Tatry zimą, sezon 2011/2012 - podsumowanie.
Od początku aktywności turystycznej moje tatrzańskie
wycieczki miały charakter zimowy. Niekiedy nawet wbrew mojej woli i chęci – ale
jednak. Tak było np. we wrześniu 2009 , kiedy śnieg zaatakował złotą polską
jesienią. W zimie 2010/2011 również
zdarzało mi się bywać w Tatrach – jednak miało
to bardziej charakter rozpoznania. Bez doświadczenia, kompletnego sprzętu i
umiejętności zapuszczałem się tylko w okolice Kasprowego Wierchu, Czarnego
Stawu Gąsienicowego czy Przełęczy Liliowe.
Bardziej interesująca okazała się miniona zima– podsumowując
zaliczyłem cztery tatrzańskie eskapady. Podszedłem
do problemu poważniej – udało się między innymi zrobić szkolenie lawinowe,
zakupić tego rodzaju sprzęt i zweryfikować teorię przyswajaną w domu.
1.Sezon zimowy 2011/2012 rozpoczynam już w październiku. Trochę wcześnie, patrząc na ostatnią jesień, ale jednak były
takie piękne czasy. Niedługo , po
rozpoczęciu roku akademickiego udaje się zorganizować ekipę i piątkowym
wieczorem 14ego października wyjechać z
Lublina na południe. Ludzie w większości pracujący, dlatego wycieczka typowo
weekendowa.
Około czwartej rano
wytaczamy się z samochodu w Zakopanem i zmierzamy w stronę Kuźnic. Pogoda nie zachęca do wyjścia. W czasie jazdy
leje, teraz pada śnieg. Po piątej
wychodzimy na szlak zielony i podchodzimy w stronę Kasprowego. W Kuźnicach
około centymetra śniegu, wraz z
wysokością przybywa. Na Kasprowym meldujemy się przed ósmą. Warunki można
śmiało określić jako koszmarne.
Widoczność do kilkunastu metrów, mocny wiatr i ujemna temperatura. W mokrym
Zakopanym nikt by się ich nie spodziewał. Tu się rozdzielamy. Trzech znajomych
schodzi na Murowaniec, ja z Januszem idziemy w stronę Świnicy.
Rok 2011 to jeszcze rok chudy w moim ekwipunku. Po dotarciu
na Świnicką Przełęcz zastanawiamy się co robić.
Obok nas dwójka turystów wiąże się przed wejściem. W naszym posiadaniu
tylko dwie pary raków i jeden czekan. Doświadczenia zero, warunki trudne.
Wracamy. Przez Liliowe, zielonym szlakiem schodzimy do Murowańca i na nocleg do Zakopanego. Gości nas wielki Dom
Turysty, dziś należący już do przeszłości.
W niedzielę rano zbieramy się dosyć wcześnie,
wschód słońca zastaje nas na nogach. Pogoda, zapowiada się cudownie. Ostry
mróz, a na niebie żadnej chmurki. Dziś w planach inny rejon Tatr. Podjeżdżamy
na parking przy drodze i ruszamy na szlak. Początkowo niebieskim przez Dolinę
Złotą, następnie czarnym, czerwonym i niebieskim przez Dolinę Roztoki ,
zmierzamy do schroniska w Dolinie Pięciu Stawów. Około jedenastej meldujemy się
na miejscu. Smarujemy twarze kremem z filtrem, zdejmujemy zbędne ubrania i weryfikujemy plany.
Łukasz wraca do samochodu, pozostałe cztery osoby idą do góry. A ja na ich czele ;) Celem jest Kozi Wierch. Kierujemy się za śladem ścieżki szlaku niebieskiego. Niedługo potem odbijamy na północ, w masyw Koziego Wierchu. Słońce praży, śnieg rozmiękły, wybieram podejście wypukłością z lewej. Od tego momentu kończy się przetarty szlak i zaczyna katorga. Torujemy, za słońce pali. Szczyt zdobywany przed piętnastą. Tam czeka nas przerwa i podziwianie widoków, które zapierają dech w piersiach. Szare Podhale dziwnie koliduje z bielą Tatr. Niebawem schodzimy/zbiegamy i zmniejszając naszą odległość od schroniska. Potem już tylko monotonna i śliska droga w dół Doliną Roztoki. Zejście niby proste, ale pochłania nas precyzyjne stawianie kroków. Po zmroku docieramy na błogosławioną Drogę Balzera i asfaltem idziemy w dół. Na Łysej Polanie spotykamy się z Łukaszem i jego ciepłym samochodem. Została już tylko droga do Lublina.
Łukasz wraca do samochodu, pozostałe cztery osoby idą do góry. A ja na ich czele ;) Celem jest Kozi Wierch. Kierujemy się za śladem ścieżki szlaku niebieskiego. Niedługo potem odbijamy na północ, w masyw Koziego Wierchu. Słońce praży, śnieg rozmiękły, wybieram podejście wypukłością z lewej. Od tego momentu kończy się przetarty szlak i zaczyna katorga. Torujemy, za słońce pali. Szczyt zdobywany przed piętnastą. Tam czeka nas przerwa i podziwianie widoków, które zapierają dech w piersiach. Szare Podhale dziwnie koliduje z bielą Tatr. Niebawem schodzimy/zbiegamy i zmniejszając naszą odległość od schroniska. Potem już tylko monotonna i śliska droga w dół Doliną Roztoki. Zejście niby proste, ale pochłania nas precyzyjne stawianie kroków. Po zmroku docieramy na błogosławioną Drogę Balzera i asfaltem idziemy w dół. Na Łysej Polanie spotykamy się z Łukaszem i jego ciepłym samochodem. Została już tylko droga do Lublina.
2.Kolejny Tatrzański wyjazd był już typowo zimowy. Śnieg w całym kraju (sam się
dziwię, patrząc za okno w tym momencie) i mrozy. A mrozy niespotykane. Nocą
temperatura schodziła do – 25 stopni, a w Polskim Busie, którym przyszło nam
jechać, oczywiście zamarzł kibel J.
Niemniej jednak przewoźnik dotarł na czas do Zakopanego i
3ego lutego, po siódmej rano dane nam
było przemierzać „Krupową Grań”, przy siarczystym
mrozie i niebanalnej aurze. Jest nas póki co dwóch – ja i Janusz. Tego dnia na szczycie Świnicy sugerowana
temperatura wynosi -30, ale nie
przesadzajmy - było -25. Na szczęście w
Kuźnicach jesteśmy rozgrzani. Kierujemy się na niebieski szlak, przez
Skupniów Upłaz, niespiesznie stawiając kroki. Tydzień temu miałem kontuzję
kolana, która dosłownie wyeliminowała mnie na parę dni, a teraz sam się dziwię, że zdecydowałem się wyjechać w
góry. W Murowańcu konsumujemy spóźnione
śniadanie i decydujemy się z całym bagażem iść w stronę Świnicy.
Plany szumne, ale z wykonaniem trudniej. Dowlekam się ledwie za wyciąg na Kasprowy i odpuszczam. Kolano daje o sobie znać, a ja nie chcę ryzykować, bo to przecież początek wyjazdu. Wolny czas poświęcamy na naukę hamowania czekanem i kopanie śnieżnej jamy. Wokół widoki piękne, ale zimno dokucza. Na nogach mam jeszcze Meindle, i nie są to buty zimowe, co mogę teraz namacalnie odczuć. Zmieniamy się przy łopacie, ale to nie pomaga. Stopy mam jak bryłki lodu. Szybko kończymy jamę, po czym zakopujemy ją i wracamy do Zakopanego.
Plany szumne, ale z wykonaniem trudniej. Dowlekam się ledwie za wyciąg na Kasprowy i odpuszczam. Kolano daje o sobie znać, a ja nie chcę ryzykować, bo to przecież początek wyjazdu. Wolny czas poświęcamy na naukę hamowania czekanem i kopanie śnieżnej jamy. Wokół widoki piękne, ale zimno dokucza. Na nogach mam jeszcze Meindle, i nie są to buty zimowe, co mogę teraz namacalnie odczuć. Zmieniamy się przy łopacie, ale to nie pomaga. Stopy mam jak bryłki lodu. Szybko kończymy jamę, po czym zakopujemy ją i wracamy do Zakopanego.
Noc spędzamy w domu
Turysty, a rano spotykamy się ze znajomymi.
Niebo zasnuły chmury, ale mróz ustąpił. Jest tylko kilkanaście stopni
poniżej zera. W piątkę pokonujemy drogę do Murowańca. Dziś wyjątkowo uważam na
swoje kolano, celem wyjścia gdzieś wyżej. Decydujemy się iść na Kościelec, szlakiem
przez Zielony Staw. Zaczyna pruszyć drobny śnieg, jednak pogoda w czasie
podejścia jest stabilna. Szczyt zdobywamy wprost z marszu. Mimo iż po drodze
nie mijamy nikogo, droga nie stwarza problemów. Zejście również. Tym razem nie
odbieramy sobie przyjemności dupozdjazdu.
Raki z nóg i w odstępach niwelujemy wysokość Przełęczy Karb do Czarnego Stawu Gąsienicowego. Dla większości to zapewne najprzyjemniejszy punkt dnia.
Raki z nóg i w odstępach niwelujemy wysokość Przełęczy Karb do Czarnego Stawu Gąsienicowego. Dla większości to zapewne najprzyjemniejszy punkt dnia.
I znowu na noc
przychodzi nam zejść do Zakopanego – w schronisku brakuje miejsc. Kolejnego
dnia nam za to brakuje chęci. Trzeci raz pokonywana droga d Murowańca
jest mocno nużąca. Skoro jednak przyjechaliśmy to po prostu iść trzeba.
Przynajmniej nocleg w schronisku mamy zapewniony i ta myśl wprawia nasze nogi w
ruch. Popołudnie spędzamy na
uskutecznianiu teorii. Głównie stanowiska w śniegu w okolicach Karbu. Wieczór
spędzamy w czteroosobowym gronie, do tego Dobrosława jest przeziębiona.
W poniedziałek, 6ego lutego ociepla się. Termometr na Murowańcu odnotowuje 9 stopni poniżej zera. Do wyjścia zdolnych jest tylko trzy osoby. Zostaję ja, Anita i Janusz. Wychodzimy po śniadaniu, około ósmej. Początkowo zmierzamy na Kasprowy, później odbijamy na Przełęcz Liliowe. Kolejny etap marszu to czerwony szlak na Świnicę. Trasa przetarta, śnieg twardy. Szybko osiągamy wierzchołek taternicki. Przejście na drugi szczyt Świnicy jest już ciekawsze i kończy się skalnym koniem. Tu zauważamy, że w oddali, ze wschodu, idą czarne chmury i zaczyna padać. Początkowe plany zejścia do Zawratu zostają zmienione. Po częściowym zejściu południowym żebrem , trawersujemy masyw Świnicy i zawracamy naszą pierwotną drogą, na Świnicką Przełęcz. Tu uderza w nas wiatr i śnieg. Poświęcamy chwilę na zabawę ze stanowiskami, po czym schodzimy Świnickim Żlebem. Wieczór spędzamy w Murowańcu, chcąc zabić czas jaki pozostał nam do północy i odjazdu Polskiego Busa.
ZDJĘCIA
3.Na 17-20 luty przypadł termin szkolenia lawinowego. Kurs
zorganizowany został przez Fundację Anny Pasek w Dolinie Gąsienicowej.
Właściwie można powiedzieć, że było to szkolenie „Mimochodkowe”, gdyż nasz klub
zupełnie je zdominował. Poza
standardowymi zajęciami będącymi w programie takiego szkolenia, w schroniskowym
pokoju udało się również pogadać o czymś innym. W ruch poszła lina i
szpej. Udało się przećwiczyć parę
kwestii i tematyki wysokogórskiej jak węzły, wiązanie się na lodowcu, czy
budowę stanowisk. W czasie kursu nie
było praktycznie czasu na wyjście,
jednak wykorzystaliśmy go maksymalnie. W piątek do wieczora konstruktywnie
wykorzystując czas wolny, postanowiliśmy wyjść na Kasprowy. Zebraliśmy się do
tego bardzo późno, ale ostatecznie trzy osoby weszły na Kasprowy i Beskid. Pogoda
była paskudna, a widoczność zerowa, czym
zresztą ten wyjazd się charakteryzował.
W niedzielę miało miejsce załamanie. Przyszła odwilż, a silny wiatr i zacinający śnieg dopełniły dzieła. Ogłoszono lawinową 3kę, a na zajęcia praktyczne z kursu wybraliśmy się tylko pod Czarny Staw. Pogoda dawała w kość, każdy chyba miał ochotę wracać do schroniska. Niewiele metrów od nas zeszło trochę śniegu, a na Kasprowym miał miejsce poważniejszy wypadek lawinowy. Po „odbębnieniu” tego, co było do zrobienia, z ulgą wracaliśmy do Murowańca.
W niedzielę miało miejsce załamanie. Przyszła odwilż, a silny wiatr i zacinający śnieg dopełniły dzieła. Ogłoszono lawinową 3kę, a na zajęcia praktyczne z kursu wybraliśmy się tylko pod Czarny Staw. Pogoda dawała w kość, każdy chyba miał ochotę wracać do schroniska. Niewiele metrów od nas zeszło trochę śniegu, a na Kasprowym miał miejsce poważniejszy wypadek lawinowy. Po „odbębnieniu” tego, co było do zrobienia, z ulgą wracaliśmy do Murowańca.
Poniedziałek 20ego lutego zapowiada się za to całkiem
ładnie. Temperatura spada poniżej zera, zaś niebo jest łaskawsze. W planach
mamy spacer w kierunku Świnicy. We trzy osoby, bo większość Mimochodka
opuściła nas dzień wcześniej, podchodzimy
na Kasprowy. Potem odbijamy na czerwony szlak i przez Beskid, niespiesznie
przybywamy na Przełęcz Świnicką. Jako iż
wchodzić na szczyt nam się odechciewa, zamierzamy poćwiczyć. Rozpoczynamy od
budowy stanowisk z czekana i poprzez różne techniki asekuracji przechodzimy do wiązania się. W ramach praktyki
maszerujemy kilkaset metrów związani,
budując po drodze parę punktów. Jako iż krótki dzień ma się ku końcowi, wracamy.
Z powodu zagrożenia lawinowego wybieramy na zejście ponownie drogę przez
Kasprowy Interesująca część wycieczki dobiegła końca.
4.Tatrzańskie doliny ponownie witają nas w połowie marca. Ubrani już bardziej wiosennie, wyspani po
nocy w Polskim Busie, kierujemy się
oczywiście do Kuźnic. Termin wyjazdu, mimo iż wybierany w styczniu,
okazuje się pogodowym strzałem w
dziesiątkę. Zero wiatru, chmur, opadów.
Lustro. W takiej aurze, obarczeni
jedzeniem na cztery dni i innymi dobrami, docieramy do Murowańca. Schronisko prawie puste, wyludnione.
Chyba powodu późnej godziny. Przebieramy się, zakładamy sprzęt lawinowy
i idziemy. Najpierw na Czarny Staw Gąsienicowy.
Słońce grzeje jak w piekle. Zostajemy tylko w koszulkach. Po wykopaniu
profilu śnieżnego, podchodzimy na Zawrat. Warunki cudowne. W cieniu żlebu nie
dokucza słońce, a raki trzymają idealnie. Na Zawracie postanawiamy poćwiczyć
asekurację lotną. W tym celu robimy zwrot w lewo, na Mały Kozi Wierch i z powrotem, zakładając
po drodze kilka przelotów. Teraz na ciężko już droga w dół. Letni, niebieski
szlak i do schroniska w Dolinie Pięciu Stawów.
W murach budynku możemy poczuć, destrukcyjne działanie słońca.
Brak kremu z filtrem boli dosłownie. Do tego jesteśmy bardzo wysuszeni. Przez cały wieczór nawadniamy się dokładnie i po wypiciu kilku litrów herbaty kładziemy się spać. Towarzystwo wokoło niezbyt liczne.
Brak kremu z filtrem boli dosłownie. Do tego jesteśmy bardzo wysuszeni. Przez cały wieczór nawadniamy się dokładnie i po wypiciu kilku litrów herbaty kładziemy się spać. Towarzystwo wokoło niezbyt liczne.
Rano wychodzimy na
lekko w stronę Szpiglasowej Przełęczy. Aura rozpieszcza znowu. Ni wiatru, ni chmurki tylko palące słońce. W
cieniu śnieg jeszcze zmrożony, więc idzie się przyjemnie. Z przełęczy granią
zmierzamy na Szpiglasowy Wierch. Tam roi się od turystów i możemy znowu poczuć
temperaturę. Mimo gorąca pozostajemy w kapturach, z obawy o skórę. Okulary są
zbawieniem. Jeszcze krem z filtrem i bylibyśmy w niebie. Ze Szpiglasowego
odbijamy w przeciwna stronę.
Przecieramy drogę na Miedziane, po czym graniówką docieramy do Marchwicznej Przełęczy. Zawracamy tą samą drogą. Na Szpiglasowej Przełęczy jesteśmy przed piętnastą, także wymyślamy dalszą drogę. Decydujemy się dla zabawy na przeciwny kierunek . Przechodzimy przez Szpiglasowy Wierch i w ciekawszych warunkach mikstowych pokonujemy odcinek do Liptowskiego Wyżniego Kostura. Ponownie zawracamy i już wieczorną porą schodzimy do schroniska. Zastajemy tam prawdziwą ciżbę ludzi. Ledwie możemy się wepchać do jadalni i zając miejsca, których boimy się opuścić . Kolejne nawadnianie i kolejna noc. Tym razem na kocu, w korytarzu.
Przecieramy drogę na Miedziane, po czym graniówką docieramy do Marchwicznej Przełęczy. Zawracamy tą samą drogą. Na Szpiglasowej Przełęczy jesteśmy przed piętnastą, także wymyślamy dalszą drogę. Decydujemy się dla zabawy na przeciwny kierunek . Przechodzimy przez Szpiglasowy Wierch i w ciekawszych warunkach mikstowych pokonujemy odcinek do Liptowskiego Wyżniego Kostura. Ponownie zawracamy i już wieczorną porą schodzimy do schroniska. Zastajemy tam prawdziwą ciżbę ludzi. Ledwie możemy się wepchać do jadalni i zając miejsca, których boimy się opuścić . Kolejne nawadnianie i kolejna noc. Tym razem na kocu, w korytarzu.
W niedzielę opuszczamy schronisko „5 Stawów”. Z ciężkimi
plecakami udajemy się na Gładką Przełęcz.
Prażące słońce stało się już etykietą wyjazdu. Idziemy czym prędzej,
zanim nagrzeje stoki. Panoszymy się trochę po grzbiecie, wchodząc na Walentkowy
i Gładki Wierch, po czym zawracamy na
Zawrat. Piekące po plecach słońce i pełne plecaki męczą nas dotkliwie. Każdy z
nas musi swoje wypocić, aby dotrzeć na przełęcz. Dalsza droga to nic nowego –
Czarny Staw i Murowaniec.
Do budynku wtaczamy się całkiem wcześnie, więc szukamy sobie alternatywy od siedzenia przy stole. Bierzemy szpej i wracamy pod Czarny Staw – na lody. Tam zakładamy stanowisko i wspomagając je asekuracją z przyżądu, robimy parę rundek po cieknącej, lodowej pochyłości. Szybko zastaje nas zmrok. Cirrusy na niebie nie wróżą nic dobrego, poza tym zaczyna wiać. Pędem puszczamy się do schroniska.
Do budynku wtaczamy się całkiem wcześnie, więc szukamy sobie alternatywy od siedzenia przy stole. Bierzemy szpej i wracamy pod Czarny Staw – na lody. Tam zakładamy stanowisko i wspomagając je asekuracją z przyżądu, robimy parę rundek po cieknącej, lodowej pochyłości. Szybko zastaje nas zmrok. Cirrusy na niebie nie wróżą nic dobrego, poza tym zaczyna wiać. Pędem puszczamy się do schroniska.
Jak prognozy zapowiadały, pogoda zaczęła się psuć. Gdy
wychodzimy poniedziałkowym rankiem, aura wygląda już inaczej niż w poprzednich
dniach. Na niebie pierzaste chmurki, wieje. Niby nic nadzwyczajnego, ale żółta
lampka w głowie się zapala. Dziś wybieramy się na Granaty. Przy Koziej Dolince
ubieramy raki i wbijamy się w skalną grzędę, na prawo od letniego szlaku. Przed sobą mamy całkiem ciekawy teren.
Początkowa skalno-lodowa rynienka wychodzi na dość nachylony śnieżny stok. Tam posuwamy się na czworakach.
Raki trzymają idealnie, morale sięga zenitu. Czysta przyjemność wchodzenia. W tych warunkach w kilkadziesiąt minut docieramy na Zadni Granat. Tam pogoda jeszcze się trzyma. Jednak tylko przez chwilę. W miarę wędrówki na północ, ogarnia nas mgła, a śnieg pod stopami zaczyna się topić. Na Skrajnym Granacie widoczność jest mocno ograniczona. W tych warunkach boje się schodzić bezpośrednio do Czarnego Stawu. Zapada decyzja o powrocie tak, jak weszliśmy. Więc zawracamy. Od tej chwili wycieczka przestaje być czymś przyjemnym, a staje się przykrą koniecznością powrotu. Tam gdzie wcześniej było idealnie, teraz zapadamy się po pas. I tak krok po kroku, aż do Koziej Dolinki, która straciła teraz na bezpieczeństwie. Mamy dość. Wracamy do schroniska po rzeczy, po czym dalej do Zakopanego.
Raki trzymają idealnie, morale sięga zenitu. Czysta przyjemność wchodzenia. W tych warunkach w kilkadziesiąt minut docieramy na Zadni Granat. Tam pogoda jeszcze się trzyma. Jednak tylko przez chwilę. W miarę wędrówki na północ, ogarnia nas mgła, a śnieg pod stopami zaczyna się topić. Na Skrajnym Granacie widoczność jest mocno ograniczona. W tych warunkach boje się schodzić bezpośrednio do Czarnego Stawu. Zapada decyzja o powrocie tak, jak weszliśmy. Więc zawracamy. Od tej chwili wycieczka przestaje być czymś przyjemnym, a staje się przykrą koniecznością powrotu. Tam gdzie wcześniej było idealnie, teraz zapadamy się po pas. I tak krok po kroku, aż do Koziej Dolinki, która straciła teraz na bezpieczeństwie. Mamy dość. Wracamy do schroniska po rzeczy, po czym dalej do Zakopanego.
Zimowy sezon 2011/2012 był dla mnie bardzo kształtujący.
Podsumowując spędziłem kilkanaście dni w górach, które pozwoliły mi zdobyć
cenne doświadczenie. Sucha teoria
znalazła wreszcie przełożenie na rzeczywistość, wszystkie niedociągnięcia i
bolączki wyszły na wierzch. Kilka razy przeszliśmy się z liną, mając na
względzie późniejsze wyjazdy w Alpy i Kaukaz. No bo gdzie ćwiczyć to lepiej? A
może jechać na tzw. „betona”, bez
wcześniejszego przygotowania? To tak gwoli
wytłumaczenia „specjalistom”, dlaczego używaliśmy liny, w potencjalnie
bezpiecznych miejscach.
Pozdrawiam
Tomasz Duda
super relacja i fajne zdjeciochy ;-)
OdpowiedzUsuńzyga