"Druga dycha do maratonu" - subiektywnie 18.11.2012
Niedziela, 18 listopada 2012 była dla kilkuset tysięcy mieszkańców Lublina zwykłym, szarym dniem. No może nie dosłownie zwykłym - jako ustawowo wolnym od zajęć i pracy. Jednak z pewnością szarym - mgła już od kilku dni nie rokowała na przejaśnienia, a z termometru jakoś nie można było wycisnąć więcej wysiłku niż 3 stopnie powyżej zera.
Dla mnie, ten właśnie dzień zapowiadał się odmiennie, niż poprzednie. Ciekawszy, wyczekiwany. Tego dnia bowiem miałem wziąć udział w imprezie biegowej "Druga dycha do maratonu".
Nazwa jest wybitnie sugestywna, nie ma więc sensu wyjaśniać jej bliżej, w każdym razie dla mnie miała to być pierwsza w życiu impreza tego typu.
Jakiś czas temu, choć po wyczerpaniu pierwszego limitu miejsc, przemogłem w końcu lenistwo i dopełniłem formalności. Po błyskawicznej rejestracji i zapłacie 10zł wpisowego, byłem już na liście oczekujących do znamiennej niedzieli.
W międzyczasie pozostało jeszcze odebranie pakietu startowego z numerem, chipem oraz kilkoma miłymi suvenirami i już 18 ego rano, w zimny poranek pędziłem na stadion Motoru Lublin.
Po drodze już widziałem ludzi ze znajomo wyglądającymi torbami organizatorów biegu, by pod samym obiektem obserwować tłum takich postaci zmierzających w "jedno miejsce".
Do biura zawodów. To tam znajdowała się centrala biegu - szatnie - depozyt itp. W tym miejscu właśnie, o 10.30 spotkałem "zgadanego" wcześniej znajomego - Adama B. , który w imprezach tego typu brał już udział. Ja byłem i chyba jestem nadal - trochę zielony. Do startu zostało pół godziny, szybko więc przebrałem ciuchy, przypiąłem numerek i zostawiłem depozyt. Nie było przy tym ścisku, mimo iż 700 osób zadeklarowało swoją obecność, toteż operacje machania rękami i nogami poszły sprawnie.
Teraz pora na rozgrzewkę. Do dyspozycji bieżnia, z której korzystamy robiąc dwa okrążenia truchtem, by po tym rozciągnąć zbolałe i nieświadome co je czeka członki.
Parę minut przed rozpoczęciem, ustawiamy się przy starcie i niedługo potem - ruszamy.
Sam bieg jak to u mnie bywa - w czasie trwania wysiłku ciągnął się w nieskończoność, zaś z perspektywy mety minął jak mrugniecie oka. Moja koncepcja na dychę była prosta - pobiec niezbyt szybko, w ok. 50-55min. , sprawdzić się i nie zmęczyć - tak to sobie zmawiałem, powiedzą inni.
Jak to w życiu - wyszło inaczej. Początkowo biegłem niezbyt szybko - trzymałem się swojego optymalnego tępa i tym samym peletonu. Prosta ulicą Krochmalną poszła łatwo i bez zmęczenia, szybkim tempem. Teraz nawrót i dalej do ronda Lubelskiego Lipca, lewym pasem jezdni. Tutaj przyszło mi wreszcie na myśl, że nie przejrzałem dokładnie trasy "dychy" i tym samym narzuciłem trochę za mocne tempo, licząc na rychłą metę. Jak bym nie myślał - pomyliłem się i musiałem weryfikować swoje plany. Pozostało wytrwać w przy tej prędkości - tak mówiłem sobie, gdy wbiegaliśmy na aleję Unii Lubelskiej. Tu już definitywnie poczułem zmęczenie i słabość w nogach. Dwójka, którą niedawno wyminąłem, była już przede mną. szybko musiałem dobrze się zmotywować. I tak robiłem - mimo coraz większego zmęczenia obrałem sobie cel. Cel ten mnie minął i biegł około metra z przodu. No i jego się trzymałem. Choćby nie wiem co się działo. Galopowałem za panem w średnim wieku i powoli odzyskiwałem siły. Teraz już skręciliśmy w Aleje Zygmuntowskie i postało raptem paręset metrów do mety. Nie było innego wyjścia, jak w przypływie siły wyminąć mój cel i jeszcze dwie osoby przed nim, po czym wbiec na stadion. Zostało ostatnie okrążenie, od którego właściwie mój bieg dziś się zaczął (wprawdzie treningiem, ale jednak). Tam już każdy krzesał z siebie, ile mógł, a obserwatorzy i speaker dopingowali z drugiej strony. Na tym odcinku nie dałem już nikomu się wyprzedzić i z oddechem astmatyka wbiegłem na metę.
Adam zakończył kilkanaście metrów szybciej, ale że wybiegł wcześniej, czasy netto mieliśmy identyczne - 42minuty, 33 sekundy, mieszcząc się w pierwszej setce wyników.
Tym samym byliśmy z siebie bardzo zadowoleni - przynajmniej ja. Wynikiem, o który siebie wcześniej nawet nie podejrzewałem", jak i z izotonika ( pochłonąłem go w mgnieniu oka) i medalem w kształcie fragmentu układanki (gwoli wyjaśnienia odsyłam na stronę ).
Chwile posiedzieliśmy, by za parę minut udać się ponownie do biura zawodów po to, aby:
a) odebrać depozyt
b) zdążyć przed dzikim tłumem
Planu udał się w stu procentach. Pozostało skorzystać z pozostałych udogodnień - czas na kawę i zupę. Istnienie czegoś takiego było dla mnie miłym zakończeniem. Przy tej temperaturze ciepłe płyny bardzo dobrze wpływały na zmęczony organizm i jeszcze lepiej na samopoczucie.
W tym samym czasie, gdy my napełnialiśmy brzuchy ostatni biegacze kończyli dychę. Jak usłyszałem przez mikrofon także Pani minister Mucha, brawurowo wspierana przez speakera i zgromadzonych.
Wreszcie półtorej godziny zaplanowanego czasu minęło. Odbyło się wręczenie nagród dla najlepszych i losowanie upominków dla trochę gorszych.
Jako ten trochę gorszy i od urodzenia nieszczęśliwy, mimo licznych nagród i absencji wielu uczestników - nie wygrałem nic. :D
Podsumowując:
W imprezie wzięło udział prawie 600 osób, 2 nie ukończyły trasy.
Czas zwycięzcy to trochę ponad 31 minut, a człowiek ten, co ciekawe okazał się Białorusinem. Niezbadane są wyroki...
Cała impreza była dla mnie bardzo ciekawym doświadczeniem i miłym urozmaiceniem niedzieli. Błędów logistycznych nie stwierdziłem, organizatorom nie mam nic do zarzucenia, pozostaje jedynie pogratulować ogarnięcia tematu. Kawy i zupy wystarczyło , w kolejce stało się krótko :D.
Jedno z najlepiej zainwestowanych dziesięciu złotych w tym roku. Zainwestowanych na imprezę, jakich w tym mieście bardzo brakowało, w podzięce za to, że wreszcie coś ruszyło. Byle tak dalej :)
Lublin biega...
http://maraton.lublin.eu/pl/ - oficjalna strona przyszłego maratonu - w którym mam wielką nadzieję wziąć udział :)
Tomasz Duda
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz