środa, 16 maja 2018

Staroleśny Szczyt vel Bradavica przez Kwietnikowy Żleb

Staroleśny Szczyt vel Bradavica (2476 m npm) jest chyba najbardziej interesującym i intrygującym wśród szczytów Wielkiej Korny Tatr. "Jeden z najtrudniejszych i najhonorniejszych szczytów Tatr. Duża satysfakcja po jego zdobyciu gwarantowana." (taternik.net). Szczególnie ze względu na dość skomplikowaną drogę wejścia, której rozpracowanie w terenie zajmuje trochę czasu. W okolice zapuszcza się przeważnie niewiele osób, a te które już idą, wiedzą co chcą osiągnąć i posiadają przeważnie pewien bagaż umiejętności. 

Na Staroleśny Szczyt chciałem wejść ambitnie - jeszcze w sezonie zimowym. Niestety, w zimie "pod buty" poszły inne cele i niestety na Bradavicę nie starczyło czasu. Okazja pojawiła się dopiero formalnie miesiąc po zakończeniu kalendarzowej zimy - 28 kwietnia 2018 roku - chociaż warunki do wiosennych nie należały.

Jadąc na Słowację wraz z Anitą i Robertem oczekiwaliśmy tzw. lata w Alpach, tzn. w nocy spodziewaliśmy się mrozu, zaś rankiem śniegu o strukturze "betonu", który wraz z upływem godzin stopniowo mięknie, by po południu przybrać konsystencję cukru. Warunki okazały się zgodne z naszymi oczekiwaniami. 

Wycieczkę zaczęliśmy wyjeżdżając  o 2:40 z Krakowa, by po trzech godzinach zameldować się na parkingu w Tatrzańskiej Polance. W celu dojścia do Doliny Wielickiej pierwsze kroki wczesnym świtem skierowaliśmy na drogę i zielony szlak prowadzący do Śląskiego Domu. Jako, iż byliśmy niewsypani, zaś droga dłużyła się strasznie, atmosfera do rozmów szybko wygasła i zaczęło się mozolne urabianie metrów i kilometrów  górę, krok za krokiem. Robert poszedł pierwszy swoim tempem, za nim niespiesznie maszerowałem ja wraz z Anitą. Do hotelu górskiego dotarliśmy przed 8:00 rano, zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy w dalszą drogę. 



Z kontemplacji okolicy wynikało, że na pierwszy rzut oka w górach  pozostało już niewiele śniegu. Właściwie zalegał jedynie w żlebach, zaś w dolinach tworzył jedynie miejscowe "łaty". Raki zalegały w plecaku i dalsza droga przez dolinę przebiegała po wyłożonej kamieniami ścieżce. Jedynie przed "progiem" drogę przegrodziła nam pokaźnych rozmiarów łata śnieżna, którą ze względu na nachylenie oraz tzw.  "beton" należało pokonać z wytężoną uwagą. Przemierzając Dolinę Wielicką bacznie obserwowaliśmy okolicę, którą zachwalał nam Robert. W szczególności dużo mówił o walorach wizualnych Granackiej Ławki i Granatów Wielickich, na które narobił nam wielką ochotę. 





Wśród opowieści upłynęła dalsza droga, która zakończyła się u wylotu Kwietnikowego Żlebu, znaczącego początek drogi prowadzącej na Bradavicę. Chociaż w żlebie widoczne były ślady butów, zdecydowaliśmy, że początkowy odcinek tej depresji obejdziemy letnim wariantem prowadzącym trawiastym zboczem na prawo od tej formacji. Krok za krokiem pokonywaliśmy kolejne metry podejścia, zaś w międzyczasie na horyzoncie pojawiły się pierwsze promienie słońca. Oznaczało to początek wyścigu z czasem o zmrożony śnieg. Gdy zbocze zaczynało stawać dęba, a przed nami wyrosła ściana skał, skierowaliśmy się do żlebu. Obraliśmy uprzęże i raki, wyciągnęliśmy czekany. Lina została w plecaku, gdyż w żlebie tak czy inaczej nie było gdzie zakładać przelotów.







Prowadził Robert, który na Stroleśnym Szczycie był już w sezonie letnim dwa lata wcześniej. Zdałem się na jego doświadczenie i dlatego nie poświęciłem studiowaniu opisu drogi wiele czasu. Bagatelizowanie tego tematu było postępowaniem mało rozważnym, gdyż żleb zaczął się  rozchodzić, a za nim ślady poprzedników odchodziły w dwóch kierunkach. Przy pierwszym rozejściu śladów podeszliśmy Kwietnikowym Żlebem wyżej. Następnie jednak pojawiło się kolejne rozgałęzienie, które już wprowadziło nas w zakłopotanie. Zauważyliśmy przy tym, że za nami pod górę zmierza przewodnik z dwójką klientów. Jako, iż Robert nie był pewien, czy idziemy dobra drogą, zaś nie chcieliśmy prowokować przewodnika i wałęsać się za jego śladem, zeszliśmy niżej, po czym przetrawersowaliśmy do następnego żlebu na prawo. Podeszliśmy nim po stromym śniegu aż do kolejnego spiętrzenia terenu i linii skał. Robert wskazał, że przed nami najprawdopodobniej wznosi się droga na Rogatą Turnię. Teraz należało tylko w odpowiednim miejscu trawersować zbocze. Wybór nie był oczywisty, jednak po analizie ukształtowania terenu i resztek ścieżki rysującej się pomiędzy skałami na nieośnieżonym terenie, trafiliśmy na właściwe półki skalne Zwodnej Ławki i nimi pokonywaliśmy kolejne zakończenia żlebów skalnych kierując się na północ i północny-zachód. Przed nami teren zmienił się ze śnieżnego w skalno - śnieżny. Miejscami szliśmy po kamieniach., czasem pokonywaliśmy pozostałości nawisów śnieżnych. W końcu naszym oczom ukazał się krzyż oraz kopuły szczytowe Staroleśnego Szczytu. Z przełęczy poniżej, przez trudniejszy skalny teren przechodził spotkany wcześniej przewodnik z klientami. Żeby jednak dostać się do nich do pokonania pozostał techniczny fragment. Ścieżka bowiem, którą zmierzaliśmy prowadzała z żebra skalnego na stosunkowo wąską półkę położoną kilkanaście metrów niżej. Tymczasem zejście do niej pokrywała zmrożona zaspa śnieżna o wysokości co najmniej 8 metrów, która stromym stokiem (ok. 70-80 stopni) opadała w dół. Fragment nie był trudny, za to z boku spozierała wysoka ekspozycja i odcinek wymagał umiejętności technicznych chodzenia w stromym terenie śnieżnym.




fot. Robert Kamysz

fot. Robert Kamysz


Widząc, że zespół raczej wpadł w konsternację, jako pierwszy zabrałem się do przechodzenia czujnego odcinka. Pokonałem go bardzo sprawnie, jednak adrenalina działała. Gdy do zejścia zabierali się Robert i Anita, początkowo nie zamierzali schodzić. Dopiero po jakimś czasie bariery psychiczne zostały przełamane i najpierw przy użyciu dwóch czekanów do półki poniżej dotarł Robert, a za nim Anita. Półka, którą przechodziła ścieżka, niebawem kończyła się kilkunastometrową ścianka skalną, która trzeba było pokonać wspinaczkowo. Z przeszkodą poradziliśmy sobie już sprawnie. Następnie droga schodziła kilka metrów w dół na wąską przełączkę, dalej polem śnieżnym na przełęcz pomiędzy szczytami Bradavicy, po czym skalnym terenem, na sam wierzchołek. Na wejściu spotkaliśmy jeszcze wspomnianego przewodnika z klientami, którzy już wracali ze szczytu. 
Przy tabliczce wierzchołka zameldowaliśmy się około południa.





Widok ze szczytu zapierał dech w piersiach, panorama robiła duże wrażenie. Na pierwszym lanie najbardziej wyróżniała się Rogata Turnia, której charakterystyczny kształt zachęcał do wejścia. Imponująco wyglądała również droga Tetmajera, zarówno w kierunku Małej Wysokiej, jak i  Sławkowskiego Szczytu. Ze względu, iż Bradavica posiada cztery wierzchołki, okolica prezentowała się nieprzeciętnie i intrygująco. Kontemplacja otoczenia zajęła nam kilkanaście minut. Po zjedzeniu kanapek zebraliśmy się w drogę powrotną, a na zakończenie przy okazji zaliczyłem jeszcze drugi wierzchołek z krzyżem, gdyż Robert zażartował, że jeżeli nie wejdę na niego, to szczyt mi się nie będzie liczył do WKT.

fot. Robert Kamysz





Przy schodzeniu okazało się, że śnieg jest już rozmiękły i wyjeżdża spod nóg, więc najwyższy czas ruszać w drogę. Zeszliśmy szybko do przełączki, następnie podeszliśmy kilka metrów na szczyt niewielkiego wzniesienia. Tam na ringu zjazdowym założyliśmy linę, na której po kolei zjechaliśmy przez trudności poniżej. Na półce przed odcinkiem śnieżnym, który sprawiał trudności przy drodze w górę związałem się na krótkiej linie wraz z Anitą. Robert już bez przeszkód poszedł przed nami przodem i bez problemów pokonał śnieżna ściankę. Za nią nie było już problemów, schodziliśmy drogą naszego wejścia, po śladach jakie zostawił przewodnik z klientami. Bardziej trzeba było uważać, żeby nie pojechać w dół ze śniegiem na stromych zboczach, bowiem z minuty na minutę w tym względzie warunki stawały się gorsze.






Do zwężenia żlebu i twardego gruntu dotarliśmy przed 14:00. Tam zdjęliśmy cały sprzęt i zapakowaliśmy do plecaków, ciesząc się ze zdobytego szczytu. Słońce grzało już mocno, zaś na zejściu we znaki dawały się trudy całego dnia. Chociaż na górze, powyżej granicy lasu królowała jeszcze zima, poniżej dominowała wiosenna, a nawet letnia aura. Piękne widoki zdecydowanie zrekompensowały trudy całego dnia.



Wyjście na Bradavice zakończyliśmy a Tatrzańskiej Polance około godziny 16:00.

Słowem, podsumowania Staroleśny Szczyt polecam wprawionym turystom. W szczególności uwagę należy zwrócić na drogę wiodąca do szczytu, która nie jest oczywista i potrafi nastręczyć trudności.  Przed wyjazdem proponuje dobrze przeczytać opis, wydrukować sobie i trzymać się go. Wejście faktycznie może stać się wyzwanie i daje sporą satysfakcję. Również ze względu niewielkiego "obłożenia". Na drodze naprawdę możemy poczuć się jak w górach, a nie jak w supermarkecie w tłumie ludzi. Dla mnie ma to bardzo istotne znaczenie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz