poniedziałek, 31 marca 2014

Zwiedzanie Wiednia w dwa dni

Zwiedzanie Wiednia w dwa dni

Nie da się ukryć iż Mozartstadt, jak inaczej zwykło się nazywać miasto nad Dunajem, jest dla polskich turystów celem bardzo popularnym. Przybywają to szczególnie zorganizowane wycieczki szkolne, pracownicze czy łączące ze sobą ludzi pod znakiem jednej agencji wypoczynkowej. Niemniej jednak austriacka stolica przyciąga także weekendowe wycieczki samochodowe, polskich studentów programu ERASMUS czy innych skuszonych lokalnymi atrakcjami.
Choć do Wiednia nie latają tanie linie – port lotniczy Schwechat trzyma się póki co w oddali od niskobudżetowych przedsiębiorców – to jednak właśnie dostępność jest jedną z cech miasta, która przyciąga Polaków w okolice Dunaju.




Teraz pytanie – dlaczego przyciąga? 
Historycznie, pozycja Mozartstadt gruntowała się jeszcze od średniowiecza. W czasach Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego miasto jednak nie pozostawało niczym innym jak jednym z większych ośrodków cesarstwa na południowych rubieżach, nadto nadmiernie wysuniętym i zagrożonym atakami tureckimi.  Prawdziwy rozkwit przyniosła Wiedniowi dynasta Habsburgów, która uczyniła z miasta stolicę swojego imperium. Od tamtego czasu ośrodek  kwitł i rozwijał się. Choć państwa Habsburgów zmieniały nazwy i chłonęły nowe ziemie, Wiedeń zawsze stanowił ich serce aż do 1918 r., kiedy monarchia ostatecznie rozpadła się.
Takie uwarunkowania historyczne i fakt że spustoszenia europejskich wojen przeważnie oszczędzały miasto, mają odzwierciedlenie w przekroju dziedzictwa architektonicznego miasta. Gotyku tu niewiele, renesansu również, a paleta słynnych budowli zaczyna się właściwie na baroku i kończy neogotykiem czy secesją. Modernizm z grzeczności pomijam.
Architektura to chyba największy atut austriackiej stolicy, ale z pewnością nie jedyny. Miasto dysponuje dobrą infrastrukturą ścieżek rowerowych oraz jest przesycone zielenią parków, skwerów i ogrodów. Można śmiało przyklasnąć opiniom, że jest to jedna z metropolii oferujących mieszkańcom najwyższą jakość życia i względne bezpieczeństwo. Chętnych na te warunki nie brakuje.


Jak tu trafiłem?
Osobiście, Wiedeń nigdy nie jawił mi się jako miejsce, które koniecznie chciałbym odwiedzić, nigdy nie znaczyłem go na wyimaginowanej liście „must see”, którą oczywiście mam.  Brama na Mozartstadt została otwarta z bardziej prozaicznej strony. Kiedy pojawił się Polski Bus i za relatywnie niewielkie pieniądze zoferował przejazdy do miasta nad Dunajem – namówiłem Janusza i skorzystaliśmy. Nowa partia biletów, mozolny zakup na przekór przeciążonym serwerom i moja przygoda z Wiedniem zaczęła się od przelewu 120 złociszy, za osiem łączonych biletów (po cztery bilety na osobę) relacji Lublin- Wiedeń – Lublin.
Kupując bilety na kursy nocne zaplanowałem w pięć minut wycieczkę dwudniową z najtańszą opcją – jednego noclegu w hostelu.
Do wyjazdu przygotowaliśmy się niewiele – pożyliśmy mapę od znajomego i przewodnik po Austrii (na dwa dni wystarczy taki skromny opis Wiednia, bo i tak nie ma czas zbytnio się zagłębiać), oraz przeczytaliśmy dwa okrojone pdfy z sieci. Ostatnią czynnością planistyczną było znalezienie paru tanich hosteli i nałożeniu ich lokalizacji na mapę, po czym z nadzieją, że miejsca wolne jednak będą – wsiedliśmy do autobusu.


Dzień 1


Nierozbudzone jeszcze i ciche miasto wita nas około 6 rano. To zdecydowanie zbyt wcześnie, aby ruszyć w kierunku centrum. Siedząc przy kawie w Macku na Südbahnhof kontemplujemy mapę i ustalamy plan działania. O 7:30 wybieramy się w poszukiwaniu noclegu w okolicy, jednak bez skutku. Miejsc albo nie ma, albo za drogie. Postanawiamy przejść się parę kilometrów do Schönbrun, a następnie zajść do hotelu, który znajduje się w okolicy. Początkowo pogoda dobrze rokuje, jednak po godzinie prognozy można odrzucić. Po słonecznych chwilach niebo zasnuwa więc chmurami i zaczyna padać deszcz, niesiony ostrym wiatrem.  Chwilę przeczekujemy, jednak przy naszym ograniczonym czasie wychodzimy na deszcz – taka pogoda będzie już przez cały dzień. Niby ciepło – 14 stopni, ale w tle silny wiatr i przelotne opady przerywane słonecznym niebem. Nieprzyjemnie, zimno, a my w koszulach i letnich kurtkach.
Gdy dochodzimy do Schönbrunn, na chwile przestaje padać deszcz, toteż obchodzimy cały kompleks wkoło i wdrapujemy się na wzgórze Glorietta, skąd roztacza się piękny widok na Wiedeń. Moim zdaniem stąd najlepiej widać katedrę św. Szczepana, która wybija się wizualnie ponad horyzont niskiej zabudowy staromiejskiej.  Cały kompleks nie robi na mnie zbytniego wrażenia – mimo iż podczas naszej wizyty w Wiedniu zaczyna się już robić wiosennie, to jednak żywa zieleń dodałaby niewątpliwie splendoru tej letniej rezydencji Habsburgów.



Po przeczekaniu kolejnej nawałnicy pod schodami pałacowymi, zaczynamy marsz w kierunku wiedeńskiej Starówki i tzw. Ringu. Nasz plan na dziś zakłada zwiedzanie wzdłuż osi ulic dawnego pierścienia murów miejskich. Po drodze wstępujemy do hostelu „Wombat’s” i ku naszemu zadowoleniu dostajemy tam nocleg. Tym samym najważniejszy problem wyjazdu mamy z głowy i z lekkim plecakiem i głowami możemy udać się w dalszą drogę. Na początku docieramy do Museum Quartier, jednak sam budynek i aranżacja wnętrza kompleksu nie zachęca do odwiedzenia, toteż szybko go omijamy. Następnie kierujemy się na plac Marii Teresy. Otaczające go z dwóch stron budynki Muzeum Historii Sztuki i Muzeum Historii Naturalnej  rozbudzają już wyobraźnię. Neorenesansowe gmachy są bardzo estetyczne i monumentalne zarazem. Zachęcają do wejścia, ale z zewnątrz są również warte obejrzenia. Sam pomnik pośrodku placu skupia wzrok na długie minuty. Dokładnie wykonane elementy każdej postaci zachęcają do głębszej obserwacji.



Pomniki wiedeńskie to materiał na osobny artykuł, a nawet coś więcej. Wiedeń aż kipi pomnikami i to dziełami światowej klasy. Rzeźby zarówno  wolno stojące, jak i wkomponowane w architekturę są niesamowicie piękne. Na uwagę zasługuje mimika postaci, elementy ubioru czy plastyka ludzkiego ciała. Niebanalne pozy, perfekcyjnie wykończone szczegóły i idealne proporcje – tak mógłbym pokrótce opisać wiedeńskie rzeźby. Warto na nie zwrócić uwagę przy zwiedzaniu miasta.



Za muzeami przebiega już jedna z ulic Ringu, oddzielająca plac Marii Teresy od pałacu cesarskiego – Hofburg. Właśnie w tamto miejsce się teraz udajemy.  Kompleks jest prawdziwym skarbcem wiedeńskiej kultury .  W imponującej zabudowie reprezentującej przekrój epok, kryje się wiele dziedzińców, placów, z licznymi muzeami i atrakcjami turystycznymi. W zabudowie rzucają się w oczy piękne pomniki i rzeźby, wzrok przyciągają barokowe fasady a przede wszystkim półkole Neue Burg. Na przejście przez pałac cesarski potrzeba dłuższej chwili. Kompleks wart jest dokładnej eksploracji, a wypocząć można wśród zieleni Burggarten i Volksgarten, usytuowanych nieopodal. Na teren Hofburga przychodziliśmy kilkukrotnie. Najlepiej wygląda oświetlony przez zachodzące słońce, kiedy fasada Neue Burg mieni się czerwienią. Niezapomniany widok.



Spod Hofburga skierowaliśmy się na północny Zachód. Najpierw odwiedzamy budynek parlamentu, który konstruktor upodobnił do antycznej świątyni.  Kolejno obchodzimy budynek uniwersytetu, który nie zbudza większego zainteresowania, po czym zabieramy się na budowle neogotyckie. To strzelisty Ratusz i Kościół Wotywny. Do żadnego wnętrza niestety nie udaje się nam wejść, a remont ratusza nie pozwala nawet podejść do budowli bliżej niż 50m. Jesteśmy zawiedzeni, gdyż budynki te wydają się nader interesujące. Architektura na północ od Ringu wydaje się nam stosunkowo monotonna i niewarta zapamiętania. Mam świadomość, iż mówię o wybitnych dziełach znanych architektów, jednak w opisie staram się być szczerym. Gmach Teatru znacznie lepiej wygląda wieczorną porą, co jest zasługą dobrego oświetlenia tego miejsca, neorenesansowy gmach giełdy i Ringturm  nie zachęcają do dłuższego postoju.



Na drugą stronę Ringu maszerujemy wzdłuż Kanału Dunajskiego i ulicy Franciszka Józefa. W pewnym momencie naszą uwagę przyciąga mały kościółek schowany pomiędzy kamienicami. Nie ma go w przewodniku, ale budowla jest warta uwagi. Niepozorna, porośnięta roślinnością, ma jednak w sobie niepowtarzalny klimat. To kościół św. Ruprechta  - najstarsza budowla sakralna w Wiedniu. Według legendy pochodzi z VIII wieku n.e., jednak najstarsze zachowane źródła datuje się na  1200 r. n.e.


Przy wschodnim fragmencie Ringu spędzamy niewiele czasu. Kilka ulotnych spojrzeń poświęcamy dawnemu monumentalnemu Ministerstwu Wojny i Pocztowej Kasie Oszczędności. Nasz cel to budynki z innej epoki – ślady działalności nietypowego artysty – F. Hundertwassera. To KunstHausWien i dom przy Löwengasse. Osobiście, nie jestem fanem tego typu architektury i trochę przymykam na nią oko, niemniej jednak to miła odskocznia od surowych i sztywnych styli historycznych, na pewno znajdzie wielu zwolenników i wielbicieli.  Organoleptycznie mogę stwierdzić, że najwięcej ich wśród Rosjan.












Spod fantastycznego i kolorowego domu, plątaniną ulic przenosimy się do Stadtparku. Pogoda w międzyczasie poprawia się radykalnie i możemy podziwiać wiosenny krajobraz tego terenu zielonego ze wszystkimi jego walorami. Miejsce wygląda bardzo sympatycznie. W samym centrum miasta przenosimy się w krainę drzew i krzewów, z wąskimi alejkami i przystrzyżoną trawą. W centrum obiektu, który już dawno zmienił szatę na wiosenną, usytuowane jest malownicze jeziorko po którym pływają kaczki. Trzeba przejść obok niego, by dotrzeć do pozłacanego posągu mistrza. – J. Straussa młodszego, który wyróżnia się z każdego rodzaju tła.













Przechodząc przez park miejski, wkrótce odbijamy na południe, w kierunku kolejnego obszaru zielonego. W dzielnicy ambasad, jak można wnioskować po egzotycznych flagach, znajduje się Belvedere. Przyznam, że w to miejsce szedłem bez większych nadziei i typowo w celu odhaczenia obiektu, tymczasem okolica bardzo mnie zaskoczyła. Rezydencja księcia Eugeniusza Sabaudzkiego niewątpliwie przyćmiewa Schönbrunn i jest najpiękniejszym kompleksem pałacowym w Wiedniu. Na szczególną uwagę zasługuje zwłaszcza tzw. Oberes Belvedere, który służył wyłącznie do celów reprezentacyjnych. Według mnie to najbardziej wartościowa pod względem wizualnym budowla, jaką odwiedziłem tego dnia w Wiedniu.



Niedaleko Belvedere znajduje się jeden z większych węzłów komunikacji miejskiej Wiednia – plac  Karola. Zmierzamy tam niedługo przez zachodem słońca, w celu odwiedzenia ostatniego zabytku na dziś – kościoła Karola Boromeusza.  Budowla uważana za arcydzieło baroku czy eklektyzmu (jak kto woli ;)) zrobiła na mnie piorunujące wrażenie, Jak w poprzednim przypadku szedłem tu bez polotu, ale widok zrewidował moje skromne oczekiwania. W celu kontemplacji kościoła zajmujemy  jedną z ławek na placu Karola i przystępujemy do oględzin. Kościół Karola Boromeusza jest monumentalny i imponujący. Pięknie wygląda umieszczona centralnie kopuła, po której schodzimy wzrokiem aż do wejścia, które jest stosunkowo skromne. Dwie kolumny boczne, wzorowane na kolumnie Trajana przyciągają uwagę nasileniem rzeźb i rozkładają punkt centralny budowli, z kopuły, na cała jej szerokość. Jedynie tympanon, jak stwierdził Janusz, jest nieco skromny.
Na placu Karola nasza faktyczna trasa na dziś kończy się . Co prawda przechodzimy jeszcze przy posągu Goethego, budynku Opery czy oświetlonymi dziedzińcami Hofburgu lecz to już tylko spacer w kierunku noclegu. Do hotelu wracamy przed 20stą, po treściwym dniu zwiedzania.


Dzień 2




Wykorzystując piękną pogodę, jaka przez noc zdążyła się wyklarować, zwiedzanie na dziś zaczynamy od Kahlenbergu. Wzgórze to dla mnie, jak i pewnie dla wszystkich Polaków, ma znaczenie symboliczne. Nie będę się rozpisywał o roku 1683 r., ale właśnie z tego powodu chcę odwiedzić to miejsce. Przed wyjazdem wiele osób mi je odradzało i zniechęcało.  Kahlenberg jest jednym z wzniesień usytuowanych w tzw. Lesie Wiedeńskim, około 11 km od centrum miasta.  Mierzy 488 m n.p.m. i można dojechać tam komunikacja publiczną. W celu odwiedzenia Kahlenbergu kupujemy bilet w stacji metra za 2,10 euro i po jednej przesiadce osiągamy linię U4 jadącą w kierunku Heiligenstadt. Metro opuszczamy na ostatnim przystanku i dzierżąc w ręku ten sam bilet przesiadamy się w autobus miejski U38a w kierunku Kahlenberg. Ten prowadzi nas na aż do celu, na sam szczyt wzniesienia. Droga trwa około godziny.  Na szycie Kahlenbergu znajduje się polski kościół księży zmartwychwstańców a w nim izba pamięci wiktorii wiedeńskiej.


Widok ze wzgórza, dla którego przyjeżdża tu większość turystów, oferuje szerokie pole widzenia, lecz miasto ze względu na dużą odległość nie zachwyca z tej perspektywy. My wszakże mamy okazję podziwiać w oddali coś bardziej osobliwego – ośnieżone szczyty Alp.  Po obejrzeniu wzgórza postanawiamy pójść w kierunku miasta lokalnymi szlakami. Wzniesienia przypominają trochę nasze Góry Świętokrzyskie i są stosunkowo suche.



W drodze powrotnej zatrzymujemy się jeszcze w miejscowości Grinzing. Jest ona bardzo malownicza i reprezentuje przykład tradycyjnego austriackiego budownictwa, jakie podziwiać można wzdłuż głównej drogi. Małomiasteczkowy charakter Grinzig z ciekawie wyglądającym „peronem” tramwajowym” przyjemny sposób odrywa nas od miejskiej monotonii.


W planie zwiedzania Wiednia, na popołudnie i wieczór pozostaje nam spacer po wiedeńskiej starówce, na którą wkraczamy od strony Opery. W pewnym momencie wyrasta przed nami wyrasta południowa fasada Hofburgu z Albertiną – galerią grafiki.  Stamtąd kierujemy się na plac św. Michała, który bardzo mi się spodobał. Otaczają go monumentalne fasady budynków, brama św. Michała wśród bogatych zdobień prowadzi do Hofburgu, a po drugiej stronie strzela w górę smukła wieża kościoła pod wezwaniem tegoż świętego. Centralną część placu zajmują odsłonięte pozostałości rzymskich konstrukcji dawnego obozu warownego, a wkoło jeżdżą konne dorożki. Pomimo iż miejsce jest stosunkowo gwarne, zachęca do spędzenia chwili czasu i kontemplacji architektury otoczenia. Naprawdę warto.









Z przyjemnego Michaelerplatz przechodzimy w kierunku północno-wschodnim. Wchodzimy do kościoła św. Piotra, przystajemy przy pięknej  „kolumnie morowej”, po czym udajemy się w kierunku charakterystycznej wieży.



























Katedra św. Szczepana to jeden z symboli Wiednia i zarazem przedstawiciel skromnego grona budowli gotyckich w tym mieście. Ta naprawdę potężna bryła góruje nad kamienicami i dominuje architekturę starówki. W okolicy pomimo dnia roboczego kręci się wielu turystów. Latem z pewnością byłoby trudno tędy przejść. My mamy trochę więcej luzu, jednak w porównaniu do innych zabytków, miejsce jest stosunkowo „oblegane”.  Obchodzimy bryłę katedry, po czym wchodzimy do wnętrza. Wstęp jest bezpłatny, a w środku można nacieszyć oko sztandarowym przykładem gotyku. Pomimo zmian i dodatków, duże wrażenia robią rzeźby, sklepienia i smukłe kolumny. Prezbiterium i katakumby dostępne są za dodatkową opłatą.



Gdy większość zabytków pozostała zaliczona, mogliśmy zapuścić się w gąszcz mniejszych uliczek na północny Zachód od katedry. Niektóre z nich są wybitnie urokliwe, inne mocno przeciętnie. W takich miejscach właśnie warto jednak szukać czegoś dla siebie, spoza przewodnika czy utartej ścieżki. Na pewno znajdzie się spokój, a przynajmniej więcej spokoju niż przy katedrze czy Hofburgu.
Labiryntem ulic wkrótce przemieszczamy się w okolice Albertiny. Chcemy znaleźć jeszcze trzy kościoły, które wypadałoby odwiedzić przed wyjazdem . W kościele Augustynów po śmierci chowano cesarskie serca, ciała zaś spoczywały w krypcie cesarskiej kościoła Kapucynów. Najtrudniej znaleźć kościół Kawalerów Maltańskich, który chowa się za fasadą kamienicy. Miejsce znaczy czerwona flaga z charakterystycznym krzyżem zakonu.







Wraz  z odwiedzenie tego zabytku plan zwiedzania został zrealizowany. Wieczór upływa nam w towarzystwie wiedeńczyków, na ławce przed Hofburgiem i kontemplacji Neue Burg, która miała zapełnić czas pozostały do odjazdu autobusu. Wiedeń opuszczamy ostatecznie o 22:15.



Co tyczy się naszego noclegu, mogę śmiało wszystkim polecić Wombat’s city hostel  w Wiedniu. Wg strony są trzy obiekty tej firmy w mieście http://www.wombats-hostels.com/, my korzystaliśmy z usług „The base”. Cena za łóżko w pokoju 6 osobowym (z łazienką) wynosi 11 euro od osoby. W pakiecie dostajemy pościel, mapę miasta i kupon do baru na małego (malutkiego, ale jednak ;)) browara. W hostelu jest wi-fi, dobrze wyposażona kuchnia i miła obsługa. W pokojach znajdują się osobne dla każdego i zamykane na klucz – szafki bagażowe. Ludzie są naprawdę w porządku i łatwo można się dogadać – my np. zostawialiśmy przy recepcji plecaki do wieczora drugiego dnia, podczas gdy mieliśmy opłacony tylko jeden nocleg i nie było problemu. Po hostelu przewija się towarzystwo ludzi młodych z różnych krajów europejskich.


Podsumowanie

Wiedeń to zdecydowanie miasto, które trzeba odwiedzić. Jednym spodoba się mniej, innym bardziej, jednak każdy powinien znaleźć tu coś dla siebie. Architektura to spuścizna wielu epok, w mieście znajduje się wiele udogodnień o których nie pisałem, jak wesołe miasteczko i wiele innych „zapełniaczy wolnego czasu”. Sam Las Wiedeński to miejsce gdzie można by spędzić co najmniej jeden dzień. Wiedeń zapewne zyskuje w cieplejsze pory roku kiedy można wypożyczyć rower miejski i pojeździć po rozwiniętej sieci ścieżek. Gdy rozzielenią się liczne parki i ogrody zmienia się również charakter miasta, z szarego zabytku architektury w różnokolorowy kompleks, w którym naprawdę ciekawie można spędzić wolny czas.
W ciągu dwóch dni udało nam się zwiedzić najbardziej interesujące zabytki Wiednia. Przyznam, że nie była to gonitwa, ale też nie obijaliśmy się zbytnio i nie wchodziliśmy do muzeów. Gdyby potraktować sprawę solidniej, z czystym sumieniem widzę tu zajęcie na 4-5 dni.

PEŁNA GALERIA ZDJĘĆ

Pozdrawiam
Tomasz Duda

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz