środa, 27 czerwca 2018

Staff (2217 m npm) drogą Staffkamin IV - opis drogi, relacja

W długi weekend Bożociałowy wybrałem się do Austrii. Celem miało być zwiedzanie atrakcji Karyntii z elementami wspinaczkowymi. Bazę do wypadów w góry urządziliśmy w Seeboden i w tamtych okolicach działaliśmy.

Przed wyjazdem Austria była mi zupełnie obca, jednak miałem świadomość, że w kontekście wspinaczki najczęściej jeździ się tam na via ferraty i drogi wielowyciągowe. Postanowiłem spróbować jednego i drugiego.

Na pierwszy ogień poszła droga wspinaczkowa Staffkamin, wyprowadzająca na szczyt Staff (22217 m npm), znajdujący się nieopodal Seeboden, a geograficznie zlokalizowany w Dolomitach Lienzkich. Droga o trudności IV, z większością miejsc za III + wydawała się dobrą opcją dla mnie i Anity, do nabycia doświadczenia i obycia z prawdziwym górskim wspinaniem. W szczególności, że na topo naliczyłem całe 9 wyciągów, zaś droga wyprowadzała niemal bezpośrednio na szczyt. Można było więc upiec dwie pieczenie na jednym ogniu - wejść na szczyt i przejść drogę. 

topo, źródłó http://www.bergsteigen.com/klettern/kaernten/gailtaler-alpen-lienzer-dolomiten/staffkamin


Jako, iż do Austrii i Seeboden jechaliśmy od południowego wschodu, w kierunku Gratz, drogę na Staff postanowiliśmy zaliczyć, jako pierwszy punkt wyjazdu. W tym celu zjechaliśmy z autostrady przed miastem Spital i skierowaliśmy się drogami lokalnymi do miejscowości Zlan. Stamtąd zamiast jechać dalej ulicami skierowaliśmy się na Goldeck Panoramastrasse, która miała prowadzić na parking, położony poniżej szczytu Goldeck. Na mapie google zaznaczona ona była jako szlak turystyczny, zaś w praktyce okazało się, że droga jest znacznie szersza, niż ulice miejscowości Zlan. Po dotarciu powyżej zabudowań naszym oczom ukazała się bramka, informująca, że wjazd kosztuje 14 euro od samochodu - drogo jak na zwykły przejazd drogą. Na szczęście okazało się również, że przed sezonem w budkach nikt nie siedzi i możemy oszczędzić ww. kwotę.  Goldeck Panoramastrasse na mnie nie zrobiła oszałamiającego wrażenia, jak na drogę, za którą trzeba płacić. Bodajże 8-10 ostrych zakrętów, wjazd na 1900 m npm i znaleźliśmy się na parkingu wśród kilku innych samochodów.




Jako, iż jechaliśmy całą noc, kilkanaście minut zeszło na ogarnięcie i jedzenie, po czym ruszamy w drogę. Już z oddali widoczny był piękny masyw Staff, na którym wyraźnie było widać rzeczony komin. Podejście do niego jednak trochę trwało i wbrew pozorom okazało się bardzo męczące. Najpierw schodziliśmy do wys. 1700 m npm, a następnie wspinaliśmy się do góry. Aby podejść pod samą ścianę, za przełęczą oderwaliśmy się od szlaku i weszliśmy do lasu, na podejście. Niestety wokół było tyle ścieżek, że nie znaleźliśmy właściwej. Na chybił-trafił podeszliśmy do góry, do podstawy rozległego piarżyska. Tutaj też nie było prosto. Główna ścieżka prowadziła trawersem, zaś pod komin nie prowadziła wyraźna droga.  Musieliśmy iść wprost przez piargi, co kosztowało nas naprawdę dużo zachodu. Takiego sypkiego terenu nie widziałem nigdy w życiu. Krok w przód, pół kroku w tył - tak wyglądało całe podejście. W takich warunkach dojście do śniegu oddzielającego nas od ściany powitaliśmy z ulgą. Należało wejść na zlodowaciałą skarpę, następnie pokonać szczelinę brzeżną i już witała nas tabliczka z początkiem drogi.

Komin zaznaczony na czerwono






Droga do góry wydawała się bardzo długa i zapowiadała trochę harówki ze sznurkami. Założyliśmy uprzęże, wziąłem szpej i zabrałem się do prowadzenia.


1. Pierwszy wyciąg za IV, 35 metrowy - tylko w jednym miejscu był trudniejszy i wymagał wysiłku. Kończył się stanowiskiem na niewielkiej półce po lewej stronie komina, który tutaj rozpoczynał swój bieg.  Za moją namową Anita poszła pierwszy wyciąg w butach podejściowych i miała lekki problem z przejściem miejsca za IV. Po chwili zastanowienia poradziła sobie z trudnościami.




2. Drugi wyciąg za III, ok 40 m, prowadził prawą stroną stroną ściany komina łatwym ale kruchym terenem i kończył się również na dużej i wygodnej półce w samym kominie. Gdy dotarłem na miejsce i założyłem auto z góry zaczęły lecieć kamienie, który jednak nikomu krzywdy nie zrobiły. 



3. Trzeci wyciąg ze względu na II - kową trudność również nie sprawił mi problemów, zaś droga wiodła w pewnej odległości od samej rynny komina po prawnej ego stronie.  Generalnie droga na całej długości wiedzie prawą stroną komina i jeżeli miałem wątpliwości to po prostu szukałem oczyma plakietek. Czasem nie było to łatwe, gdyż droga nie jest gęsto obita, ale generalnie udawało się. Obiektywnym niebezpieczeństwem trzeciego wyciągu były spadające kamienie. Pomimo iż spędziliśmy w okolicy niewiele czasu, kilka razy trzeba było zachować czujność, gdyż na tym etapie komin stawał się szeroki i stanowił idealny tor lotu dla kamieni. Po trzecim wyciągu niestety pojawił się również śnieg. Konkretnie pierwszy płat zalegał blisko stanowiska Wyciąg kończył się stanowiskiem z dwóch ringów połączonych łańcuchem. Problem w tym, że znajdowało się ono pół metra nad pokaźną łatą śnieżną, którą trzeba było przekroczyć. Przedłużyłem więc stanowisko taśmą 240 i z niego asekurowałem Anitę. 



4. Czwarty wyciąg za III+ wiódł częściowo stricte kominem, w pozostałej długości zaś blisko jego szczeliny. Szczególnie nieprzyjemnym momentem było przekraczanie śniegu zalegającego w kominie w butach wspinaczkowych. Choć nietrudny okazał się całkiem długi - 45 m. Co więcej, gdy dotarłem na półkę, gdzie wg topo miało być stanowisko, na miejscu leżała  kupa śniegu i brak jakiegokolwiek metalu. Stanowiska pomimo poszukiwań nie udało się znaleźć. Z ostrożności zabrałem na drogę zestaw kości ale do słownie nigdzie nie dało się ich osadzić. Chcąc - nie chcąc zrobiłem stanowisko na jednej plakietce powyżej. Anicie zeszło chwilę, zanim do mnie dotarła, jednak wyciąg pokonała relatywnie szybko. 



Na tym etapie pogoda w oddali zaczęła powoli się  psuć. Według prognoz o 12:00 miał przyjść deszcz, którego pomimo 13:00 na zegarkach jeszcze nie było. Nad górami jednak kłębiły się gęste chmury zachęcając do wzmożonego wysiłku. 

5. Kolejny, piąty wyciąg za III  pokonałem również szybko, jak poprzednie. Na drodze nie było już płatów śniegu, za to skała mniej lub bardziej lita. Dotarłem do stanowiska i rozpocząłem asekurację Anity od góry. Robiło się późno, zaś przed nami pozostały jeszcze cztery wyciągi. Postanowiłem, że zamiast do stanowiska, Anita przejdzie kilka metrów wyżej i założy od razu stanowisko do asekuracji dla mnie, następnie ja się odepnę i pójdę do góry. To kombinowanie było spowodowane faktem, że przed nami do wykonania teoretycznie pozostał 60 m wyciąg, zaś liny mieliśmy tylko 50 m. 

6,7. Wskazanym zabiegiem skróciliśmy szósty, wyciąg za IV-, który skądinąd puścił szybko. Liny zaskakująco zostało dość dużo, bo około 20 metrów. Zaryzykowałem i następnie bez zakładania stanowiska przeszedłem kolejny wyciąg, czyli via ferratę, o trudności D, którą ubezpieczono kolejny odcinek ze względu na dużą kruszyznę. Faktycznie było krucho, choć postanowiłem nie pomagać sobie stalowa liną. Dosłownie na ostatnim metrze wolnej liny założyłem stanowisko zaraz za via ferratą. Liny wystarczyło. 





8,9. Z ostatnimi dwoma wyciągami wycenionymi odpowiednio na III- i III+ również postanowiłem zaryzykować. Teoretycznie miały łącznie 55 m długości, więc 5 metrów za dużo. Prowadząc starałem się maksymalnie wyprostować linę i uniknąć przełamania. Szedłem na prawo od zwężającego się tutaj komina trudniejszymi wariantami za IV (choć gdyby chciał he trochę obejść nie byłoby trudniej niż II / III .Minąłem jedno stanowisko po 30 metrach, ale założyłem tam jedynie przelot. Anita już jakiś czas temu informowała mnie, że jestem za połową liny. Powoli kończyły mi się również ekspresy. W górze widziałem, że wyjście już niebawem, nie byłem jednak pewien, czy liny wystarczy aby dojść do stanowiska. Ostatnie metry pokazały już duże przesztywnienie liny i dosłownie rozciąganie jej na siłę. Nie wystarczyło nawet na to, żeby wpiąć się do stanowiska, a tylko, żeby założyć przyrząd do asekuracji z góry. Sam wpiąłem auto na lonży z taśmy. Udało się. Siedziałem przy stanowisku na trawiastej półce już powyżej komina. Ze względu na długość wyciągu trochę trwało, zanim dotarła do mnie Anita.  Zegarek wskazywał 15:00. Biorąc pod uwagę, że weszliśmy w ścianę ok. 10:40, droga zajęła nam 4:40 h, a nie jak w opisie 2 h. Ten czas przy 9 wyciągach jest wg mnie wykonalny tylko przy lotnej asekuracji. 



Ze względu na grzmoty słyszane z oddali oraz burzowe chmury, szybko spakowaliśmy się i na lekko poszliśmy do szczytu z krzyżem położonego nieopodal. Po około dwustu metrach w poziomie i około kilkudziesięciu w pionie znaleźliśmy się na szczycie. Wokoło nie było nikogo poza nami, za to rozpościerała się wspaniała panorama okolicy. 







Po chwilowej kontemplacji otoczenia, szybko zaczęliśmy schodzić. Teoretycznie droga do samochodu miała zając 2,30 h. W praktyce zmieściliśmy się w dwóch godzinach, chociaż w międzyczasie dało o sobie znać całe zmęczenie. Jako, iż niosłem właściwie cały sprzęt i linę, po całonocnej jeździe i wspinaczce odczułem wreszcie duże znużenie. Podejście z przełęczy 1700 m npm do parkingu mocno zapadło mi w pamięć. Około 17:00 siedzieliśmy już w samochodzie. 



Słowem podsumowania wspinaczki, w mojej ocenie staffkamin jest bardzo dobra droga na rozpoczęcie wspinania w górach. W szczególności liczba wyciągów daje pojęcie o tym, jak ważne są umiejętności szybkiego operowania sprzętem i szybkość na ścianie. Droga o trudności IV, choć wskazana "czwórkę" czułem tylko na pierwszym wyciągu i na ostatnich, które sztucznie sobie utrudniłem. Zdecydowanie polecam wziąć 12 ekspresów, a nie 6, jak polecają niektórzy. Lina 50 m dała radę i przy odrobinie kombinatoryki wystarczyła. Trzeba przygotować się na odrobinę kruszyzny, która jednak nie przeszkadza przy wspinaniu. Myślę, że sytuacja wyglądałaby inaczej, gdyby w ścianie było kilka zespołów. wtedy byłoby już niebezpiecznie. 

niedziela, 17 czerwca 2018

Mandat za brak odblasku - przyjmować czy nie - moje perypetie

Jak powszechnie wiadomo, od dnia 31 sierpnia 2014 roku w życie wszedł szereg zmian w przepisach, mający na celu a praktyce usankcjonowanie posiadanie przez pieszego poruszającego się po zmroku elementu odblaskowego. 

Jako, iż temat jako pieszego - biegacza i turysty żywo mnie dotyczy - zawsze starałem się "mieć z tyłu głowy" myśl, że biegając wieczorem poza terenem zabudowanym warto mieć przy sobie odblask, czy światło. W mieście nie am tego problemu, gdyż teren wszędzie jest oświetlony, na wsi już bardziej. Przez ostatnie trzy i pół roku moje wieczorne bieganie odbywało się bez konfliktu z prawem - zawsze miałem przy sobie co świecącego. Do czasu. 

W lutym 2018 roku podczas jednego wieczornego biegu z psem zapomniałem zabrać ze sobą opaski odblaskowej. Od tego zaczęły się problemy, gdyż w połowie trasy latarka z która biegłem również odmówiła mi posłuszeństwa. Z pozoru ciągle mogło się udać, gdyż moja trasa prowadziła w większości polnymi i szutrowymi drogami, jednak na odcinku około 200 m przebiegała przez nieoświetlony odcinek drogi krajowej. Jak się domyślacie, na tym odcinku zatrzymała mnie policja...

Panowie byli niemili i tłumaczenie nic nie dało. Także wskazywanie na niedziałającą latarkę nic tu nie zmieniło. Ewidentnie chcieli mi wlepić mandat i zaproponowali 100 zł. Nie spieszyłem się z odpowiedzią, poprosiłem o podstawę prawną, sprawdziłem, przemyślałem i kilkanaście minut później przyjąłem. Czy słusznie? Czy opłacało mi się przyjmować mandat, czy nie?




Na swoim przykładzie, mając na względzie wykonywany zawód, postaram się Wam wyjaśnić problem. Niestety, dopiero po fakcie postanowiłem zagłębić się w temat. Mam nadzieję, że moje doświadczenia Wam pomogą. 

Zacznijmy od rzeczy nudnych- podstawa prawna. Zgodnie z art. 11 ust 4a ustawy prawo o ruchu drogowym: pieszy poruszający się po drodze po zmierzchu poza obszarem zabudowanym jest obowiązany używać elementów odblaskowych w sposób widoczny dla innych uczestników ruchu, chyba że porusza się po drodze przeznaczonej wyłącznie dla pieszych lub po chodniku.

Jeżeli więc jesteś pieszym, poruszasz się po zmierzchu, poza terenem zabudowanym musisz mieć odblask. I to nie jakikolwiek, ale używany w sposób widoczny dla innych uczestników ruchu. Co znaczy termin: "w sposób widoczny dla innych uczestników ruchu" niestety nie da się zdefiniować. W praktyce zapewne należy to tłumaczyć, że przejeżdżający obok policjant ma widzieć, że posiadasz odblask. Jeżeli zobaczy pieszego bez odblasku i się zatrzyma to już będzie Ci chciał wlepić mandat, nawet gdy masz odblask ale go nie widać. Jeżeli faktycznie masz odblask, ale np był on zakryty odzieżą, to mandatu nie przyjmuj.

Z powołanego przepisu wynikają wyłączenia, tj., sytuacje kiedy nie musisz posiadać odblasku:
- jeżeli nie poruszasz się po drodze 
(jednakże pamiętaj jaka jest definicja drogi z ww. ustawy - art. 2 pkt. 1 -  droga - wydzielony pas terenu składający się z jezdni, pobocza, chodnika, drogi dla pieszych lub drogi dla rowerów, łącznie z torowiskiem pojazdów szynowych znajdującym się w obrębie tego pasa, przeznaczony do ruchu lub postoju pojazdów, ruchu pieszych, jazdy wierzchem lub pędzenia zwierząt , czyli jeżeli poruszasz się poboczem poza jezdnią to musisz posiadać odblask);
- poruszasz się w terenie zabudowanym (pomiędzy białymi znakami z czarną zabudową - wyznaczającymi teren zabudowany);
- poruszasz się po drodze przeznaczonej wyłącznie dla pieszych lub po chodniku;

Teraz przejdźmy do sankcji. Zgodnie z art. 97 ustawy kodeks wykroczeń uczestnik ruchu lub inna osoba znajdująca się na drodze publicznej, w strefie zamieszkania lub strefie ruchu, a także właściciel lub posiadacz pojazdu, który wykracza przeciwko innym przepisom ustawy z dnia 20 czerwca 1997 r. - Prawo o ruchu drogowym lub przepisom wydanym na jej podstawie podlega karze grzywny do 3000 złotych albo karze nagany. Oczywiście kwota 3000 zł to maksymalna kara grzywny i w praktyce na taką sankcję nie ma co "liczyć". To także kwota, ktora aktualizuje się w postępowaniu przed sądem.

W postępowaniu tzw. mandatowym na podstawie art. 96 par. 1 z zasady maksymalna kwotą jest 500 zł. Jednak w przypadku omawianego wykroczenia sankcja nie będzie tka dotkliwa gdyż zgodnie z rozporządzeniem Prezesa Rady Ministrów z dnia 9 kwietnia 2015 r. zmieniającym rozporządzenie w sprawie wysokości grzywien nakładanych w drodze mandatów karnych za wybrane rodzaje wykroczeń (tzw. taryfikator mandatów) Niestosowanie się do obowiązku używania elementów odblaskowych w sposób widoczny dla innych uczestników ruchu drogowego przez pieszego poruszającego się po drodze po zmierzchu poza obszarem zabudowanym, chyba że porusza się po drodze przeznaczonej wyłącznie dla pieszych lub chodniku sankcjonowane jest grzywną do 100 zł . 

Z powyższego wynika, że najwyższy mandat, jaki możemy otrzymać za brak odblasku to 100 zł

Teraz kwestia najważniejsza - czy przyjąć mandat, czy nie? Nie przyjmowałbym mandatu, gdy wystąpi co najmniej jedna z poniższych sytuacji. 
- mieliśmy odblask, który może być widoczny dla innych uczestników ruchu (tzn. faktycznie ma właściwości odblaskowe, UWAGA - niektóre farby odblaskowe po kilku latach tracą takie właściwości oraz gdy odblask nie jest rozmiarów faktycznie minimalnych, które sprawiają, że go nie widać - w tym celu przed przyjęciem mandatu nawet jeśli faktycznie nie posiadamy opaski, to polecam przyjrzeć się elementom odzieży - w dużej ilości przypadków producenci odzieży biegowej umieszczają w niej elementy odblaskowe, których istnienia nieraz nie jesteśmy nawet świadomi. Jeżeli policjant mówi, ze w jego ocenie odblask nie spełnia swoich właściwości, a Ty widzisz, że odbija światło, to w ewentualnym procesie koniecznym będzie powołanie biegłego do oceny tej okoliczności. 
- poruszasz się w terenie zabudowanym (w granicach określonych znakami);
- poruszasz się po chodniku nawet poza terenem zabudowanym - nie dajcie sobie wtedy wmówić, że należy Wam się mandat. 
Gdy macie wątpliwość co do niektórych okoliczności, ale widzicie szansę na obronę, można odmówić przyjęcia mandatu jeżeli zatrzymano Was blisko miejsca faktycznego zamieszkania. Musicie wziąć pod uwagę, że czeka Was co najmniej jedna wizyta w Sądzie, zaś sprawa będzie rozpatrywana przed sądem właściwym miejscowo według miejsca popełnienia wykroczenia (tj.tam gdzie was zatrzymano). Jeżeli koszt dojazdu na rozprawę przewyższa koszty mandatu, to trzeba zważyć, czy interes nam się kalkuluje. 

Co prawda zgodnie z art. 119 § 2. ustawy o postępowaniu w sprawach o wykroczenia  w razie uniewinnienia obwinionego lub umorzenia postępowania koszty postępowania ponosi:
1)  w sprawie, w której wniosek o ukaranie złożył oskarżyciel publiczny - odpowiednio Skarb Państwa lub jednostka samorządu terytorialnego, z wyjątkiem należności z tytułu udziału adwokata lub radcy prawnego w charakterze pełnomocnika oskarżyciela posiłkowego. Jednakże koszty zwrócone od Skarbu Państwa nawet przy ewentualnej wygranej mogą być mało satysfakcjonujące. Koszty dojazdu bowiem ograniczone są do kosztów przejazdu środkiem transportu masowego (koleją, autobusem itp.) w klasie najniższej, w braku zaś takiego środka – koszty przejazdu najtańszym z dostępnych środków lokomocji, zaś koszty ustanowienia obrońcy z wyboru ograniczają ryczałtowe tzw. stawki adwokacko-radcowskie z rozporządzeń. Aktualnie stawka adwokata i radcy prawnego przed sądem rejonowym w postępowaniu w sprawach o wykroczenia to 360 zł, zaś za te pieniądze najprawdopodobniej nie uda się znaleźć obrońcy. 
Trzeba więc kalkulować, czy interes się nam opłaca. 

Jak było w moim przypadku, dlaczego przyjąłem mandat w stawce maksymalnej? Bo mi się interes nie kalkulował. Osobiście lubię chodzić do sądu i bywam tam kilka razy w tygodniu. Niestety odblasku nie miałem, zaś zatrzymanie nastąpiło 100 km od mojego miejsca zamieszkania i same dojazdu na jedną rozprawę to koszt ponad połowę mandatu. Moja gra toczyłaby się max o 50 zł, zaś ze względu na brak konkretnych argumentów, szanse na powodzenie były niewielkie.

Jednakże osobom potencjalnie zatrzymanym ze względu na brak elementu odblaskowego polecam spokojna ocenę i kalkulację. Policjanci oczywiście będą zawsze się spieszyć i poganiać, żeby mandat przyjąć. Polecam stanowczo powiedzieć im prost, że potrzebujecie trochę czasu do namysłu, a 100 zł to jednak pieniądze i taką lekka ręką się ich nie wydaje. 

Ponadto polecam negocjacje. Mając na względzie art. 41 kodeksu wykroczeń, w stosunku do sprawcy czynu można poprzestać na zastosowaniu pouczenia, zwróceniu uwagi, ostrzeżeniu lub na zastosowaniu innych środków oddziaływania wychowawczego. Jeżeli policjant mówi że nie może dać pouczenia, to znaczy że nie mówi Wam całej prawdy ;).

Niniejszy wpis nie stanowi porady prawnej

Pozdrawiam

środa, 6 czerwca 2018

Kelnji Kiprun XT6 - test, recenzja, opinia

Zniesmaczony negatywnymi doświadczeniami z butami Adidas Kanadia 8 Trail, za namową wielu postronnych osób, skierowałem się do Decathlonu w celu zakupu nowych "kapci". Do tej pory miałem kilka zasad w przedmiocie doboru obuwia biegowego - między innymi taką, że butów do biegania z Decathlonu nie kupuję. Postanowiłem ją jednak złamać.
Gdy tylko otrzymałem potwierdzenie uwzględnienia reklamacji Adidas Kanadia, udałem się do decathlonu i kupiłem Kalenji Kiprun XT6. Akurat były na promocji i zapłaciłem za nie 189,99 zł. 

Na pierwszy rzut oka buty zrobiły bardzo dobre wrażenie. Przede wszystkim masywny bieżnik, w którym pokładałem wielkie nadzieje oraz solidna konstrukcja zapiętków, które bardzo dobrze trzymały stopę. W porównaniu do Adidas Kanadia, Kalenji były zdecydowanie bardziej masywne. Zwróciłem również uwagę na sznurówki - płaskie i sprawiające wrażenie solidnych. Po pierwszym założeniu butów wiedziałem, że dobrze będzie się nam współpracować, ponieważ są przeznaczone na stopę relatywnie wąską oraz dobrze trzymają piętę.
Pierwsze bieganie również wykazało pozytywne rezultaty - biega się wygodnie, nie ma uczucia, że but lata na nodze bądź przesuwa się (stale to uczucie towarzyszyło mi przy Cascadiach). Po pierwszym użyciu bieżnik dobrze zgryzł zarówno błoto, jak i śnieg. 

Przejdźmy teraz do właściwego użytkowania. Kalenji Kiprun XT6 miałem okazję użytkować przez cztery miesiące, podczas których były eksploatowane intensywnie. Zarówno na treningach jak i zawodach. Trudno oszacować, ile zrobiłem w nich kilometrów, ale podliczając, to około 600-800.  Akurat zdarzyło się, że używałem ich podczas przygotowań do egzaminu radcowskiego, podczas urlopu i z racji, że biegałem wtedy dość dużo w terenie, to i butom się oberwało. Poza treningami w Kalenji Kiprun XT6 przebiegłem :
- Rajd Dolnego Sanu - 110 km
- Likszor na orientację - 53 km
- Irokez rogaining - 75 km
- Kierat - 108 km
- Dusiołek górski - 53 km.
Jeżeli chodzi o wygodę butów i właściwości, to jest z nich bardzo zadowolony. Podczas żadnego biegu nie obiłem palców, nie odgniotłem stóp, nie miałem odcisków. Jedynie raz czy dwa drobne otarcia pojawiły się poniżej zewnętrznych kostek, jednak tylko w biegach 50 km i więcej. Po podklejeniu kostki taśmą kinesiotape nie było problemu. Poza tym mankamentem, w butach biegało się naprawdę komfortowo. Jeszcze raz porównując do Adidas Kanadia 8 Trail - naprawdę niebo, a ziemia. 
Biegałem w butach w temperaturze  - 20 i + 27, a za każdym razem czułem się komfortowo. Właściwości trakcyjne również mnie nie zawiodły - buty po prostu dobrze trzymają podłoże. Przyznam, że jedynie na skalistej nawierzchni nie miałem okazji dobrze ich przetestować, jednak na mokrej skale mało który but sprawuje się stabilnie. 
Okazało się również, że wąski kształt butów bardzo odpowiada moim stopom, zaś rozmiar jest świetnie dobrany. Nie miałem żadnych problemów z odbitymi paznokciami.
Dodać należy, że mimo agresywnego i głębokiego bieżnika w Kalnji Kiprun XT6 wygodnie biega się również po asfalcie. Nie zauważyłem uczucia kostki pod stopami, czy odbijania stopy na asfalcie. 

Podczas testów


Jeżeli chodzi o trwałość butów to w tym względzie wypadły one najsłabiej. Przed pierwszym biegiem jakie w nich wykonałem - Rajdem Dolnego Samu na 100 km, nie widać było śladów zużycia. Niestety RDS dał im poważnie w kość. W prawym bucie zaczęły puszczać szwy. W kilku miejscach, przede wszystkim na zgięciu buta. Trzeba jednak zauważyć, że zużycie buta na biegu na orientację w mojej ocenie może być nawet dwukrotnie większe niż na zwykłym ultra. Często trzeba przedzierać się przez krzewy, pola, potoki i niekiedy w buty po prostu wybijają się patyki czy gałęzie. Pomimo drobnych rozpruć postanowiłem  jednak, że buty jeszcze przetestuję.
Poniżej zdjęcia butów po RDS:











Na kolejnych biegach cholewka nie zużywała się zauważalnie, ale rozpad postępował. Gwoździem do trumny dla butów był jednak ostatni Kierat. Jeżeli chodzi o wygodę, to już dawno tak komfortowo nie przebiegłem ponad 100 km. Jednakże, gdy już doczyściłem buty, zauważyłem, że cholewka jest w strzępach. Szwy puściły w wielu miejscach w obu butach, na zgięciach powstały również dziury na wylot.
Nie oznacza to, że aktualnie w butach nie da się biegać - wprost przeciwnie. Zdjęcia butów po Kieracie zamieściłem poniżej.










Co ciekawe, trzeba nadmienić, że ponadprzeciętnie wytrzymałe okazało się sznurowanie. W tym miejscu nie zauważyłem ponadprzeciętnego zużycia. Bardzo dobrze zachowywała się podeszwa. Pomimo biegania również po asfalcie (myślę że asfalt to ok 30% ich przebiegu) bieżnik starł się jedynie nieznacznie, nie tracąc przy tym zupełnie nic ze swojej właściwości. Zauważyłem że jedynie w kilku miejscach kawałki bieżnika są wyrwane. Producent widać postawił na twardszą gumę i według mnie za to należy się zdecydowany pozytyw.

Mając na względzie powstałe wady zgłosiłem reklamację w sklepie, która z miejsca została uwzględniona. Zdawać by się mogło, że teraz powiem, iż buty są tragicznie i trzeba szukać czegoś lepszego. Otóż nie, ze względu na niską cenę i ponadprzeciętną wygodę oraz błyskawiczne uwzględnienie reklamacji, jednak z nich zadowolony. Co więcej - kupiłem już kolejne buty Kalenji. Tym razem Kalenji Kiprun XT7. Mam nadzieję, że będą trwalsze.

Podsumowując uważam, że każde wymogi należy zbilansować. Preferowałbym wygodne i wytrzymałe buty, jednak nie wiem, czy osiągnięcie jednego i drugiego parametru będzie możliwe. Kalenji Kiprun XT 6 nie są zbyt wytrzymałe, ale nie ma również tragedii. Nie rozpadły się, ale oczekiwałem od nich czegoś więcej. Ich wytrzymałość trzeba określić jako wyższą niż Adidas Canadia 8 Trail jednak niższą niż Adidas Response. Jednakże również nie do końca - zużycie podeszwy w Adidas Response było znacznie wyższe. Nie trafiłem więc póki co na but idealny. Pomimo wskazanych defektów, ze względu na bardzo korzystną politykę sklepu w zakresie reklamacji oraz ponadprzeciętną wygodę, uważam że warto podejść do tematu taktycznie, a nie konserwatywnie i zainwestować w buty z Decathlonu. Jestem przekonany, że na nogach przeciętnego biegacza, co więcej, nie biegającego na orientację, buty będą zużywały się mniej niż u mnie. Ponadto jeżeli coś będzie nie tak, to można je zareklamować i jeżeli faktycznie będą wadliwe to zostanie ona uwzględniona. 

Niebawem test Kalenji Kiprun XT 7. Niebawem, w zależności, ile wytrzymają :)