6 euro, maksymalnie
wielokrotność tej sumy. Obecny kurs waluty skutecznie odstrasza od kupna, a
zniżek właściwie nie ma.
I co w takim mieście ma zrobić student taki jak ja, który
nie zarabia w euro, a co więcej – nie dysponuje nawet większą pulą złotówek?
Student ów przede wszystkim patrzy. Patrzy i ogląda. Ogląda zabytki,
wyłapuje szczegóły i wciska się w każdy kąt godzien jego uwagi.
O tym właśnie będzie tekst.
Jako iż po katalońskim mieście długo chodziłem i obserwowałem, napiszę
na czym oko warto zawiesić i gdzie chodzić. Tanie podróże moim sposobem.
Zapraszam.
Jeśli
chcemy po mieście wyłącznie pochodzić i pozwiedzać to, co darmowe, w zasadzie
wystarczą dwa dni intensywnego
chodzenia. Gdy chcemy wstępować do muzeów, wystaw i wszędzie gdzie potrzebny
bilet wstępu, czyli w inny sposób niż ja, wypada zarezerwować minimum cztery
dniówki.
Na
wstępie powinniśmy kupić bilet komunikacji miejskiej. Jeżeli jedziemy samemu to
trzeba będzie wydać 2 euro na pojedynczy, godzinny przejazd. Gdy podróżujemy w
szerszym gronie, dużo bardziej opłaca się kupić bilet zbiorowy. Kosztuje 9,80
euro i zawiera w sobie 10 godzinnych przejazdów. Co ważne – na jednym papierku
może podróżować kilka osób, a automaty biletowe czekają przy lotnisku w Barcelonie,
na stacji kolejowej.
Gdziekolwiek
chcemy jechać, biletami wypada dobrze rozporządzać. Jeździć jak najdłuższe
odcinki i spacerkiem kierować się w
stronę kwaterunku. Godzina wystarczy co prawda żeby właściwie wszędzie
dojechać, ale nie ma mowy, żeby w czasie przesiadki cos obejrzeć. Sam wcześniej
tak naiwnie myślałem, nieubłagalny Chronos zrewidował jednak moje posunięcia.
Planując zwiedzanie, proponuję podzielić obszar z grubsza na
dwie części, nazwijmy je:
1.Północno – zachodnia.
1.Północno – zachodnia.
2. Południowo - wschodnia
Proponowana systematyka nie jest zupełna i swoimi kręgami
nie będzie obejmować wszystkiego, gdyż jest to fizycznie niemożliwe. Niemniej
jednak taki był mój tani sposób zwiedzania i patrząc wstecz powiem – sprawdził się,
toteż w tym poście trochę subiektywnie go narzucę. Mapkę Barcelony dostaniemy darmo w każdym punkcie informacji turystycznej,
których w mieście jest pełno. Jako miejsce odniesienia do tekstu stawiam
listopad 2013, kiedy odwiedzałem Barcelonę.
Dzień 1 – obszar
północno wschodni
Zwiedzanie proponuję zacząć od wzgórza Tibidabo. Najlepiej
od razu podjechać metrem do stacji Avinguda de Tibidabo i dalej na północ udać
się pieszo. Wzniesienie, choć liczy tylko 515 m npm , wznosi się bezpośrednio
od poziomu morza. Tym samym zajmująca około 2 godzin droga na wzgórze jest
bardziej męcząca niż może nam się wydawać, ale jego odwiedzenie zdecydowanie polecam. Nietrudno tu trafić, a całe
wzniesienie to jakby wielki park z alejkami i dróżkami. Kwitnie tu aktywne
życie Barcelony – biegacze, rowerzyści są na Tibidabo obecni chyba o każdej
porze dnia i roku. Nagrodą za pokonanie podejścia jest widok, jaki rozciąga się
ze szczytu wzgórza. Z platform widokowych możemy podziwiać niesamowitą panoramę
Barcelony, a po przeciwnej stronie dojrzeć masyw Montserrat i Pireneje. Na szczycie Tibidabo bieleje malowniczy
neogotycki kościół – widoczna z oddali bazylika poświęcona Sercu Jezusowemu –
Sagrat Cor. Budowla , zwieńczona rzeźbą
Chrystusa z rozpostartymi ramionami budzi trochę skojarzenia z Rio. Trochę… .
Mówiąc całkiem poważnie robi niesamowite wrażenie, a w słońcu wprost oślepia
swoim blaskiem.
Od Tibidabo kierujemy się na południowy wschód. Świadomie
pomijam park Güell, który ostatnimi czasy został objęty programem zdzierania
pieniędzy z turystów. Poza tym, że z zewnątrz mnie osobiście nie zachęcił do
wejścia, to bilety wstępu do obiektu, który jeszcze kilka miesięcy temu był
bezpłatny kosztują bagatela 8 euro. Temu miejscu dziękuję…
Od wzgórza do kościoła Świętej Rodziny dzieli nas około 5
kilometrów, które można pokonać pieszo albo metrem.
Samą Sagradę Familę po prostu trzeba zobaczyć. Większości ludzi budowla się podoba,
niektórym nie, a bezsprzecznym pozostaje fakt, iż choć nieukończona, urosła do
rangi symbolu Barcelony. Wysoka na ponad 100 metrów secesyjna konstrukcja jest
jednym, wielkim placem budowy.
Zaprojektowana przez architekta Antoniego Gaudiego, Sagrada Familia
ciągle się zmienia i modernizuje. Dźwigi wkomponowane w panoramę bazyliki
świadczą o postępach prac, których zakończenie zaplanowano na 2026 r.. Bazylika
wprost przesycona jest zdobieniami i rzeźbami. Potencjalnego widza z jednej
strony przytłacza pięknem, z drugiej powoduje zamęt i konsternację. Natłok
zdobień nie pozwala ogarnąć wszystkiego wzrokiem i burzy trochę estetykę konstrukcji. Wejście do wewnątrz jest płatne około 8
euro, a z relacji podobno niewarte tych pieniędzy.
Po dokładnym obejrzeniu Sagrady i spacerze wkoło budowli, z lekkim
bólem karku kontynuujemy wycieczkę. Zmierzamy półtora kilometra na zachód, do
ulicy Pg. De Gracia.
Dochodzimy do jednej z najbardziej zatłoczonych arterii
miasta. I nie mówię tu o ruchu ulicznym. Pomimo szerokich chodników, miejsca
nie ma tu za wiele, szczególnie wieczorną porą kiedy kończy się dzień pracy.
Przy ulicy Pg. De Gracia warto obejrzeć dwie najsłynniejsze
kamienice powyżej wspomnianego Gaudiego.
Casa Mila czy inaczej La Pedrera. Architekt zbudował
wspomniany budynek z wielką finezją. W założeniu miał on wyglądać „pływająco” i
fantazyjnie, przez co trudno znaleźć w konstrukcji bryły schematy, linie proste
czy kąty 90 stopni.
Druga kamienica położona jest po drugiej stronie ulicy, 700
m na południe. To tzw. Casa Batllo,
wzniesiona przez architekta pod koniec XIX wieku. Budynek jak właściwie
wszystkie budowle Gaudiego jest niepospolity.
Bogato zdobiony, w swoich detalach nawiązuje do motywów
zwierzęcych. Wkomponowane formy mają
kształt kości i łusek. Tak, jak i poprzednia kamienica, Casa Batllo znajduje
się na liście światowego dziedzictwa UNESCO.
Po trzeciej budowli projektowanej przez Gaudiego wypada
wspomnieć o samym architekcie i jego koligacjach z miastem. Prawie sto lat po
śmierci na jego nazwisku kwitnie reklama i obrót pieniędzmi. W Barcelonie słowo
Gaudi to klucz, który ma zachwycać i otwierać portfele. Nazwisko to znajdziemy niemal na każdej
ulicy, a pamiątki, kanapy i muzea sygnowane jego nazwiskiem to niemal chleb
powszedni. Dzisiaj mało kto wie, że Antonio Gaudi zginął zapomniany. Potrącony
przez tramwaj, trafił do zbiorowej mogiły razem bezdomnymi, aż ktoś nie
zorientował się że najsłynniejszego architekta w mieście brakuje śród żywych…
Nieopodal Pg. De Gracia położony jest najsłynniejszy deptak
Barcelony – La Rambla. Ulica nie
zachwyca i aż kipi komercją. My
przebijamy się jednak na południe. Przy La Rambli warto odbić w stronę
straganów widocznych po zachodniej stronie ulicy.
Po wejściu pomiędzy kolorowe wystawy dotrzemy do bazaru – Mercat de la Boqueria.
Nie jest to co prawda cud architektury czy muzeum, ale polecam wszystkim
odwiedzenie tego miejsca. Tłumny i gwarny bazar ma w sobie dużo lokalnego klimatu. Wystawy są
różnorodne i kolorowe, a sprzedawcy zachęcają do kupna. W hali można znaleźć stoiska z apetycznie
wyglądającymi słodyczami, bar, ale najwięcej sprzedaje się tu owoców
morza. Ryby wyłożona pokotem w lodzie to standard, a naszą uwagę przyciągną ani
chybi żywe kraby i inne skorupiaki, łypiące na nas małymi ślepkami. Spośród
wielu miejsc, to wspominam bardzo dobrze.
Idąc dalej na południe La Ramblą dotrzemy do wybrzeża. Jednak
jeszcze nie dzisiaj. Teraz wchodzimy w
uliczkę naprzeciw Mercat de la Boqueria i zagłębiamy się w historyczną
dzielnicę miasta – Barri Gotic.
Generalnie mogę rzec, że dzielnica ma w sobie to coś. Osobiście wolę wiekową,
historyczną architekturę od secesji i modernizmu, toteż właśnie na Barri Gotic
znalazłem swoje miejsce w Barcelonie. Klimatyczne wąskie uliczki, zakamarki,
dużo knajpek i parę gotyckich świątyń porozrzucanych na przestrzeni kilku
hektarów. Bardzo spłyciłem temat, ale na potrzeby chwili myślę, iż tyle
wystarczy. Polecam spędzić tam dłuższą chwilę. W dzień i nocą. Pozwiedzać swoją
drogą, ale również poszwendać bez pośpiechu i popatrzeć. Na skutery w wąskich
uliczkach, na pranie suszące się na balkonach, na koty wylegujące się byle
gdzie. Warto, a patrzeć najlepiej przy kawie J
Poza gotyckimi budowlami, znajdziemy tu wiele elementów
renesansowych, oraz pozostałości czasów rzymskich. Najważniejszą budowlą
okolicy jest oczywiście katedra, która chyba trochę niedoceniona na tle
zabytków miasta, w rzeczywistości prezentuje sobą spektakularny kunszt gotyku.
Zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz zniewala elegancja i precyzją. W tym
miejscu miasto również chce zarobić. Od 13:00 do 17:00 wstęp do świątyni jest
płatny i kosztuje jedyne 6 euro. Dostęp
do pomieszczenia ze słynnymi gęśmi, symbolizującymi czystość św. Łucji trwa nawet krócej niż wynika to z
tablicy. O 12:20 ochrona już nie wpuszczała nikogo do środka.
Zwiedzaniem dzielnicy gotyckiej kończymy dzień. Pozostaje udać się do najbliższej linii metra na La Rambli lub ulicy Via Laietana i wrócić na nocleg.
Zwiedzaniem dzielnicy gotyckiej kończymy dzień. Pozostaje udać się do najbliższej linii metra na La Rambli lub ulicy Via Laietana i wrócić na nocleg.
Na marginesie dodam, iż budowle w Barcelonie są bardzo
dobrze oświetlone i warto obejrzeć je również w nocy. Ruch w Hiszpanii zaczyna
się właśnie wieczorną porą i to jeden z lepszych momentów, aby poświęcić kilka
godzina na spacer po mieście. Z pewnością nie będziemy żałować tak
wykorzystanego wieczora czy nocy.
Dzień 2 – obszar południowo-zachodni.
Skoro świt, rano, albo kiedy nam się zachce zaczynamy drugą
część trasy. Dzisiejsza przygoda
rozpocznie się na placu Espanya. Jest to jeden z większych węzłów
komunikacyjnych Barcelony i bez problemu
dojedziemy tu koleją lub metrem, zatrzymując się na stacji o hiszpańsko
brzmiącej nazwie.
Sam plac nie powala. Mnie przynajmniej z nóg nie ścięło.
Pośrodku znajduje się budowla o chlubnie brzmiącej nazwie Arenas de Barcelona
Zbudowana w połowie lat 60tych miała być areną walk byków. Złośliwość historii
sprawiła jednak, że brutalnych widowisk zakazano, a sam budynek, pełni teraz zaszczytną
funkcję galerii handlowej…
Na pocieszenie, z udostępnionego bezpłatnie jako taras dachu
roztacza się dobry widok na panoramę miasta.
Pomimo iż plac nie zachwyca, to jednak spoglądając na
południe możemy powiedzieć już coś innego.
Widok w kierunku wzgórza Montjuic i
muzeum sztuki robi niesamowite wrażenie.
Właśnie tam zmierzamy.
Montjuic w tłumaczeniu na polski znaczy „żydowskie wzgórze”. Wznosi się niecałe 200 metrów powyżej poziomu morza, jednak pozwala na kontemplacje wspaniałej panoramy miasta.
Montjuic w tłumaczeniu na polski znaczy „żydowskie wzgórze”. Wznosi się niecałe 200 metrów powyżej poziomu morza, jednak pozwala na kontemplacje wspaniałej panoramy miasta.
Sam budynek Muzeum
Narodowego Sztuki Katalońskiej wygląda majestatycznie. Bardziej
przypomina zbudowany we włoskim stylu pałac lub rezydencję panującego niż
galerię. Bryła muzeum znajduje się na
wzgórzu, do którego prowadzą dwa rzędy schodów, przedzielone pasem wody,
tworzącym wraz ze spadem zbocza sztuczne kaskady i liczne wodospady. Całość
wygląda po prostu pięknie, a podejście na wzgórze umilane wspaniałymi widokami
upływa w mgnieniu oka.
Spod Muzeum Sztuki Katalońskiej rozciąga się piękna panorama
na północną część miasta. Jak na dłoni widać nowoczesne wieżowce, wzgórze
Tibidabo i wyróżniającą się z panoramy niekompletną bryłę Sagrady Familii.
Okrążamy muzeum sztuki katalońskiej i idziemy na
południe. Przechodzimy przez teren
miasteczka olimpijskiego, które pamięta igrzyska organizowane tutaj w 1992
roku. Stadion olimpijski, biała iglica pomnika i wielkie, aż nienaturalnie
puste place – to wszystko co możemy spotkać. Miasteczko olimpijskie moim
zdaniem nie jest warte większej uwagi, a nawet zaryzykuję, że w zwiedzaniu bez
żalu można je ominąć.
Stąd pokręconymi ulicami kierujemy się na wschód, w kierunku
twierdzy Montjuic (Castel de Montjuic). Widoczne z oddali ceglane fortyfikacje
wybudowano w XVII wieku. Porośnięte bluszczem i usytuowane na płaskim szczycie
wzgórza, są z oddali mało widoczne i dobrze zakamuflowane.
Sam zamek z umocnieniami bastionowymi, udostępniony jest odwiedzającym do spacerów nieodpłatanie. Na pozycjach stoją działa artylerii nabrzeżnej, wejście przebiega przez drewniany most, a później prowadzi tajemniczymi poternami na bastiony. I główny mur. Budowla wznosi się nad stromym klifem morskim i jednym z piękniejszych jest widok w kierunku Morza Śródziemnego, na port usytuowany niemal pod naszymi stopami, sto metrów poniżej. Wzdłuż bastionów możemy obejść całą budowlę, po czym wejść na wyższy poziom fortyfikacji przez dziedziniec. Stamtąd roztacza się widok 360 stopni. Na miasto, morze, port i wszystko położone w promieniu kilku kilometrów.
Sam zamek z umocnieniami bastionowymi, udostępniony jest odwiedzającym do spacerów nieodpłatanie. Na pozycjach stoją działa artylerii nabrzeżnej, wejście przebiega przez drewniany most, a później prowadzi tajemniczymi poternami na bastiony. I główny mur. Budowla wznosi się nad stromym klifem morskim i jednym z piękniejszych jest widok w kierunku Morza Śródziemnego, na port usytuowany niemal pod naszymi stopami, sto metrów poniżej. Wzdłuż bastionów możemy obejść całą budowlę, po czym wejść na wyższy poziom fortyfikacji przez dziedziniec. Stamtąd roztacza się widok 360 stopni. Na miasto, morze, port i wszystko położone w promieniu kilku kilometrów.
Castel de Montjuic to miejsce spokojne. Pomimo iż często odwiedzają je turyści, nie ma większego problemu, aby znaleźć wolną ławkę czy kawałek murku i popatrzeć na cudowny horyzont morski, albo tłoczne miasto.
Ze wzgórza powinniśmy dostać się na wybrzeże. Wbrew pozorom
nie jest to sprawa całkiem prosta i trzeba umiejętnie szukać schodów i dróżek. Bezpośrednio
w dół raczej nie zejdziemy, z powodu stromizny zbocza.
Gdy znajdziemy się nad wybrzeżem, ruszajmy na wschód. Jako punkt nawigacyjny może służyć nam widoczna z oddali kolumna Kolumba.
Gdy znajdziemy się nad wybrzeżem, ruszajmy na wschód. Jako punkt nawigacyjny może służyć nam widoczna z oddali kolumna Kolumba.
Wysoki na 52 metry postument to najsłynniejsza kolumna Barcelony.
Co ciekawe i nowe również dla mnie, oczywiście odpłatnie można wjechać
wewnętrzną windą na głowę posągu i
podziwiać panoramę miasta. Ehh, tyle
darmowych punktów widokowych, a tu trzeba płacić. Raczej zbyteczna atrakcja.
Nieopodal kolumny znajduje się port. Dobrym pomysłem jest
wstąpienie tu, obserwacja statków kołyszących się na morzu, mew chciwych na
wszystko co zjadliwe i czarnoskórych, handlujących towarem wszelakim.
Idąc półtora kilometra dalej na wschód trafimy do kolejnego
kompleksu atrakcji turystycznych.
Miejsce gdzie do XIX wieku znajdowało się dawne więzienie i symbol zniewolenia miasta, dzisiaj służy mieszkańcom do weekendowych spacerów. Park (Parc de la Ciutadella) ma swój specyficzny klimat i otoczenie. Pełno tu dróżek, stawów i ogrodów. Z południowej strony park graniczy z ogrodem zoologicznym, a z przeciwnej zwieńczony jest malowniczą altaną.
Miejsce gdzie do XIX wieku znajdowało się dawne więzienie i symbol zniewolenia miasta, dzisiaj służy mieszkańcom do weekendowych spacerów. Park (Parc de la Ciutadella) ma swój specyficzny klimat i otoczenie. Pełno tu dróżek, stawów i ogrodów. Z południowej strony park graniczy z ogrodem zoologicznym, a z przeciwnej zwieńczony jest malowniczą altaną.
Jeśli nie mamy co zrobić z czasem wolnym lub po prostu
chcemy pospacerować w miłym otoczeniu, to miejsce dla nas.
Na północ od kompleksu dawnej cytadeli położony jest
kilkuset metrowy deptak, zakończony Łukiem Tiumfalnym, który jednak poza kolejnym
punktem do odhaczenia na mapie nie ma w sobie nic porywającego.
Spacerem po Parc de la Ciutedella kończymy drugi dzień
zwiedzania. Parę kilometrów przeszliśmy, więc na nocleg możemy powrócić metrem.
Jedna ze stacji usytuowana jest nieopodal Łuku Triumfalnego, lub po przeciwnej
stronie kompleksu – przy ulicy Ronda Litoral.
Spragnionym atrakcji bądź dysponującym nadwyżką czasu z
uporem maniaka proponuję ponowną przechadzkę po dzielnicy Barri Gotic, do
której dojdziemy w kilka minut.
Miejscem, które nie znalazło się na opisywanych przez mnie
trasach jest niespełna 100 tysięczny stadion FC Barcelona – Camp Nou. Nie
wspominałem o nim, gdyż nie wszystkim musi podobać się piłka bądź takie
molochy. Szczególnie, jeśli nie wchodzimy do stadionu. Bilet łączony, który był
jedyną możliwą opcją exclusive kosztował w czasie mojego pobytu w mieści 23
euro. Tylko wytrwałym kibicom nie żal takich pieniędzy.
Pomimo mojego średniego zainteresowania piłką nożną, postanowiłem na stadionie jednak się pojawić. Jednak te tony betonu i stali mają w sobie cos, co przyciąga ludzi z całego świata. Chociaż z tego powodu, uważam że warto było pojawić się w okolicach Camp Nou.
Pomimo mojego średniego zainteresowania piłką nożną, postanowiłem na stadionie jednak się pojawić. Jednak te tony betonu i stali mają w sobie cos, co przyciąga ludzi z całego świata. Chociaż z tego powodu, uważam że warto było pojawić się w okolicach Camp Nou.
Tak oto kończymy wycieczkę chodzono-jeżdżoną bez biletów wstępu.
Nie spędzaliśmy czasu w muzeach i galeriach, ale myślę że warto było w taki
prosty sposób spożytkować dwa treściwe dni.
Oczywiście nie twierdzę, że wszyscy z moją koncepcją taniego zwiedzania i podróży muszą się zgodzić, ale studenci-podróżnicy powinni. Za zaoszczędzone
pieniądze mogą wszak kupić bilety tanich linii lotniczych do kolejnego miasta,
po którym można pospacerować.
Ja tak zrobię. Wkrótce. Tymczasem dziękuję za spacer po Barcelonie.
Specjalne ukłony wędrują do Anity, za pokazanie miasta, nocleg i koordynację ;)
Specjalne ukłony wędrują do Anity, za pokazanie miasta, nocleg i koordynację ;)
Pozdrawiam.
Tomasz Duda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz