czwartek, 26 lutego 2015

Halny - tatrzańsko i mimochodkowo

Po Skorpionie trochę się przeziębiłem. Może nie jakoś konkretnie, ale wystarczająco by można to zauważyć po odgłosach i zaobserwować z każdą wyrzuconą husteczką.
Tymczasem im bliżej weekendu tym bardziej zaczęto mnie namawiać na tatrzański wyjazd. Z jednej strony nie mogłem lekceważyć choroby, ale z drugiej bardzo chciałem spotkać sie z lubelskimi znajonymi, którzy od piątku zagnieździli się na Hali Kondratowej.
No i wyszło jak powinno - przekonali mnie.

Kiedy w sobotę rano znaleźliśmy się w Zakopanem okazało się że pogoda jest gorsza niż zapowiadały prognozy. Silny wiatr widać było na pobliskich drzewach, a jego siła w mieście zapowiadała, co może czekać nas wysoko w górach. Niemniej jednak wyszliśmy spod ronda w kuźnicach i skierowaliśmy się na szlak niebieski.
Początkowo było nas 4 osoby: ja, Anita Marek i Edyta. Dopiero na podejściu dołączył Janek który ostatnią noc spędził już schronisku na Hali Kondratowej.
Gdy jeszcze znajdowaliśmy się w lesie na podejściu, wiatr nie dawał się zbytnio we znaki. Znać dał o sobie dopiero na Upłazie. Tam już z nim walczyliśmy, mocno trzymając się na nogach i zdobywając kolejne metry. Może zabrzmi to śmiesznie ale przy tej pogodzie dla niektórych zdobycie progu  Murowańca stanowiło przeszkodę nie do pokonania.

W schronisku odpoczęliśmy do 12:30 zostając tylko w trójkę, już bez Edyty i Marka.
Niebo rozpogodziło się wprawdzie, jednak góry grzmiały i kipiały, targane mocnym wiatrem. Optymistyczny plan wchodzenia na Świnice został wkrótce zmodyfikowany - wraz z Jankiem poszliśmy w stronę Liliowego, z zamiarem spotkania się z Anitą na Kasprowym.
Na podejściu szalał tajfun o sile ponad 100 km/h. Wiatr uderzał ze zmienną siłą i z wielu kierunków. Targał ze sobą wielkie bryły lodu które siekały nas niemiłosiernie. Halny przewrócił nas kilka razy, ale z czasem stał się przewidywalny - gdy widzieliśmy zbliżający się tuman kuliliśmy się i zapierali na zębach raków, klęcząc na jednym kolanie.
Po wejściu na grzbiet okazało się, że paradoksalnie najgorsze warunki panowały poniżej, na trawersie. Na grzbiecie co prawda wiało bardziej, ale już nie miotało lodem i można było powoli maszerować.

Na Kasprowym spotkaliśmy Anitę i Marcina, który przyszedł tu z Kali Kondratowej na nartach turowych. Polecał nam wybrać tą drogę na zejście - wzdłuż trasy dla narciarzy.
Co warte uwagi - nie wpuszczono nas do stacji kolejki. Przy mrozie i strasznej wichurze panowie zza szyb tylko wzruszyli ramionami. Ciekawe, gdyby ktoś nie miał siły zejść i potrzebował pomocy? Tego się nie dowiemy, jednak jestem zdania, że w takich obiektach powinni pracować ludzie z bardziej "człowieczym" podejściem do turystów. I to nie tylko tych, którzy zostawiają pieniądze.
Zniesmaczeni, ale  w dobrym humorze udaliśmy się w stronę doliny i szerokiego skoku po którym podchodzili skiturowcy. Panowała piękna pogoda i gdyby nie wiart, z żalem żegnalibyśmy to miejsce.
Tymczasem jednak wiało i aż do samej linii lasu nie dało nam wytchnienia.
W schronisku spotkaliśmy znajomych, którzy poinformowali nas o wspaniałej pogodzie panującej dotychczas. W tym szczęśliwym gronie, w niesamowicie przytulnym schronisku spędziliśmy ciekawy wieczór licząc, iż niedziela przyniesie bardziej sprzyjającą aurę.

Przewidywania się sprawdziły i kolejnego dnia góry okazały swoją łaskawość. Niespiesznie się ogarnęliśmy by późnym rankiem wyjść w stronę Giewontu. Wiatr znacznie ucichł i choć czuć było zimne podmuchy, to jednak nie dawały się już tak we znaki.

Na Giewont wchodziliśmy w pięknej aurze i niezłym "tłumie" jak na zimowe warunki. Była to moja pierwsza wizyta na tym szczycie w obecnej porze roku. Na zejściu spotkaliśmy Marka z Edytą, którzy dopiero podchodzili w kierunku kopuły szczytowej. Aby oszczędzić sobie czekania w schronisku, wraz z Krzyśkiem i Anitą, postanowiliśmy nadłożyć drogi i zaliczyć jeszcze Kopę Kondracką. Manewr ten kosztował nas około półtorej godziny ekstra, ale również dostarczył interesujących widoków.  W kierunku schroniska w Dolinie Kondratowej schodziliśmy ostrożnie i w odstępach. Wczorajszy wiatr napchał śniegu do żlebów i zagłębień, a głupio byłoby skoņczyć wycieczkę nieszczęśliwie.
Przemieszczaliśmy się więc wolniej, ale z pewnością bezpieczniej. Gdy dotarliśmy do schroniska,  w środku było już wielu ludzi. 
Tutaj oficjalnie się pożegnaliśmy i w grupkach swoim tempem ruszyliśmy w kierunku Kuźnic.

Z pewnością mogę powiedzieć, iż wyjazd się udał, pomimo iż początkowo głośno go żałowałem. Może nie pod względem zdobyczy, ale na pewno w kwestii towarzyskiej. Dobrze było po raz kolejny spotkać znajomych z lubelskiego klubu po kilku miesiącach "rozłąki". Ciekawym doświadczeniem okazał się i sam halny. Z perspektywy czasu powiem, iż przyjemnie było zmagać się z taką potęgą natury w tak pięknych okolicznościach.

Do widzenia Tatry.
Pozdrawiam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz