wtorek, 10 lipca 2018

Pośrednia Grań - 2441 m npm - relacja, opis, Wielka Korona Tatr

W czerwcu 2018 roku, na mojej liście pt Wielka Korona Tatr pozostały tylko dwie pozycje - Pośrednia Grań i Sławkowski Szczyt.  

Jeszcze w maju zaplanowałem wolne weekendy tak, aby sprawnie ogarnąć przedsięwzięcie i zamknąć temat. Na pierwszy ogień poszła Pośrednia, którą mimo wszystko chciałem zrobić jakąś ciekawą drogą.

17 czerwca wyjechaliśmy wraz z Januszem i Robertem z Krakowa o 2:30 rano. Było ciepło i pogoda, która od tygodnia zmieniała się jak w kalejdoskopie, wreszcie się ustabilizowała. Zapowiadano słońce rano, zachmurzenie od południa i co najważniejsze brak deszczu. Super.

W drodze z Krakowa na Słowację poruszaliśmy się bardzo sprawnie, by po około dwóch godzinach jazdy  znaleźć się w Starym Smokovcu.  Na parkingu stało już parę samochodów i kilku turystów szykowało się do wyjścia. Po szybkim przepaku ruszyliśmy w stronę Hrebenioka. Było relatywnie ciepło i trochę wietrznie. Droga na wzgórze upłynęła bardzo sprawnie. Dziwiliśmy się, jak to zazwyczaj na Hrebeniok wchodzi się błyskawicznie, zaś zejście trwa wieki. Analogicznie, w mgnieniu oka  wdrapaliśmy się do schroniska Zamkovskego i wyżej w Dolinę Małej Zimnej Wody. Obserwowaliśmy przy tym Zimnowodzką Grań, z której przejścia zrezygnowaliśmy ze względu na brak czasu oraz bujną kosówkę, gęsto zalegającą na podejściu. 






Poszliśmy dalej w kierunku Chaty Tery'ego, do której dotarliśmy po godz 8:00. Nie zatrzymywaliśmy się tutaj, ale po chwilowej kontemplacji Doliny Pięciu Stawów Spiskich ruszyliśmy dalej, w kierunku Lodowej Dolinki. Stamtąd prowadził wyraźny szlak na południe, kierujący się do szerszego, sypkiego żlebu, wyprowadząjego na grań Żółtej Ściany. Dominował łatwy I - kowy teren, który miejscami jednak wymagał koncentracji. Po około pół godziny dotarliśmy na grań. Gdy chłopaki zachwycali się okolicą, ja w kilka minut zdobyłem szczyt Żółtej Ściany, położony nieopodal. Po powrocie, już razem poszliśmy w drugą stronę, za ostrzem grani w kierunku ławki Dubkego. Ten fragment wycieczki bardzo mi się podobał. Grań wyglądała spektakularnie, szczególnie duże wrażenie robiły gładkie płyty Żółtej Ściany, opadające do żlebu Hurnsdorfera. Poza samym ostrzem grani, znalazły się tutaj również odcinki wspinaczkowe, które urozmaiciły wycieczkę. 







Jakże niekorzystnie jednak zmienił się charakter drogi, gdy dotarliśmy już na samą ławkę Dubk'ego. Teren stał się bardzo łatwy, za to sypki i kruchy. Niemal każdy krok powodował osunięcie się o pół kroku. Dopiero po kilkudziesięciu minutach doczłapaliśmy wreszcie na miejsce, tuż poniżej Pośredniej Przełęczy. Tutaj postanowiliśmy chwilę odpocząć, którą ja wykorzystałem na wejście na Małą Pośrednią Przełęcz. Spostrzegłem przy tym, że piękna do tej pory pogoda zaczyna się psuć. W dolinach na południu zbierały się chmury, które powoli zaczęły przemieszczać się do góry, zasłaniając pobliskie szczyty. 




Wróciłem do chłopaków i razem zaczęliśmy maszerować w kierunku żlebu wyprowadzającego na Wyżnią Pośrednią Przełączkę. Robert poszedł pierwszy samą rynną żlebu, ale ze względu na zalegający tam śnieg, nie była to dobra decyzja. Ja również zamierzyłem się w tym kierunku, jednak po chwili odbiłem na prawy filarek tej formacji, który wygodnie wyprowadziła nas wszystkich na przełęcz. W żlebie było bardzo krucho i z tego powodu poruszaliśmy się w niewielkich odstępach. 




Na przełęczy poszliśmy na lewo, bezpośrednio w kierunku kopuły szczytowej Pośredniej Grani, która powoli zachodziła mgłą. Po prawej stronie, patrząc w kierunku wierzchołka, znajdował się charakterystyczny wąski komin. Na lewo od niego prowadziła właściwa droga na szczyt.
My zdecydowaliśmy, że zwiążemy się na sztywno i pójdziemy trudniejszym wariantem, jeszcze bardziej na lewo. 





Założyliśmy szpej, wyciągnęliśmy linę. Zacząłem prowadzenie. Przyznam, że świadomie wspinałem się trudniejszym terenem, żeby chłopaki po drodze się nie nudzili. Skała była lita, warunki bardzo dobre, asekuracja pewna. Dominował teren o trudności II z elementami, które wyceniam na III. Po jakimś czasie problematyczne stało się przesztywnienie liny, tak że stanowisko musiałem założyć po ok. 50 metrach. 
Następnie wybierałem liny chłopakom. Robert szedł pierwszy, za nim Janusz, przy czym asekurowałem ich równocześnie. Chłopakom poszło dość sprawnie i szybko pokonali wyciąg.
Choć do szczytu było ju niedaleko poszliśmy na drugi wyciąg, z którego faktycznie prowadziłem ok. 20 m. Dalej już nie było potrzeby gdyż teren wypłaszczał sie przed szczytem. Około 11:00 stanęliśmy wreszcie na szczycie Pośreniej Grani - 2440 m npm. Byliśmy tam sami, zaś w międzyczasie wierzchołek zasnuł się mgłą.





Dopiero po chwili udało się cokolwiek zobaczyć w dolinach. Chmury zalegały akurat na wysokości około 2400-2500 m npm - taki traf. 
Ze względu na pogodę nie zabawiliśmy na wierzchołku zbyt długo. Rozwiązaliśmy się i zaczęliśmy schodzić. Po około 40 metrach stanęliśmy na progu, gdzie zaczynał się stromy, wąski komin. Założyliśmy zjazd z jednej liny. Okazało się, że wystarczy idealnie. Zjechałem pierwszy, za mą Robert i Janusz. Po chwili spędzonej na przełęczy trzęsłem się już z zimna. Następnie czekało nas pokonanie żlebu prowadzącego na Ławkę Dubkego. Robert i Janusz postanowili zjechać, ja uznałem, że mi zimno i nie kalkuluje się to czasowo. Zacząłem schodzić i wg mnie była to dobra decyzja. Ostrożnie, ale szybko pokonałem żleb, na chłopaków czekałem 20 min. Na Ławce Dubkego.



Po chwili postoju razem ruszyliśmy w dół po bardzo sypkim terenie. Kilkanaście minut później dotarliśmy już do początku grani Żółtej Ściany i płyt opadających do żlebu Hurndorfera. Tam Robert zamontował mailona, a przez niego przełożyliśmy liny 2 x 60 m. Po raz kolejny zjeżdżałem pierwszy poprawiając poplątane sznurki. Zjazd dłużył się i był trochę męczący. Zjechaliśmy na całą długość lin tj 60 metrów.  Niżej już teren stawał się łatwiejszy, choć bardzo kruchy i sypki. Zwolniłem linę i zszedłem poniżej bariery skał, w obawie przed spadającymi kamieniami. Po mnie sprawnie zjechali Robert i Janusz. Ten ostatni ściągnął bez żadnych problemów linę i  razem ruszyliśmy w dół. Szeroki żleb wypełniony był po brzegi małymi i dużymi kamieniami. Droga w dół była tym samym bardzo nieprzyjemna. Należało zachować szczególną uwagę, żeby nie pojechać w dół z całym ruchomym stokiem. Im niżej, tym kamienie zwiększały swój rozmiar, ale nie zamierzały się ustabilizować. Za to przynajmniej pogoda trochę się poprawiła. Gdy w okolicach zjazdu zaczęło mżyć, na dole żlebu trochę się rozpogodziło. Właściwie do samego szlaku turystycznego schodziliśmy niepewnie, powodując większe lub mniejsze lawinki kamienne. Schodziło się naprawdę nieprzyjemnie, w oczekiwaniu jak cały stok wyjedzie spod butów. Dopiero przy ścieżce trafiliśmy na pewny grunt. Tam zrobiliśmy postój na jedzenie. 






Zegarek pokazywał 14:00, gdy ruszyliśmy w dół, mijając duże grupy turystów zmierzające "do" i "z" Chaty Ter'ego. Pogoda nieco się ustabilizowała, tzn. deszcz nie zaczął padać, chociaż chmury nie ustąpiły. Rozpoczęliśmy schodzić wśród turystów idących do Chaty Tery'ego. Jak błyskawicznie pokonaliśmy drogę do schroniska, tak zejście dłużyło się w nieskończoność. Chociaż szliśmy szybko, kilometrów jakoś nie ubywało. Po 16:00 dotarliśmy do Starego Smokovca i udaliśmy się w drogę do Krakowa.

Na liście został jeden szczyt - Sławkovski. Mam nadzieję, że niebawem się z nim przywitam :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz