piątek, 27 grudnia 2013

Rajd mikołajkowy UKT Mimochodek 06-08.12.2013 – retrospektywna relacja

Rajd mikołajkowy UKT Mimochodek 06-08.12.2013 – retrospektywna relacja 

Kiedy świątecznym rankiem spoglądam na termometr nie mogę zobaczyć oznak zimy. Prawie dziesięć stopni powyżej zera, chmury i raczej szara okolica ze sterczącymi kikutami drzew nie napawa optymizmem.  Bożonarodzeniowy nastrój nie udziela się za oknem i żeby jakoś ratować sytuację wspomnieniami przenoszę się trzy tygodnie wstecz, do rajdu mikołajkowego.

Grudniowy wyjazd klubu UKT Mimochodek odbył się pod hasłem celebracji dnia 6 grudnia. Wybór miejsca od początku nie był jednoznaczny. Początkowo rajd miał koncentrować się w okolicach Białowieży, niemniej jednak na parę dni przed wyjazdem zmieniliśmy plany i obszarem zainteresowań stało się, jak i rok temu Roztocze. Bez zwłoki koledze Adamowi udało się zarezerwować sprawdzony nocleg w Hucie Różanieckiej, skompletować ludzi i pozostało odliczać godziny dzielące nas od piątku.
Pogoda na weekend nie zapowiadała się najlepiej, jednak co najważniejsze – zimowo.   Chwycił lekki mróz, w Lublinie zaczął pruszyć śnieg, a media donosiły o wielkich huraganach. Początkowo zbagatelizowaliśmy symptomy zimy, jadąc przez uporządkowane miasto, jednak niedługo po minięciu Szczebrzeszyna otoczył nas całkiem inny klimat. Pola znikąd zabieliły się śniegiem, a drogi oblodziły.  Trasy gorszej kategorii, jakie musieliśmy pokonywać stały się niebezpiecznie białe. W konsekwencji droga dłużyła się, a pokonanie stu kilometrów zajęło ponad trzy godziny.

W pierwszej kolejności, korzystając jeszcze z piątku zamierzaliśmy zaatakować źródła Tanwi. Zawianymi drogami powoli minęliśmy Narol i kilkanaście kilometrów dalej zatrzymaliśmy się w Hucie-Złomy.  Miejsce postoju ustaliliśmy ze spotkanym gospodarzem, który nie bardzo pochwalał nasze pomysły nocnego marszu. Wkoło zapadał zmrok, a dokoła hulała prawdziwa zima. Kilkanaście centymetrów śniegu, noc, wichura nie odstraszyły nas od spaceru. Nawigację zapewniał GPS w telefonie i chwała mu za to. Niemal po omacku kierowaliśmy się kolejnymi leśnymi ścieżkami, mijając po drodze jakieś punkty odniesienia. Nocne poszukiwania bunkrów linii Mołotowa zakończyły się porażką, nie zlokalizowaliśmy żadnego. Jako iż pora stawała się coraz bardziej późna, postanowiliśmy iść na azymut w kierunku „szczytu” wzniesienia – Wielkiego Działu.(390,4m). Ku naszemu zdziwieniu jak spod ziemi wyrosła tabliczka informująca iż jesteśmy na miejscu. Dalej kierowaliśmy się szlakiem niebieskim robiąc łuk na południe i zachód. Minęliśmy Rezerwat „Źródła Tanwi”, ale niczego nie zauważyliśmy w egipskich ciemnościach. Jeszcze kilka kilometrów asfaltem i znaleźliśmy się przy samochodzie.  Podczas zakupów w lokalnym sklepie przekonaliśmy się, że we wsi nic się nie ukryje,  a o naszym wyjściu wie już pani ekspedientka, miejscowy żul i mysz w ciemnej dziurze.

Po zrobieniu kilku kilometrów w zamieci na mrozie, wnętrze samochodu wydało się bardzo ciepłe i przytulne. Zadowoleni przejechaliśmy ostatni dwadzieścia kilometrów i znaleźliśmy się w Hucie Różanieckiej. Szkoła zamieniona na schronisko PTSM była ogrzewana chyba tylko ad hoc, w tym wypadku na nasz przyjazd. Na miejscu zastaliśmy drzwi otwarte, ale wewnątrz za ciepło nie było. Nie przeszkodziło to bynajmniej w rozlokowaniu się na łóżkach i czekaniu na pozostałą część gawiedzi, która dotarła dopiero późno w nocy. Jeszcze w skromnym gronie rozkręciliśmy ciepła atmosferę, która przedłużyła się po przyjeździe wszystkich „mimochodków”.


Ranek 7 grudnia przywitał nas zimowym i mroźnym klimatem. Śnieg ciągle padał, w okna dmuchał wiatr,  a nastroje dopisywały. Niespiesznie poczyniliśmy śniadanie, by następnie obrać plan dnia.  Za cel padła 17 kilometrowa pętla szlakiem niebieskim  biegnącym przez Rezerwat „Szumy nad Tanwią”. Bez pośpiechu założyliśmy czapki, dopięliśmy kurtki po czym ruszyliśmy za wskazaniami GPSu, by po kilku kilometrach natknąć się na znakowaną ścieżkę.


Szumy to małe wodospady na rzece, których akurat Tanwi nie brakuje. Szlak niebieski zatacza pętlę  wzdłuż koryta rzeki i wiedzie bardzo urozmaiconymi ścieżkami. Wspina się na  strome wzniesienia nabrzeżne, prowadzi galeriami przez bagna,  kilkukrotnie przekracza rzekę drewnianymi mostami. Osobiście byłem zaskoczony skalą urozmaicenia trasy wzdłuż krótkiego odcinka Tanwi.
Szlak niebieski w pewnym momencie wprowadził nas do Suśca, gdzie zatrzymaliśmy się na posiłek. Jedzenie kanapek pod wiatą podszytą wiatrem nie pozwalało na dłuższą kontemplację, ale białe otoczenie okolicy wyglądało naprawdę zacnie.  Marsz lasami nieopodal wkrótce przeniósł nas na drugą stronę Tanwi i ścieżkę wzdłuż brzegu. Tam wprost roiło się od małych wodospadów, szumiących na skalnych progach.   Szybko zapadający zmrok zastał nas domykających pętlę, w miejscu rozpoczęcia marszu „Szlakiem szumów”. Jeszcze dwa kilometry kroczenia przez biały las i meldujemy się na noclegu.

Tam zaczynamy coroczną i najprzyjemniejsza procedurę.  W lokalnym sklepie zostają kupione produkty żywnościowe i ich substytuty, po czym z utartego przepisu poczęliśmy sporządzać „wspólną michę”, opierając się na zasadzie, że suma rzeczy jadalnych jest jadalna. Procedura ta, niby banalna i błaha sprawia za każdym razem dużo frajdy i angażuje kilka – kilkanaście osób do wspólnej pracy.  Po napełnieniu brzuchów przyszedł czas na część „artystyczną”.  Jak co roku do Mimochodka zawitał Mikołaj i rozdał prezenty przy akompaniamencie śmiechów i drobnych szyderstw.  To dopiero początek imprezy, która zakończyła się długo po północy.

Niedzielny ranek, jak to bywa po sobotnich bojach, nastał niespiesznie i okazał się wyjątkowo leniwy. Nie pędziliśmy  ze śniadaniem, z pakowaniem, a obserwowaliśmy otoczenie. Mróz trzymał, jednak pogoda znacznie się poprawiła. Za oknami najpierw zauważyliśmy przejaśnienia, później już bezchmurne, niebieskie niebo.  Z pakowaniem uwinęliśmy się przed południem i po pożegnaniu rozjechaliśmy się, każdy w swoją stronę. W drodze do Lublina przystanęliśmy jszcze przy dwóch kamieniołomach w Nowinach i Józefowie, oraz przeszliśmy ścieżkę edukacyjną  Rezerwatu „Czartowe pole”, biegnącą wzdłuż koryta rzeki Sopot.


Mimochodkowe mikołajki 2013 odbyły się pod znakiem prawdziwej zimowej aury. Pogoda, choć dla szarego człowieka kapryśna i paskudna, jak na tego typu wyjazd udała się idealnie i skomponowała wspaniały klimat, jakże takim imprezom potrzebny. Gdy znowu spoglądam  za okno to wolę raczej zamknąć oczy, rozbudzić wspomnienia i przypomnieć sobie rajd na Roztoczu, bardziej świąteczny niż teraźniejsze Boże Narodzenie.
Dziękuję uczestnikom za wspólną zabawę, a mikołajowi za litr kolorowego prezentu, który tego wieczoru został kolegialnie spożyty.
Pozdrawiam
Tomasz Duda

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz