środa, 30 maja 2018

Żłobisty Szczyt (2426 m n.p.m.), Ganek (2462 m n.p.m.) - relacja, opis

Po powrocie z Ukrainy w sobotę 5 maja, miałem już zaplanowane, gdzie spędzę ostatnie dwa dni weekendu. Jeszcze tego samego dnia udałem się wraz z Anitą na skałki, zaś w niedzielę zaplanowałem zakończenie majówki wyjazdem w Tatry. Cele były dwa. Robert bardzo chciał wybrać się na Żłobisty Szczyt (nota bene najtrudniejszy szczyt turystyczny w Tatrach), a ja przy okazji chciałem urwać kolejny szczyt WKT z "kolekcji" czyli Ganek. 
Pogoda jak już zwykła w czasie tegorocznej majówki, po prostu rozpieszczała. 

Wyszedłszy z samochodu około 6:00 rano w Popradskim Plesie  byliśmy wprost zaskoczeni wysoką temperaturą panującą wokoło. No i pustym parkingiem, który wzbudził nawet mój niepokój. Po pokonaniu odcinka asfaltowego zatrzymaliśmy się w pustym holu schroniska w celu analizy przewodnika Cywińskiego i topo Żłobistego Szczytu. Zdecydowaliśmy, że idziemy drogą normalną, której początek był dobrze widziany na ścianie a reszta została enigmatycznie opisana w przewodniku. 







Dolina Złomisk w większości była już pozbawiona śniegu, zaś ścieżką taternicką płynął strumień. Skacząc z kamienia na kamień powoli zdobywaliśmy wysokość, szukając przy tym najdogodniejszej ścieżki. Podejście jak zwykle dłużyło się, jednak czas upłynął nam na podziwianiu wiosennej już aury. Od ostatniego czasu, kiedy byliśmy tutaj miesiąc temu i atakowaliśmy Wysoką, ze śniegu pozostało niewiele. Duże łaty białej pokrywy znajdowały się w większości u podstaw szczytów i w żlebach. Pod ścianę Żłobistego Szczytu podeszliśmy więc po suchych głazach, właściwie bez kontaktu ze śniegiem. 




Analiza zdjęcia i topo góry szybko naprowadziła nas na via normala, która wiodła skrajnym, zachodnim żlebem. Postanowiliśmy jednak, że raki pozostaną w plecaku, zaś drogę trochę skorygujemy i zamiast żlebem, wbijemy się do góry skalnym filarem wiodącym na lewo od niego. 
Szło się bardzo przyjemnie, przy użyciu wszystkich czterech kończyn. Miejscami było trochę krucho. Po wyjściu na przełączkę, zgodnie z przewodnikiem poszliśmy półkami i zakosem trafiliśmy na półkę na głownym centralnym filarze góry. Tutaj pojawiły się schody. Opis nie zgadzał się trochę z rzeczywistością, zaś nasza percepcja widocznie różniła się od Pana Cywińskiego. Prowadziłem więc "jak puściło". Dominowały trudności I, II, ale w litej skale z dobrymi chwytami. Nie stresowaliśmy się więc. Wspinanie było bardzo przyjemne. Czasem widziałem kopczyki, czasem nie. Intuicyjnie trafiłem w kopułę szczytową, bez problemów. Jedynie raz Robert wpakował się w trudniejszy teren, gdzie chwytów brakowało, a trzeba było wejść na tarcie. 




Samo wejście na kopułę szczytową prowadziło przez litą skałę, z trudnościami typu II. Ja, jako wyższy nie miałem problemu, ale niższemu ode mnie Robertowi czasem brakowało "długości". Bardzo szybko, gdyż około 10:00 zameldowaliśmy się na szczycie Złobistego. Droga była bardzo ciekawa i dała nam dużo satysfakcji. Wokoło rozpościerał się niesamowity widok, którego nie mąciła piękna i krystaliczna pogoda. 







Po zrobieniu kilku zdjęć i jedzeniu wybraliśmy się w drogę zejściową. Tutaj już było gorzej. Z kopuły szczytowej zjechaliśmy. Najpierw około 30 m do przełączki, następnie kolejny taki odcinek zachodnią ścianą i filarkiem. Następnie przeszliśmy kilkanaście metrów w dół, gdzie pojawił się kolejny problem w postaci płyty bez dobrych chwytów. Tutaj ze względu na słabe stanowisko zrzuciliśmy linę i poruszaliśmy się "półzjazdem", częściowo schodząc, przy asekuracji liną. Następnie teren stawał się łatwiejszy i schodziliśmy właściwie do podstawy ściany, najpierw po półkach, następnie filarem. W międzyczasie zrobiło się naprawdę gorąco, a słońce zaczęło nas grzać po twarzach.  Na zejściu kruszyzna filara dała o sobie znać i gdy wchodziliśmy o czterech kończynach, w taki sam sposób schodziliśmy. Około południa byliśmy już pod ścianą. Tutaj rozpoczęła się druga część mojej przygody pt. Ganek.









Ganek (2462 m n.p.m.)

Jeszcze na zejściu umówiłem się z Robertem, że zostawię mu wszystko co zbędne i sam pobiegnę zdobyć szczyt. Tak też zrobiłem. W plecaku pozostał baton, czekan, kurtka i butelka z wodą. Początkowo liczyłem, że uda mi się trafić na Rumanową Ławkę i nią ściąć droę do szczytu. Niestety nie trafiłem w tą formację i pozostało mi trawersowanie rozmiękłych i stromych śniegów poniżej Rumanowego Szczytu. Nie zakładałem raków ze względu na szybkość poruszania się i ten odcinek był dla mnie najbardziej niebezpieczny i najmniej przyjemny. Ze Żłobistego Szczytu widziałem, że na Ganku były dziś dwie osoby, więc po drodze liczyłem na ich ślady. Faktycznie, w żlebie prowadzącym do Gankowej Przełęczy natknąłem się na resztki świeżych śladów. Niestety żleb nie zachęcał do wejścia. Śnieg był rozmiękły i przepadzisty, po skałach lała się woda. Zagrożenie lawinowe rosło. Zdecydowałem, że wejdę w ścianę filarem na lewo od żlebu i miałem nadzieję wyjść nim jak najwyżej. W tym celu przeszedłem przez kilkadziesiąt metrów śniegowego podejścia, po czym czepiłem się skał. Pomysł okazał się dobry, gdyż w większości dominował łatwy teren o trudności około I. Poruszałem się przy tym bardzo szybko. Najpierw trochę dyszałem, ale po kilkunastu minutach wpadłem w swój rytm miarowej pracy, który bardzo szybko doprowadził mnie do góry. 

Gdy zakończył się pierwszy filarek, dostałem się na bardziej połogi teren i ścieżkami poszedłem wyżej do kolejnego spiętrzenia terenu. Ta formacja doprowadziła mnie już do Gankowej Przełęczy i co najlepsze na drodze właściwie nie dotykałem śniegu. Początkowo myślałem, że z przełęczy na szczyt jest już niedaleko granią, jednak w rzeczywistości okazało się, że do pokonania jest jeszcze trochę terenu. Najpierw spiętrzenie grani, następnie bardziej ostre odcinki. Przed samym szczytem droga wiodła po pochylonych płytach, które na pierwszy rzut oka wyglądały bardzo groźnie i ślisko. Granit jednak trzymał bardzo dobrze, w dodatku chwytów nie brakowało. Można było komfortowo kierować się do szczytu, który górował nad okolicą nieopodal. Przy tabliczce na wierzchołku zameldowałem się po 45 minutach napierania - o 12:45. Pogoda dopisywała, widoki wkoło bajeczne. Największe wrażenie z perspektywy Ganku zrobił na mnie masyw Wysokiej. Na całej drodze i szczycie poza mną w tamtej chwili nie było nikogo. Czułem się już trochę zmęczony, ale bardzo zadowolony. 







Wiedziałem jednak,  że najbardziej uważać trzeba będzie na zejściu. Miałem świadomość, że Robert na mnie czeka i z tego względu chociażby nie chciałem zbyt długo pozostawać na szczycie. W konsekwencji po kilku minutach ruszyłem w dalszą drogę w dół. Szedłem szybko, ale uważnie, zwracając uwagę, aby w każdym momencie mieć chociaż dwa, najlepiej trzy punkty podparcia. Na grani nie było problemów. Co prawda ekspozycja spora, jednak i dobre chwyty. Do przełęczy doszedłem więc pewnie i szybko. Następnie pozostał do przejścia filar. Tu już czułem się mniej pewnie, ze względu na większą trudność i mniejszą litość skały. Sprawnie doszedłem jednak do wypłaszczenia i za ścieżką prowadzącą przez gruzowisko dotarłem do ostatniego odcinka skalnego. Nim poszedłem "jak puszcza" nie pamiętając pierwotnej drogi wejścia. W niektórych miejscach zejście było nieoczywiste i wymagało większej koncentracji, jednak w zdecydowanej przewadze były odcinki, gdzie przy użyciu czterech kończyn szło się bardzo pewnie. Najbardziej z całej drogi na Ganek obawiałem się jednak zejścia po śniegu, który znajdował się pod ścianą. Wiedziałem, że jest rozmiękły i lawiniasty, wobec czego kombinowałem jaj ograniczyć przechodzenie przez niego. Zdecydowałem, iż zejdę do samego końca filara w dół a odcinek śniegowy przekroczę w jego najwęższym miejscu. Tak też zrobiłem i po śliskim śniegu przeszedłem najwyżej kilkanaście metrów. 

Na dole mogłem odetchnąć. Zacząłem schodzić po kamieniach Doliny Złomisk i nieopodal spotkałem Roberta. Przepakowaliśmy się i ruszyliśmy w dół. Znalezienie właściwej ścieżki było trudniejsze w niż przy drodze w górę. Trochę kluczyliśmy pomiędzy kamieniami, jednak poniżej granicy śniegu udało się trafić na właściwą ścieżkę. Po dwóch szczytach na liczniku przy zejściu poczułem zmęczenie. Dodatkowo to ja taszczyłem linę dla naszego zespołu i plecy już odzywały się.  Zejście do schroniska przy Popradskim Plesie, zapamiętałem jako skrajnie nudną i ciągnącą się w nieskończoność. Z wielką radością powitałem więc koniec ścieżki taternickiej i początek szlaku turystycznego. 









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz