czwartek, 22 grudnia 2022

Peru 2022 - część 2 . Relacja i opis wejścia na wulkan Chachani - 6075 m npm i odpoczynek w Arequipie

26 sierpnia

Pomimo intensywnego dnia poprzedniego, kolejny rozpoczynamy wcześnie i aktywnie. Do załatwienia jest transport pod wulkan Chachani (6075 m npm), który planujemy zaatakować jeszcze tego samego dnia. W hostelu zaproponowano nam transport za 650 soli od osoby. Uznajemy, że to za drogo i postanawiamy poszukać konkurencyjnych ofert na mieście, chodząc od agencji do agencji. Niestety wszystkie brzmią podobnie - 600-650 soli. Już mamy rezygnować, gdy w ostatnim miejscu jakie odwiedzamy zaproponowano konkurencyjną ofertę - 520 soli, którą bierzemy od razu i za którą musimy zapłacić z góry. Umawiamy się z kierowcą za dwie godziny - w południe pod hotelem Misti, a pozostały czas przeznaczamy na pakowanie. Gdy wychodzimy o 12:00 w umówione miejsce okazuje się, że transportu jeszcze nie ma. Po dłuższym oczekiwaniu dzwonimy do agencji, gdzie dowiadujemy się, że kierowca przyjedzie, choć nie do końca wiadomo kiedy. Po godzinie oczekiwania wraz z Januszem postanawiamy iść do siedziby tour operatora, aby sprawdzić co się dzieje. Nie zdążamy jednak osiągnąć celu, gdyż w międzyczasie dzwoni Janek z informacją, że kierowca przyjechał i możemy jechać. 



Po kilkunastu minutach, zapakowani w starego Jeepa jedziemy przez miasto, które teraz możemy obejrzeć w całej okazałości. W tym suchym krajobrazie przede wszystkim uwagę przyciąga koryto rzeki płynącej przez Arequipę, które odróżnia się z krajobrazu zielonymi kolorami rolniczych poletek, odcinających się od pustynnego krajobrazu. Gdy wyjeżdżamy z miasta na okoliczne wzgórza ukazuje się obraz jego brzydoty - ściany wymalowane krzykliwymi hasłami wyborczymi i kupy śmieci na poboczach. Droga, która jedziemy wznosi się szybko i zmienia z początkowo asfaltowej w szutrową, a następnie w typową drogę polną czy pustynną ubitą jedynie przez koła samochodów 4x4. Początkowo wjeżdżamy pomiędzy masywy wulkanów Misi i Chachani, by następnie drugiego z tych olbrzymów objechać od północnego wschodu. Samochód jadąc po coraz gorszej drodze wznosi się coraz bardziej, przemierzamy stronę zbocza, szeroką dolinę, by następnie wspinać się na zbocza Chachani. Mijamy po drodze dzikie alpaki, zastanawiając się, jakim cudem na tym suchym pustkowiu znajdują one wodę do życia.









Ostatecznie samochód zatrzymuje się na przełęczy na wysokości ok 5100 m po ok. 2,5 h jazdy i pokonaniu ok. 25 kilometrów. Pomimo pięknej pogody jest tutaj przeraźliwie zimno z uwagi na wiejący wiatr. Szybko umawiamy się z kierowcą na powrót, po czym ubieramy na siebie dodatkową partię ubrań.  Spojrzawszy na ślad GPS ruszamy początkowo sypki grzbietem do góry na południe, jednak po jakimś czasie odkrywamy, że coś jest nie tak. Niestety ale GPS zrobił nam psikus i podeszliśmy nikomu niepotrzebne sto metrów w pionie. Wracamy więc na właściwy szlak wiodący trawersem zbocza bardziej na wschód, teraz już prowadzący wyraźną ścieżką. Trasa jest łatwa i dojście do obozu zajmuje około 2 h. Docieramy tam o zmroku, spotykając już szereg namiotów rozbitych na szerokiej piaszczystej polanie, na wysokości około 5200 m npm. Jest zimno, więc szybko rozbijamy namiot, pakujemy się do środka w śpiwory i całe dostępne ubranie, po czym gotujemy i idziemy spać. Pomimo, iż jest godzina 20:00 w namiocie jest trudno zrobić cokolwiek. Całe towarzystwo w namiotach wokoło śpi i co chwilę ucisza nas z oddali. Zapowiada się zimna noc. 










27 sierpnia

Na atak szczytowy wstajemy o 2:00 rano, jest mroźno, a namiot zaszroniony. U mnie aklimatyzacja przebiega ewidentnie nie tak, jakbym tego chciał. Budzę się z trudem, z bólem głowy, niestabilnym żołądkiem i bez apetytu. Wiem już, że nie będzie to mój wymarzony dzień. Na poprawę trawienia i samopoczucia przed śniadaniem parzymy herbatę z liści koki, która zawsze działa na tego typu dolegliwości. Następnie jemy skromne śniadanie i pakujemy się niespiesznie, aby zespoły z przewodnikami poszły przodem i wskazały nam drogę. Z obozu wychodzimy ostatni, o 3:40 rano. Droga początkowo wiedzie zakosami przez rozległy piarg i jest bardzo dobrze widoczna. Pomimo, iż idziemy powoli, odległość pomiędzy nami, a pozostałymi osobami idącymi do szczytu zmniejsza się. Chociaż jjesteśmy ciepło ubrani, to pomimo stałego ruchu jakoś nie możemy się rozgrzać. Mam na sobie primaloft i raczej jeszcze coś bym dodatkowo ubrał niż zdjął. Im wyżej, tym jest chłodniej, pomimo bezwietrznej pogody. Po przejściu rozległego piargu ścieżka prowadzi przez skalisty grzbiet, przekracza kolejny piarg, a następnie wyprowadza na rozległy grzbiet prowadzący do szczytu. Droga wiedzie tam kolejnymi wygodnymi zakosami, jednakże z tego względu wysokość zdobywa się tutaj bardzo powoli. U mnie samopoczucie jest ciągle złe - ból głowy i brzucha. Podchodząc dziwimy się, że w ogóle póki co nie ma śniegu - podczas gdy patrząc z Arequipy szczyt wyglądał na mocno ośnieżony. Niebawem dochodzimy już blisko kopuły szczytowej, jednak śniegu ciągle nie widać. Powyżej 6000 tys m npm marsz jest trudniejszy i mimo, że słońce już wyszło, nadal jest bardzo zimno. Na szczyt wchodzi mi się lepiej niż na Misti, jednak złe samopoczucie psuje całą zabawę.







Wierzchołek witamy o 7:30, tj. po niecałych czterech godzinach od wyjścia z namiotu. Jest to dobry czas, biorąc pod uwagę, że według ogłoszeń droga miała zająć sześć godzin. Na szczycie robimy kilka zdjęć i uciekamy w drogę powrotną. Ciągle jest bardzo zimno, czym jesteśmy bardzo zdziwieni. Pomimo, iż szczyt Misti jest ok. 200 m niżej, to temperatura na szczycie była dużo wyższa. Zejście upływa nam leniwie w tumanach pyłu, co jest charakterystyczne dla tej okolicy. Im niżej tym ciepłej, ale moje samopoczucie się nie poprawia. 








Do namiotów docieramy przed 11:00, gdzie po raz kolejny jesteśmy uciszani - ktoś śpi. W okolicy buszują pustynne list, które z pewnością zostały nauczone, że w obozie po biwaku ludzi zawsze coś będzie można znaleźć. Pakujemy namiot,  suszymy buty i przed 12:00 wychodzimy na przełęcz, gdzie zostawił nas poprzedniego dnia kierowca. Moje samopoczucie jest coraz gorsze i z trudem pokonuję ten niezbyt długi odcinek terenu. Na przełęczy kierowcy jeszcze nie ma - trzeba na niego poczekać. Wieje, więc ubieramy to co mamy na siebie, siedzimy na karimatach oparci o kamienny murek i zasypiamy na siedząco. O 14:00 zjawia się kierowca – w tumanach kurzu wracamy do Arequipy. Obserwujemy przy tym pożar na zboczach wulkanu Misti, którego nikt nie gasi, a dym unosi się nad całą doliną. Wraz z utratą wysokości wraca mi dobre samopoczucie, tak że w mieście czuje się już zdecydowanie lepiej. W Arequipie jemy kolację na mieście, po czym idziemy spać.








28 sierpnia

Po powrocie z Chachani zaplanowaliśmy pełen dzień odpoczynku i z satysfakcją plan ten realizujemy. Niespiesznie jemy śniadanie i krzątamy się po hostelu. Pomimo, iż nic konkretnego dziś nie robimy, to do załatwienia jest kilka kwestii w celu ułatwienia sobie następnej akcji górskiej. W tym celu w pierwszej kolejności jedziemy na dworzec autobusowy i kupujemy bilet do miejscowości Chucquibamba, 25 soli/osoba, skąd kolejnego dnia rozpoczniemy podróż na kolejny szczyt. Ponadto załatwiamy kilka kwestii logistycznych jak pakowanie, klejenie butów, weryfikacja relacji. 





Po powrocie z dworca jemy obiad na mieście i wracamy do hostelu. Następnie po przerwie wracamy do miasta aby zwiedzić klasztor św. Katarzyny. Wejściówka kosztuje 40 soli, ale obiekt jest naprawdę duży, kolorowy i robi świetne wrażenie. Niestety trafiamy na tłumy ludzi, którzy psują trochę atmosferę tego miejsca. Gdy wychodzimy z klasztoru, jest już wieczór. Pora na szybką kolację i powrót do hostelu. Tam pakujemy się, właściciel obiektu umawia nam taksówkę, po czym wcześnie idziemy spać. Mimo, iż przez cały dzień nie robimy właściwie nic konkretnego, czas upływa nam w mgnieniu oka. 












Zapraszam do oglądania zdjęć z wyjazdu:

https://photos.app.goo.gl/ffmKiQ41P43zogrHA


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz