sobota, 7 lutego 2015

Na Turbaczu, na biegówkach, backcountry

Na biegówki wybierałem się już od dwóch lat. Próba sprawdzenia się w tej aktywności czekała na swoją kolej w liście rzeczy do zrobienia bez pośpiechu ale koniecznie. Do tej pory zawsze coś przeszkadzało w zmaterializowaniu tego zamiaru - brak pogody, czasu, inny wyjazd. Gdy jednak na stale znalazłem sie w Krakowie - zdałem sobie sprawę, że czas na dobre wymówki minął i trzeba na narty pojechać.

Już jakiś czas temu przemyślałem temat, że nie chcę stricte biegówek, ale narty backcountry - szersze i z krawędziami - lepsze do jazdy po pagórach. Za poletko doświadczalne miały posłużyć Gorce ze względu na dobry transport i dostępność w wypożyczalni desek tego rodzaju.

Wyruszyłem więc w pierwszy weekend lutego w towarzystwie Anity do Rabki Zdrój.
Pogoda zapowiadała się dobrze - bezwietrznie i lekki mróz. W takich okolicznościach wylądowaliśmy około 8:00 u podnóży Gorców i w bladym jeszcze świetle dnia dotarliśmy do wypożyczalni.
Chwilę zajęła pròba sprzętu, dłużej zakupy i wymarsz z Rabki.
Około 10 znaleźliśmy się na właściwym szlaku czerwonym i przypięliśmy deski.
Pogoda wyklarowała się zupełnie. Bezchmurnie, bezwietrznie i żadnej chmurki na niebie - tak miało pozostać już do wieczora.

Początowo podchodzenie szło niezdarnie i nawet piechurzy mijali nas na po drodze. Z godziny na godzinę było jednak coraz lepiej. Na płaskich odcinkach jazda stała się coraz przyjemniejsza. Warunki śniegowe kształtowały się na wspaniałym poziomie. Powierzchnia zmrożona, ale i bez zlodowaceń. Szlak ubity niczym droga dziesiątkami butów.
Po 11:00 dotarliśmy do schroniska na Maciejowej gdzie naszym oczom ukazała się wspaniała panorama Tatr.

Schronisko minęliśmy ze względu na brak czasu i pośpiech choć trudno było przejść obok obojętnie. Zaraz za nim czekało za to strome podejście, zmuszające do odpięcia nart.
Tak wyglądała i cała dalsza trasa - pod strome wzniesienia podchodzenie, na łagodnych i płaskim zjazd.
Od początku widziałem, że te ostatnie jakoś mi nie wychodzą, a żeby utrzymać równowagę muszę bardzo się starać. O ile na podejściach szybko złapałem synchronizację, to zjazdy wytknęły mi boleśnie cały brak obycia z nartami. Jeszcze przed Turbaczem wjechaliśmy na ratrakowaną nartostradę z Obidowej,  która doprowadziła nas pod samo schronisko.

Pod szczytem Turbacza tętniło życie. Mnőstwo narciarzy, trekkerów i innej maści turystów. Z racji niesamowitej pogody, na horyzoncie rozpościerał się znakomicie widoczny łańcuch Tatr. Ogół czynników stwarzał po prostu bajkowe wrażenie.

Niestety, zbliżała się już 15:00, uświadamiając nam, że trzeba się ewakuować. Paradoksalnie zdawałem sobie sprawę, że dla mnie rozpoczyna się trudniejszy etap wycieczki.
Zjazd był moim zdaniem stromy. Moim, czyli zdaniem człowieka mającego na nogach tego typu narty po raz pierwszy w życiu.

Upadków było co nie miara. Czasem często, czasem częściej. Na utwardzonej trasie wkrótce moglem policzyć wszystkie kości od miednicy w dół. Niemniej jednak, gdy jechałem bezkolizyjnie czerpałem  z tego niesamowitą radość. Tym razem podążyliśmy bardziej na południe, trzymając się znakomicie przygotowanej nartostrady. Droga do Obidowej była równa i opadała łagodnym i długim zjazdem w dolinę. Do samej wsi dotarliśmy około 16:00. Nie mając raczej szansy na łapanie stopa, z nartami na ramieniu skierowaliśmy się na szlak zielony wiodący stromym podejściem na Stare Wierchy.

Pod schronisko trafiliśmy o zachodzie słońca. Znowu nie było czasu, aby zatrzymać sie nawet na moment. Trwał wyścig z mrokiem na zasadzie - jak daleko zjedziemy szlakiem czerwonym - to nasze.
Ujechaliśmy stosunkowo daleko - miejscami niosąc narty.
Dopiero, gdy obraz zaczął mi się rozmazywać a baterie w czołówce okazały się wyczerpane - postanowiłem nie kusić losu i przyczepiłem narty do plecaka. Dalej poszliśmy pieszo w gwieździstą noc.

Do Rabki dotarliśmy dopiero przed 19:00 i na miejscu odkryliśmy, że mimo iż w sieci ostatni autobus miał być po 20:00 to na rozkładach nie widnieje nic po godzinie 18:00.
Konsternację rozwiały telefony do znajomych, w których ustalono że ostatni autobus odjeżdża za 30 min , ale z Zakopianki.
Siłą rzeczy, mimo przebytych dziś niespełna 50 km nie było innego wyboru jak galop w kierunku Zakopianki. Nie jestem peweien czy zdążyli byśmy gdyby nie jeden z miejscowycb, który zapytany o drogę podwiózł nas około kilometra.

Wyjazd się udał. Pogoda i warunki śniegowe nie mogły być lepsze. Narty backcountry ro z pewnością ciekawe doświadczenie i znakomity sposób na spędzanie wolnego czasu. Z pewnością do nich powrócę.

Koszt wypożyczenia w wypożyczalni Świstak w Rabce Zdrój - 39 zł za dzień w elastycznych godzinach.

Pozdrawiam wszystkich fanów cienkich nart;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz