środa, 27 czerwca 2018

Staff (2217 m npm) drogą Staffkamin IV - opis drogi, relacja

W długi weekend Bożociałowy wybrałem się do Austrii. Celem miało być zwiedzanie atrakcji Karyntii z elementami wspinaczkowymi. Bazę do wypadów w góry urządziliśmy w Seeboden i w tamtych okolicach działaliśmy.

Przed wyjazdem Austria była mi zupełnie obca, jednak miałem świadomość, że w kontekście wspinaczki najczęściej jeździ się tam na via ferraty i drogi wielowyciągowe. Postanowiłem spróbować jednego i drugiego.

Na pierwszy ogień poszła droga wspinaczkowa Staffkamin, wyprowadzająca na szczyt Staff (22217 m npm), znajdujący się nieopodal Seeboden, a geograficznie zlokalizowany w Dolomitach Lienzkich. Droga o trudności IV, z większością miejsc za III + wydawała się dobrą opcją dla mnie i Anity, do nabycia doświadczenia i obycia z prawdziwym górskim wspinaniem. W szczególności, że na topo naliczyłem całe 9 wyciągów, zaś droga wyprowadzała niemal bezpośrednio na szczyt. Można było więc upiec dwie pieczenie na jednym ogniu - wejść na szczyt i przejść drogę. 

topo, źródłó http://www.bergsteigen.com/klettern/kaernten/gailtaler-alpen-lienzer-dolomiten/staffkamin


Jako, iż do Austrii i Seeboden jechaliśmy od południowego wschodu, w kierunku Gratz, drogę na Staff postanowiliśmy zaliczyć, jako pierwszy punkt wyjazdu. W tym celu zjechaliśmy z autostrady przed miastem Spital i skierowaliśmy się drogami lokalnymi do miejscowości Zlan. Stamtąd zamiast jechać dalej ulicami skierowaliśmy się na Goldeck Panoramastrasse, która miała prowadzić na parking, położony poniżej szczytu Goldeck. Na mapie google zaznaczona ona była jako szlak turystyczny, zaś w praktyce okazało się, że droga jest znacznie szersza, niż ulice miejscowości Zlan. Po dotarciu powyżej zabudowań naszym oczom ukazała się bramka, informująca, że wjazd kosztuje 14 euro od samochodu - drogo jak na zwykły przejazd drogą. Na szczęście okazało się również, że przed sezonem w budkach nikt nie siedzi i możemy oszczędzić ww. kwotę.  Goldeck Panoramastrasse na mnie nie zrobiła oszałamiającego wrażenia, jak na drogę, za którą trzeba płacić. Bodajże 8-10 ostrych zakrętów, wjazd na 1900 m npm i znaleźliśmy się na parkingu wśród kilku innych samochodów.




Jako, iż jechaliśmy całą noc, kilkanaście minut zeszło na ogarnięcie i jedzenie, po czym ruszamy w drogę. Już z oddali widoczny był piękny masyw Staff, na którym wyraźnie było widać rzeczony komin. Podejście do niego jednak trochę trwało i wbrew pozorom okazało się bardzo męczące. Najpierw schodziliśmy do wys. 1700 m npm, a następnie wspinaliśmy się do góry. Aby podejść pod samą ścianę, za przełęczą oderwaliśmy się od szlaku i weszliśmy do lasu, na podejście. Niestety wokół było tyle ścieżek, że nie znaleźliśmy właściwej. Na chybił-trafił podeszliśmy do góry, do podstawy rozległego piarżyska. Tutaj też nie było prosto. Główna ścieżka prowadziła trawersem, zaś pod komin nie prowadziła wyraźna droga.  Musieliśmy iść wprost przez piargi, co kosztowało nas naprawdę dużo zachodu. Takiego sypkiego terenu nie widziałem nigdy w życiu. Krok w przód, pół kroku w tył - tak wyglądało całe podejście. W takich warunkach dojście do śniegu oddzielającego nas od ściany powitaliśmy z ulgą. Należało wejść na zlodowaciałą skarpę, następnie pokonać szczelinę brzeżną i już witała nas tabliczka z początkiem drogi.

Komin zaznaczony na czerwono






Droga do góry wydawała się bardzo długa i zapowiadała trochę harówki ze sznurkami. Założyliśmy uprzęże, wziąłem szpej i zabrałem się do prowadzenia.


1. Pierwszy wyciąg za IV, 35 metrowy - tylko w jednym miejscu był trudniejszy i wymagał wysiłku. Kończył się stanowiskiem na niewielkiej półce po lewej stronie komina, który tutaj rozpoczynał swój bieg.  Za moją namową Anita poszła pierwszy wyciąg w butach podejściowych i miała lekki problem z przejściem miejsca za IV. Po chwili zastanowienia poradziła sobie z trudnościami.




2. Drugi wyciąg za III, ok 40 m, prowadził prawą stroną stroną ściany komina łatwym ale kruchym terenem i kończył się również na dużej i wygodnej półce w samym kominie. Gdy dotarłem na miejsce i założyłem auto z góry zaczęły lecieć kamienie, który jednak nikomu krzywdy nie zrobiły. 



3. Trzeci wyciąg ze względu na II - kową trudność również nie sprawił mi problemów, zaś droga wiodła w pewnej odległości od samej rynny komina po prawnej ego stronie.  Generalnie droga na całej długości wiedzie prawą stroną komina i jeżeli miałem wątpliwości to po prostu szukałem oczyma plakietek. Czasem nie było to łatwe, gdyż droga nie jest gęsto obita, ale generalnie udawało się. Obiektywnym niebezpieczeństwem trzeciego wyciągu były spadające kamienie. Pomimo iż spędziliśmy w okolicy niewiele czasu, kilka razy trzeba było zachować czujność, gdyż na tym etapie komin stawał się szeroki i stanowił idealny tor lotu dla kamieni. Po trzecim wyciągu niestety pojawił się również śnieg. Konkretnie pierwszy płat zalegał blisko stanowiska Wyciąg kończył się stanowiskiem z dwóch ringów połączonych łańcuchem. Problem w tym, że znajdowało się ono pół metra nad pokaźną łatą śnieżną, którą trzeba było przekroczyć. Przedłużyłem więc stanowisko taśmą 240 i z niego asekurowałem Anitę. 



4. Czwarty wyciąg za III+ wiódł częściowo stricte kominem, w pozostałej długości zaś blisko jego szczeliny. Szczególnie nieprzyjemnym momentem było przekraczanie śniegu zalegającego w kominie w butach wspinaczkowych. Choć nietrudny okazał się całkiem długi - 45 m. Co więcej, gdy dotarłem na półkę, gdzie wg topo miało być stanowisko, na miejscu leżała  kupa śniegu i brak jakiegokolwiek metalu. Stanowiska pomimo poszukiwań nie udało się znaleźć. Z ostrożności zabrałem na drogę zestaw kości ale do słownie nigdzie nie dało się ich osadzić. Chcąc - nie chcąc zrobiłem stanowisko na jednej plakietce powyżej. Anicie zeszło chwilę, zanim do mnie dotarła, jednak wyciąg pokonała relatywnie szybko. 



Na tym etapie pogoda w oddali zaczęła powoli się  psuć. Według prognoz o 12:00 miał przyjść deszcz, którego pomimo 13:00 na zegarkach jeszcze nie było. Nad górami jednak kłębiły się gęste chmury zachęcając do wzmożonego wysiłku. 

5. Kolejny, piąty wyciąg za III  pokonałem również szybko, jak poprzednie. Na drodze nie było już płatów śniegu, za to skała mniej lub bardziej lita. Dotarłem do stanowiska i rozpocząłem asekurację Anity od góry. Robiło się późno, zaś przed nami pozostały jeszcze cztery wyciągi. Postanowiłem, że zamiast do stanowiska, Anita przejdzie kilka metrów wyżej i założy od razu stanowisko do asekuracji dla mnie, następnie ja się odepnę i pójdę do góry. To kombinowanie było spowodowane faktem, że przed nami do wykonania teoretycznie pozostał 60 m wyciąg, zaś liny mieliśmy tylko 50 m. 

6,7. Wskazanym zabiegiem skróciliśmy szósty, wyciąg za IV-, który skądinąd puścił szybko. Liny zaskakująco zostało dość dużo, bo około 20 metrów. Zaryzykowałem i następnie bez zakładania stanowiska przeszedłem kolejny wyciąg, czyli via ferratę, o trudności D, którą ubezpieczono kolejny odcinek ze względu na dużą kruszyznę. Faktycznie było krucho, choć postanowiłem nie pomagać sobie stalowa liną. Dosłownie na ostatnim metrze wolnej liny założyłem stanowisko zaraz za via ferratą. Liny wystarczyło. 





8,9. Z ostatnimi dwoma wyciągami wycenionymi odpowiednio na III- i III+ również postanowiłem zaryzykować. Teoretycznie miały łącznie 55 m długości, więc 5 metrów za dużo. Prowadząc starałem się maksymalnie wyprostować linę i uniknąć przełamania. Szedłem na prawo od zwężającego się tutaj komina trudniejszymi wariantami za IV (choć gdyby chciał he trochę obejść nie byłoby trudniej niż II / III .Minąłem jedno stanowisko po 30 metrach, ale założyłem tam jedynie przelot. Anita już jakiś czas temu informowała mnie, że jestem za połową liny. Powoli kończyły mi się również ekspresy. W górze widziałem, że wyjście już niebawem, nie byłem jednak pewien, czy liny wystarczy aby dojść do stanowiska. Ostatnie metry pokazały już duże przesztywnienie liny i dosłownie rozciąganie jej na siłę. Nie wystarczyło nawet na to, żeby wpiąć się do stanowiska, a tylko, żeby założyć przyrząd do asekuracji z góry. Sam wpiąłem auto na lonży z taśmy. Udało się. Siedziałem przy stanowisku na trawiastej półce już powyżej komina. Ze względu na długość wyciągu trochę trwało, zanim dotarła do mnie Anita.  Zegarek wskazywał 15:00. Biorąc pod uwagę, że weszliśmy w ścianę ok. 10:40, droga zajęła nam 4:40 h, a nie jak w opisie 2 h. Ten czas przy 9 wyciągach jest wg mnie wykonalny tylko przy lotnej asekuracji. 



Ze względu na grzmoty słyszane z oddali oraz burzowe chmury, szybko spakowaliśmy się i na lekko poszliśmy do szczytu z krzyżem położonego nieopodal. Po około dwustu metrach w poziomie i około kilkudziesięciu w pionie znaleźliśmy się na szczycie. Wokoło nie było nikogo poza nami, za to rozpościerała się wspaniała panorama okolicy. 







Po chwilowej kontemplacji otoczenia, szybko zaczęliśmy schodzić. Teoretycznie droga do samochodu miała zając 2,30 h. W praktyce zmieściliśmy się w dwóch godzinach, chociaż w międzyczasie dało o sobie znać całe zmęczenie. Jako, iż niosłem właściwie cały sprzęt i linę, po całonocnej jeździe i wspinaczce odczułem wreszcie duże znużenie. Podejście z przełęczy 1700 m npm do parkingu mocno zapadło mi w pamięć. Około 17:00 siedzieliśmy już w samochodzie. 



Słowem podsumowania wspinaczki, w mojej ocenie staffkamin jest bardzo dobra droga na rozpoczęcie wspinania w górach. W szczególności liczba wyciągów daje pojęcie o tym, jak ważne są umiejętności szybkiego operowania sprzętem i szybkość na ścianie. Droga o trudności IV, choć wskazana "czwórkę" czułem tylko na pierwszym wyciągu i na ostatnich, które sztucznie sobie utrudniłem. Zdecydowanie polecam wziąć 12 ekspresów, a nie 6, jak polecają niektórzy. Lina 50 m dała radę i przy odrobinie kombinatoryki wystarczyła. Trzeba przygotować się na odrobinę kruszyzny, która jednak nie przeszkadza przy wspinaniu. Myślę, że sytuacja wyglądałaby inaczej, gdyby w ścianie było kilka zespołów. wtedy byłoby już niebezpiecznie. 

2 komentarze:

  1. Jestem pełna podziwu. Ja również się wspinam, ale nie aż tak. Myślę, że taka trasa to już byłaby dla mnie za ciężka. Wy jednak daliście radę, biję brawo. To naprawdę trzeba mieć siłę, nie tylko fizyczną, ale i psychiczną. :) Bardzo przyjemna fotorelacja, śliczne widoki. Pozdrawiam Was bardzo serdecznie. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje za miłe słowa. To ciekawa i dobra droga na szlify wielowyciągowe. No może nie jako pierwsza droga bezpośrednio po kursie, ale np. kilkunasta. Jednak te 7 czy 9 wyciągów zmienia trochę perspektywę, niż 2-3 na Jurze :)

      Usuń