Rajd Mikołajkowy UKT Mimochodek - Roztocze 2012
Grudzień bieżącego roku, już od pierwszych dni zaskoczył wszystkich
klimatyczną aurą. Ujemne temperatury i puch okrywający ziemię, choć dla
niektórych obiekt złości narzekań, zaś dla innych doskonała otoczka do dobrej
zabawy.
Jako ,że mam okazję zaliczać się raczej do drugiej
grupy, miniony weekend grudnia
postanowiłem spędzić aktywnie, aranżując tym samym rajd Mikołajkowy „UKT
Mimochodek”.
Już od dłuższego czasu, ustalono , że celem będzie Roztocze,
a punktem kulminacyjnym wieczór w zaprzyjaźnionej chacie, w Górecku Kościelnym.
Na wydarzenie zgłosiła się jak zwykle
doborowa ekipa i tylko dni dzieliły nas od wyjazdu.
Całość „mimochodkowego teamu” podzieliła się już przed
startem. W mroźną, piątkową noc, do chaty wśród lasów dotarło sześcioro
śmiałków, którym przyszło zmierzyć się z orientacją (żeby nie było – w terenie)
i 13 stopniami Celsjusza w „ogrzewanym” budynku.
No cóż - rozgrzanie kaflowego pieca to
wszak przywilej pierwszych.
Nie zważając na nadgorliwość pozostałych, czy może wygodę
(toż tylko po okolicy będą chodzić) nasza czwórka bohaterów, w sobotę wczesnym
rankiem mknęła na południe niemłodym, ale jeszcze jakże jarym,” Andrzejowym”
Passatem. Pogoda zapowiadała się nader
dziwnie. Wbrew prognozie, w mieście przywitał nas ciepły, choć mokry poranek,
zaś po stu kilometrach było już zupełnie inaczej.
Na parkingu w Zwierzyńcu przyszło nam trochę wymarznąć, gdy
temperatura spadła do -6, a niebo wypogodziło się, jakby na życzenie.
Nie pozostało wiele do stracenia, jak rozgrzać się herbatą z
termosa i szybkim marszem. Jak już
wspomniałem – było rześko, a promienie słoneczne raźno połyskiwały w śniegu.
Przyszło mi pożałować niezabrania okularów i tylko raz, po raz spoglądać na
Andrzeja, któremu teraz słońce nie dokuczało.
Po dłuższej chwili znaleźliśmy szlak barwy niebieskiej i za
jego wskazaniami zagłębiliśmy się w las. Pogoda naprawdę nam dopisała. Sam
świeży śnieg na drzewach wyglądał niesamowicie, zaś okraszony promieniami
słońca – wprost trzeba było to zobaczyć. Poza chwilowym postojem w wiacie, nad
brzegiem rzeczki, bez zwłoki kontynuowaliśmy naszą wędrówkę. W pięknej aurze
przeszliśmy przez wioskę Obrocz i ponownie zagłębiliśmy się między drzewa. W
pewnym momencie chyba aż za bardzo zamroczyły nas roztoczańskie widoki. Szlak
nagle zniknął, po czym musieliśmy zawracać. Zajęło to raptem dłuższą chwilę i
po jej upływie mogliśmy brnąć już we właściwym kierunku – na południe, za
niebieskimi znakami. Otoczenie gęstego lasu spowodowało, że nie zauważyliśmy
nawet zmiany aury – śnieg zaczął pruszyć z lekka, zaś słońce przebłyskiwało zza
mglistej poświaty.
W takich warunkach wyszliśmy wreszcie na otwartą przestrzeń, osiągając
zabudowania małej wioski. Tak małej, że nawet Google Maps nie przewiduje dla
niej nazwy. Sama zaś wioska była bardzo
interesująca – położna pośród wzgórz i lasów, w samym sercu Roztocza. Po obu stronach „bitej” drogi znajdowało się
parę tradycyjnych domków. Niskich,
klimatycznych i pomalowanych w dość jaskrawe kolory. Na podwórzach nie
zauważyliśmy żadnych ludzi, choć przy jednej „chałupce” przywitał nas
zaciekawiony kocur.
W tej bajkowej aurze przyszło nam pomaszerować dalej, by po
łagodnym podejściu osiągnąć najwyższy punkt naszej dzisiejszej trasy. Na
podziwianie widoków Roztoczańskiego krajobrazu poświęciliśmy tylko chwilę –
trochę wiało. Teraz zaczęła się ciekawsza część wycieczki – marsz na azymut.
Świadomie zboczyliśmy trochę ze szlaku i nadszedł czas, aby go odnaleźć,
przedzierając się przez chaszcze.
Takim sposobem, po niespełna godzinie, osiągnęliśmy dolinę i
wieś Huta Stara. Już na początku naszą uwagę przykuły kolorowe chatki po prawej
stronie drogi i drogowskaz. A drogowskaz ten, na naszą korzyść wyposażony w
ławeczkę, był bardzo osobliwy. Wskazywał lokacje całkiem odległe - jak Dehli , Irkuck czy Timbuktu. I to nas przyciągnęło.
Czwórka turystów siedząca przy drogowskazie zwróciła także
uwagę mieszkanki sąsiedniego domku.
Zaproponowanej herbaty wprost nie sposób było odmówić. A
napój w obecnych warunkach był wyborny. Gorąca herbata z korzeniem imbiru, na mrozie okazała się tym, czego chyba każdy z nas potrzebował.
Pokrzepiwszy się odpowiednio, mogliśmy zakończyć ten
najprzyjemniejszy akcent wędrówki.
Na nas już pora – do Górecka jeszcze kawał drogi, a słońce
zaczyna chylić się ku zachodowi. W
gasnącym już dniu przemierzamy kolejne kilometry, zmieniając tym razem szlak na
zielony, a z nim miejscowości - Majdan
Kasztelański i Brzeziny.
Umówieni ze znajomymi w punkcie zbornym pod kościołem, w mroku „robimy” drogę do Górecka Kościelnego.
Bez blasku słońca brakuje nam także ciepła. Co jakiś czas trzeba rozcierać
ręce, czy przyspieszać kroku. Termometr
wskazuje, bagatela -8.
Od miejscowości do chaty dzieli nas ok. 2,5km. Prowadzeni przez znajomych idziemy, jak po
nitce. Jest już naprawdę zimno, dlatego najważniejszym co zaczęło się liczyć
jest szybkie znalezienie się przy ciepłym piecu. Cel uświęca środki i nadaje krok naszym
nogom.
Po kilkunastu minutach docieramy do ciepłych pomieszczeń,
bujanego fotela i blasku świec.
Czeka nas najprzyjemniejsza część wyjazdu. Wieczór którego treści co wnikliwsi mogą się
z łatwością domyśleć, a na który przyszło nam iść ponad 25km. Chyba każdy jest
zadowolony z panującej chwili i udzielającego się klimatu miejsca. Niedługo
potem przychodzi zjeść wspólną kolacje z postaci tradycyjnej „glumzy” i
poczekać na rozdanie mikołajkowych prezentów.
Zabawa się rozkręca, świece płoną, a termometr wskazuje magiczne 20
stopni… J
Po dobrej zabawie czekał nas leniwy poganek. Po chwilowym
przeciąganiu się i lustracji każdego kąta bezwładnym wzrokiem, trzeba
doprowadzić się do stanu używalności. Siebie i miejsce, jakie
zajmowaliśmy. Kto może- bierze się za
sprzątanie i jakoś to idzie.
Mamy jeszcze kawałek
do przejścia, także po sporządzeniu wspólnego zdjęcia , nasza czwórka opuszcza
miejsce, które przywitało nas tak ciepło.
Aura dziś zmieniła się na gorsze. Co prawda temperatura jest
wyższa, jednak nie brakuje padającego śniegu czy wiatru.
Tym razem szukamy szlaku czerwonego inaczej zwanego Głównym,
Krawędziowym. Po obejrzeniu tzw. Kapliczki na wodzie i alei „Prastarych” dębów
opuszczamy Górecko Kościelne kierując się na północ. Szlak jest poprowadzony
bardzo ciekawie. Początkowo przechodzi przez małą elektrownię wodną, zaś na
kolejnych kilometrach kluczy wzdłuż rzeczki Szum, która wije się w okolicy.
Około południa przekraczamy Górecko Stare i jakiś czas kontynuujemy marsz
ulicą. Przy miejscowej szkole przychodzi nam zjeść posiłek przed dalszą drogą. Wreszcie szlak odbija na pola. Smagani wiatrem, mamy okazję przekonać
się, że aura jednak nam nie
sprzyja. Wicher hulający po ugorze odbiera nam raczki ciepła i podszywa
wiatrem kurtki.
Po dotarciu do linii lasu wszystko ustaje, jak „ręką
odjął”. Idziemy przez szumiący las, aż
docieramy do Florianki. Na początku wsi - zagroda koni i tzw. Koniki Polskie –
atrakcja regionu. Zwierzaki oprócz mrozu nie boją się jak widać turystów. W
ogóle nie trzeba się prosić, aby do ogrodzenia podbiegła cała zgraja zabawnych
koników, podgryzających się wzajemnie. Po zrobieniu zwierzakom kilku zdjęć
ruszyliśmy dalej, szlakiem do wsi Sochy.
W miejscowości najbardziej uwagę zwraca cmentarz i pomnik – symbol
pacyfikacji z 1943 roku. Zatrzymujemy się przy nim na moment, by wypić po łyku
herbaty. Został nam już tylko ostatni,
niespełna 3 – kilometrowy kawałek drogi. Zmierzamy ścieżką dydaktyczną na
Bukową Górę. Stamtąd w zapadającym już mroku, schodzimy do Zwierzyńca.
Na parkingu zastajemy ośnieżonego żółtego Passata, który ku
mojemu zdziwieniu, zapala bez problemów. Możemy kontynuować podróż, by po dwóch
godzinach dojechać do wieczornego, zatłoczonego Lublina.
Podsumowując wyjazd mikołajkowy oprócz wieczornych atrakcji
zafundował nam około 50 kilometrową
pętelkę po Roztoczu. Jako, że nie jestem w tym terenie obyty, tym samym wyjazd
był dla mnie bardzo ciekawy. Warunki
dopisały. Oprócz widoków pierwszego
dnia, przy ujemnej temperaturze szło się bardzo dobrze. Tym samym pierwszy wyjazd zimowy mogę
sklasyfikować jako zaliczony i udany.
Tomasz Duda
Fajnie :) Zimowe rajdy czy wędrówki po górach to fantastyczna sprawa. Tylko właśnie warto nie zapominać o okularach, bo słońce odbijające się od śniegu (zwłaszcza na wysokościach) potrafi nieźle dopiec. Bardzo lubię wybierać się o tej porze roku w dzicz i podziwiać naturę, mierząc się z własną wytrzymałością. Prawda, że wtedy herbata zamienia się w magiczny napój a proste potrawy po powrocie smakują najlepiej.
OdpowiedzUsuńB. podoba mi się to zdjęcie z kotem i to, które jest nad nim - kiedyś zrobiłam podobne na Nosalu.
Pozdrawiam ciepło,
Lavena