czwartek, 20 marca 2014

Świętokrzyski trail – z Nieskurzowa na Święty Krzyż szlakiem czerwonym

Świętokrzyski trail – z Nieskurzowa na Święty Krzyż szlakiem czerwonym

Wykorzystując piękną, prawdziwie wiosenną pogodę, wymyśliłem sobie bieg terenowy z prawdziwego zdarzenia. Właściwie nie była to idea pojawiająca się z euforią pięknej niedzieli, a bardziej pomysł z ubiegłoroczny, który jakoś nie mógł doczekać się realizacji. W końcu trzeba było rozprostować kości i wykonać wybieganie w terenie, w Górach Świętokrzyskich.



Główną osią natarcia mojego trailu stanowi najpopularniejszy szlak turystyczny Gór Świętokrzyskich – szlak czerwony im. Edmunda Massalskiego. Ostatnimi laty przeszedłem go odcinkami i w pamięci pozostała mi ciekawa ścieżka z niezbyt wymagającymi podbiegami i zejściami, przyjemną nawierzchnią i relatywnie niewielką ilością błota po drodze. Dla amatora biegów terenowych – na początek jak znalazł. Ustaliłem więc sprawy logistyczne, transport i obrałem dystans na około 20km – takie średnio-dłuższe wybieganie, które w terenie pewnie i  z przewyższeniami pewnie solidnie da w kość.  Plan przewidywał dojechanie do Nieskurzowa i bieg na północ do przełęczy Karczmarka.  Następnie powinienem wstrzelić się w szlak i nim biec aż na Święty Krzyż. Truchtem, bez pośpiechu, niedzielny chill.

Nieskurzów


Jak postanowiłem, tak wziąłem się do dzieła. Z samochodu wyskoczyłem na skrzyżowaniu dróg w Nieskurzowie (gdzie kończy się asfalt i zaczyna szutr) i po krótkiej rozgrzewce obrałem kierunekna północ. Pierwszy kilometr prawie zaprowadził mnie na przełęcz. Droga utwardzona, wygodna nie sprawiała problemów. Początkowo wysoka temperatura, w lesie okazałą się wrażeniem złudnym, zastąpił ją orzeźwiający wietrzyk, nawet przyjemniejszy z perspektywy biegacza.



Na przełęczy Karczmarka jestem już po 7 minutach truchtu. Bez problemu znajduje szlak, którego oznaczenia zostały niedawno zrewitalizowane. Przy wejściu na szlak wita mnie wielka kałuża, jednak z czasem okazuje się, że obawy co do stanu ścieżki są bezpodstawne. Leśna dróżka jest właściwie pozbawiona błota i uprzątnięta z powalonych drzew. Tylko kilkukrotnie trzeba obiegać kałuże, czy większe konary.  Szlak wiedzie łagodnym podbiegiem przez zalesiony grzbiet Szczytniaka, aż na jego wierzchołek.

Szczyt Szczytniaka :)


 Na tym najwyższym wzniesieniu Pasma Jeleniowskiego (Szczytaniak – 554 m) jestem już po 30 minutach. Pogoda dopisuje. Słońce, delikatny wiatr, przez pozbawione drzewa liści widać zarysy miejscowości w dole. Odbijam tu około stu metrów na północ i robię zdjęcia małemu, ale jakże urokliwemu gołoborzu.
Zbieganie ze Szczytaniaka nie nastręcza problemów. Kilkaset metrów bardziej stromego stoku pokonuję marszobiegiem, a dalej puszczam się w trucht, po równej i przyjemnej ścieżce.  Na około ósmym kilometrze zwalniam, co spowodowane jest większą ilością błota, które trzeba ominąć lasem.

Góra Jeleniowska


Niebawem wybiegam z lasu na przełęcz Jeleniowską i docieram do utwardzanej drogi, którą podążam kilkaset metrów. W oddali po lewej stronie widać już przyszły cel, czyli masyw Góry Jeleniowskiej (533 m). Twarda nawierzchnia kończy się po kilku minutach, gdy szlak czerwony skręca o 90 stopni w lewo, do lasu. Podbieg na Górę Jeleniowską jest już bardziej wymagający. Początkowo łagodnie, po kilkuset metrach staje dęba i zmusza do przejścia w marsz. Szkoda się zarzynać. Bardziej strome odcinki idę, a gdy teren się wypłaszcza, przechodzę w bieg. Na szczyt Góry Jeleniowskiej wbiegam po godzinie od rozpoczęcia trailu. W nogach mam już prawie dziesięć kilometrów, ale nie zatrzymuję się tutaj w ogóle.

W oddali Święty Krzyż


 Łagodnym stokiem zbiegam do miejscowości. Kilometr dalej las kończy się, a po prawej stronie roztacza wspaniały widok na mój cel - Łysą Górę (594 m). Przed Paprocicami szlak czerwony prowadzi polnymi wąwozami. W wieczornym słońcu są dość urokliwe i tutaj pierwszy raz na trasie widzę śnieg, który w zagłębieniach jeszcze nie zdążył stopnieć.
Jeszcze przed skrzyżowaniem z drogą główną zaczyna się podbieg i trzynasty kilometr trasy. Przecinam arterię Łagów-Nowa Słupia po czym skręcam w prawo. Czeka mnie solidny podbieg pod górę, na szczęście drogą asfaltową. Przy ścianie lasu zatrzymuję się na chwile, gdyż nogi już dają o sobie znać.

Paprocice


Drogowskaz wskazuje bieg szlaku i kieruje mnie w lewo. Tutaj teren jest już relatywnie płaski.  Uważnie szukam znaków, gdyż ten kilkuset metrowy odcinek stanowi dla mnie jedyną tabula rasę na całym szlaku Edmunda Massalskiego. Jak to w życiu bywa, mam szczęście trafić na wycinkę i oznaczeń próżno mi szukać. Intuicyjnie wybieram drogę, jak się wkrótce okazuje – właściwą. Szczytu wzniesienia, przez które przebiegam (Kobyla Góra – 391 m) nawet nie odczuwam, przypominając sobie o nim dopiero gdy szlak prowadzi dosyć stromo w dół. Przed linią lasu trzeba jeszcze przeskoczyć niewielki strumyk i po krótkim odcinku polna drogą docieram do Trzcianki i kolejnej drogi wojewódzkiej.



Słońce chyli się ku linii horyzontu gdy zaczynam ostatni dziś podbieg – na Łysą Górę. Niebawem docieram do granicy Świętokrzyskiego Parku Narodowego.   Sam podbieg na niespełna 600 metrowe wzniesienie, choć mierzy trzy i pół kilometra długości, do stromych nie należy i da radę przebiec go w całości. Przy tym ostatnim odcinku nogi mi jednak na to nie pozwalają. Na podejściu w terenie ciężko utrzymać dobre tempo, a oddech skraca się niemiłosiernie. Kilka razy przechodzę w marsz, ale po chwili motywuję się do biegu. Po dwudziestu minutach widzę już ostatni podbieg na grzbiet, a zza drzew przebija się oświetlona bryła klasztoru na Świętym Krzyżu.



Na szczyt Łysej Góry docieram po 1:50 h biegu, pokonując odcinek 17 km terenem i 622 m podbiegów. Tutaj kończę trail. Kończę umownie, gdyż jeszcze biegam po okolicy, a już w szarówce zbiegam do Nowej Słupii, na co trzeba doliczyć jeszcze około 4 kilometry, kalkulując trasę.

Zachód słońca nad Łysogórskim gołoborzem. Dla tego widoku warto było :)



Po Górach Świętokrzyskich biega się naprawdę wspaniale. Polecam wszystkim amatorom traili i kontaktu z terenem. Otoczenie urozmaicone, choć bez przesady, a gdy człowiek chce to i zmęczyć się zdoła. Gwarantuję ;) Trasę można lepiej rozłożyć w czasie i trochę przedłużyć względem mojej. Dobrym pomysłem wydaje się rozpoczęcie biegu na skraju szlaku – w Gołoszycach, przy drodze Opatów- Kielce.  Będzie to około 7 kilometrów więcej.
Pozdrawiam



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz