poniedziałek, 20 stycznia 2014

Noworoczna wycieczka na Radziejową – relacja 03.01.2014

Noworoczna wycieczka na Radziejową – relacja 03.01.2014

Fragment mapy wyd. Compass
Wycieczka na Radziejową siedziała mi w głowie co najmniej 4 lata.  Kiedy w 2010 r. szedłem GSB nie dane mi było osiągnąć tego pagórka. Zdemotywowany pogodą i przytłoczony plecakiem wlazłem nieumyślenie na szlak prowadzący trawersem i pech chciał, że Radziejową obszedłem. Gdy dopiero na przełęczy Żłobki przyszło mi orientować się, co przeoczyłem, wracać już nie miałem zamiaru.
- Będzie po co w przyszłości tu przyjechać  – pomyślałem i poszedłem dalej.
Od tamtej pory nie było jednak sposobności aby wejść na Radziejową. Chodziło się to tu, to tam, ale akurat pomijając to wzniesienie. Gdy trzeciego dnia po nowym roku 2014 pojawiła się okazja wyjazdu na jednodniówkę w Beskidy, bez dłuższego namysłu wskazałem to miejsce i zaplanowałem zgrabną pętelkę.
Chodźmy więc!

Jako iż wyjeżdżam z domu w Świętokrzyskim, a zimową porą wieczór szybko nadchodzi, dzień trzeba zacząć jeszcze przed świtem. Pobudka o 4:45, szybkie śniadanie i z zapakowanym plecakiem do samochodu. Mimo wczesnej pory, prognozowana dobra pogoda nie sprawdza się. Kilka stopni powyżej zera i chmury – takie konkluzje napływają mi po kilku chwilach na świeżym powietrzu.
Niewiele ponad 160 km drogi upływa bardzo szybko. Niestety, dzień rozbudza się dopiero przed 7:30,  słońca w ogóle nie widać, motywacji brak. Po jakimś czasie na południu przez powłokę chmur prześwitują rozpogodzenia. Jest lepiej. Za Nowym Sączem pogoda zdecydowanie się poprawia. Lekki wiatr rozwiewa obłoki, i choć słońce ciągle się nie pokazuje, mroźna atmosfera od razu staje się przyjemniejsza.
Do Rytra dojeżdżam o 7:50 i nieświadomy ilości parkingów w okolicy, zostawiam samochód niedaleko centrum. Błąd kosztuje ponad 2 km butowania asfaltem z jedną stronę, więc wybierającym się w te rejony zalecam podjechać do końca drogi.



Od początku podążam szlakiem niebieskim na zachód. Przed wejściem do lasu kończy się asfalt i zaczyna odcinek bitej drogi szutrowej doliną potoku. Nią maszeruje kilkaset metrów, by przejść przez drewniany mostek i odbić w prawo – na właściwe podejście.  Od tego momentu droga przechodzi w ścieżkę i nabiera nachylenia.  Tymczasem nad dolinę nadchodzi prawdziwie wiosenna pogoda. Bezwietrznie, gdzieniegdzie obłoczki i słońce grzejące w plecy. Warunki idealne na spacer. Im bliżej grzbietu, tym widzę więcej połamanych drzew. Przedwigilijny halny i tutejszy las liznął powiewem. Na grzbiecie jego skutki widać bardziej – położone drzewa są już regułą, a żeby dostać się na polanę muszę obchodzić przegrodzone odcinki szlaku, klucząc po lesie.

Brakuje za to śniegu. Na podejściu, ani na grzbiecie nie ma białego puchu. Za to liści jest w bród, okrywających szlak dywanem do kolan. Ścieżka prowadząca w stronę Wdżar Wyżnych (856 npm)jest bardzo łagodna i przyjemna do marszu. Co jakiś czas z pomiędzy drzew można dostrzec widoki miejscowości na północy.  Mijam po drodze tylko kilku turystów, oraz drwali pracujących przy wycince drewna. Bez nich przejście szlakiem byłoby w ogóle niemożliwe. W niektórych połaciach lasu położonych jest większość drzew, lecz do nowego roku robotnicy uporali się z tymi na ścieżce.


Na wysokości około 1000 npm docieram do Rezerwatu Przyrody „Wietrzne Dziury”.  Okolica faktycznie robi się ciekawsza i bardziej kamienista. W pewnym momencie szlak przechodzi przez rozleglejsze formy skalne porośnięte mchem, które w słońcu wyglądają bardzo malowniczo. Według mapy w okolicy znajduje się jaskinia, ale niestety dowiedziałem się o tym dopiero po minięciu miejsca i nie odwiedziłem jej.
Z Diablego Garnka (1038 npm) szlak wiedzie na południowy zachód i łączy się ze szlakiem żółtym. Na tym odcinku po raz pierwszy pojawia się śnieg. Krajobraz zmienia się diametralnie z jesiennego na zimowy. Dosłownie w parę chwil. Idąc zacienionym lasem dostrzegam, że temperatura jest ujemna, a ścieżka zaśnieżona, oblodzona i śliska.


Na grzbiet Wielkiej Przehyby (1193 npm) dochodzę o 11:20 i decyduję się zajrzeć do schroniska. Droga zajmuje mi kilkanaście minut i wiedzie śród malowniczych okoliczności przyrody. Szlak jest w większości zaśnieżony, widoczno dobra i słońce mocno grzeje. Schronisko wydaje się pustawe. W jadalni siedzi dwójka turystów, więc brak miejsca nie mogę narzekać. Wpadające przez okna promienie słońca pieką jak w lecie. W oddali widać, słabo ośnieżone jak na tą porę roku, szczyty Tatr.  Chwila na jedzenie i herbatę, która można by przeciągnąć na kilka godzin. Niestety czas goni, a jeszcze kawałek drogi do przejścia.


Odpocząwszy pół godziny w budynku PTTK , z lżejszym plecakiem ruszam w przeciwną stronę – na wschód. Ten odcinek idę wzdłuż oznaczeń Głównego Szlaku Beskidzkiego.
Godzinę później z bezleśnej Przełęczy Długiej widzę mój cel – Radziejową (1262 npm). Trzeba się spieszyć – słońce kładzie się już w stronę horyzontu.  Podejście na wierzchołek wzniesienia jest łagodne i długie – prawie półtora kilometra. Przyznam szczerze, że trochę już mnie zaczyna znudzić, gdy  zza drzew wychyliła się konstrukcja wieży widokowej. Bez zastanowienia wspinam się do góry po oblodzonych schodach, z nadzieją na spektakularny widok.



Na co liczę – dostaję. Z platformy widokowej roztacza się pełna panorama kilkadziesiąt kilometrów wkoło. Przejrzystość powietrza duża, po niebie przechodzą tylko nieliczne cirrusy. Jako pierwsze dostrzegam Tatry, a na prawo charakterystyczny kształt Trzech Koron w Pieninach. Słowacja i wschodnia część widnokręgu są przykryte chmurami niskimi. Z morza mgieł wynurzają się tylko zalesione grzbiety.  Pięknie jest.
Nacieszywszy się widokiem, po kilkunastu minutach opuszczam konstrukcję, ustępując miejsca dwójce turystów. O dłuższym postoju póki co nie ma mowy, bo w cieniu dygoczę z powodu mrozu. Kieruję się zatem dalej czerwonym szlakiem, by na zejściu natknąć się na dużą polanę. W tym oświetlonym miejscu można zatrzymać się, zjeść i czerpać ostatnie promienie słońca, które grzeje jeszcze mocno. Po pozbyciu się żywności, schodzę dalej. Odsłonięte odcinki są pozbawione śniegu, a zacienione – oblodzone i śliskie. Chwilę później jestem na Przełęczy Żłobki i obieram kierunek na północ, zmieniając szlak na żółty. Póki co znaków jednak nie widzę. Korzystając z mapy maszeruję żwawo leśną drogą i mam nadzieję, że zmierzam w dobrym kierunku. Po jakimś czasie widzę jednak dziwne dwupaskowe znaki. Kolor biały na dole, żółty u góry, ale brakuje jeszcze jednego białego paska. Ufając, że nie jest to oznaczenie drzew do wycinki, kieruję się za tymi symbolami.



Szlak trawersuje masyw Radziejowej, po  czym wchodzi na Jaworzyny (1068 nom) i dalej grzbietem na północ. Chwilę po zejściu z oświetlonego grzbietu robi się chłodno i mroczno. Godzina 15:00, więc do zmierzchu niedaleko i trzeba się spieszyć. Szlak żółty jest raczej mało uczęszczany. Ścieżka niewyraźna, a na drodze żywego ducha. Pustka i cisza wkoło.
Idę niezbyt nachylonym grzbietem, w pewnym momencie wkraczam w barierę chmur, które przetaczają się lasem. Ten widok robi na mnie duże wrażenie. Niedługo potem rozpoczyna się prawdziwe zejście wzdłuż potoku. Kamienistą ścieżką, pokrytą grubą warstwą liści i aż dziwne, że obywa się bez wywrotek.  Gdy dochodzę do rzeczki Roztoka Wielka, wkoło zapada zmrok, a znaczki się kończą. Dotarłem na powrót do szlaku niebieskiego, ale nie widać przejścia przez rzekę. Trzeba przespacerować się jeszcze kilkaset metrów wzdłuż cieku wodnego i tam czeka mostek.  Pętla zrobiona. GPS pokazuje ponad 30 km od wejścia do lasu i 7 godzin, 40 minut marszu.
Zadowolony, przechodzę jeszcze 2 km, które dzielą mnie od samochodu i o 17:00 wyjeżdżam w kierunku Świętokrzyskiego. Plan wykonany.

Wycieczkę na Radziejową w formie pętli, która opisałem polecam każdemu, kto chce na lekko przejść dłuższy odcinek w górach z punktem kulminacyjnym na Radziejowej. Trochę wysiłku, dużo satysfakcji i wspaniały widok w nagrodę, poza znacznym wzrostem wewnętrznego morale. Zdecydowanie warto. Trasę można skrócić o około 40 minut i nie zbaczać do schroniska na Przehybie, wtedy już będzie to trasa spacerowa. W jeden dzień można pokonać ją chyba w każdych warunkach z małym plecakiem, z wyjątkiem dużej warstwy śniegu. O ile szlak niebieski może być przetarty, czerwony na grzbiecie będzie z pewnością schodzony, to na żółtym z bez wątpienia przyjdzie torować.
Pozdrawiam
Tomasz Duda

Dane z mapy – szlak niebieski ok. 2h 30min , szlak czerwony – 2h 40min , żółty – 1h 40min.

Endomondo - GPS

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz