poniedziałek, 11 grudnia 2017

Łomnica drogą Jordana (II)

Już podczas powrotu z wyjazdu na Gerlach, w sierpniowy sobotni wieczór, w samochodzie wywiązała się rozmowa o kolejnym szczycie z listy Wielkiej Korony Tatr - Łomnicy.
Bodajże Marcin, choć na 100% nie jestem kto, rzucił w pewnym momencie hasło, że chociaż na ten szczyt nie ma szlaku, to można dostać się tam stosunkowo łatwą drogą wspinaczkową, tzw. drogą Jordana. W tamtej chwili nazwę słyszałem po raz pierwszy i bardzo mnie ona zaciekawiła.
Zacząłem szukać informacji już następnego dnia, ściągać opisy i przewodniki WKP i w głowie powoli zaczął krystalizować mi się plan co do wyjazdu na ten drugi co do wysokości tatrzański szczyt (2634 m npm), na który nie prowadzi żaden szlak turystyczny. To by dopiero było coś! 



Przeglądając mapę Tatr spostrzegłem przy tym, iż  w masywie Łomnicy znajduje się również inny wierzchołek korony Tatr - Durny Szczyt ( 2623 m npm) - czwarty z kolei, co do wysokości. Plan więc w głowie już mi wykiełkował - próba upieczenia dwóch pieczeni na jednym ogniu.



W najbliższą sobotę rano zabraliśmy się za wykonanie. W Tatry jechałem wraz z Anitą i Krzyśkiem. Tym razem wyjechaliśmy nieco później i około 5:00 wysiedliśmy z samochodu w Starym Smokovcu. Jako, iż okolicę odwiedzaliśmy dwa tygodnie wcześniej nie było problemu z dobraniem parkingu i znalezieniem wyjścia na szlak. Wraz ze wstającym słońcem ruszyliśmy do góry, w kierunku Hrebenoka i Rainerovej Chaty. Następnie skierowaliśmy się do schroniska Zamkowskiego, skracając szlak ścieżką dla tragarzy. Na miejsce dotarliśmy po ok. 1:20 h trekkingu oraz zatrzymaliśmy się na dłuższą chwilę i śniadanie. Turystów właściwie nie było, a wszystko niewątpliwie z powodu wczesnej pory.



Po odpoczynku raźno ruszyliśmy dalej szlakiem zielonym, wiodącym przez Dolinę Małej Zimnej Wody do schroniska Teryho. Zapowiadał się piękny dzień. Chociaż prognozy standardowo na popołudnie zapowiadały załamanie, póki co byliśmy pełni optymizmu i gotowi do działania. Przed 8:00 wygrzewaliśmy się już przed schroniskiem, w promieniach poranka i z panoramą Doliny Pięciu Stawów Spiskich. Tutaj panował już większy ruch i sporo turystów nocujących w schronisku szykowało się do wyjścia na szlak. Jako, iż na naszej trasie był to ostatni punkt, skąd można dobrze obejrzeć planowaną drogę, rozejrzeliśmy się dokładnie wyznaczając palcem na niebie trasę i domniemany Klimkowy Żleb, do którego chcieliśmy trafić.





Po przestudiowaniu zdjęć i opisu poszliśmy w kierunku północno-wschodnim szukając wydeptanej ścieżki. Ku naszemu zdziwieniu ta była całkiem wyraźna, przez co nie mieliśmy problemu ze znalezieniem właściwej drogi. Trzeba było po prostu uważnie patrzeć pod nogi. Bez pośpiechu doszliśmy pod ścianę, a właściwie pod rynnę żlebu. Tam założyliśmy kaski i uprzęże, jako iż Klimkowy żleb podobno należy do kruchych. Mieliśmy za to problem z trafieniem na właściwą drogę, tzn początek żlebu wydawał się zdecydowanie trudniejszy niż zapowiadane O+. Po chwili znudziło nam się jednak szukanie i weszliśmy w formację skalną w pierwszym lepszym miejscu. Dalej już maszerowaliśmy/wspinaliśmy się żlebem. Niespiesznie, sprawnie, przyjemnie. Formacja do trudnych nie należała, toteż systematycznie zdobywaliśmy wysokość. Z opisu żleb w jednym momencie miał być zdecydowanie trudniejszy, jednak niczego takiego nie stwierdziłem. Po drodze spotkaliśmy za to kilka "rozgałęzień" obawiając się, że nie trafimy we właściwe. Mimo obaw udało się to bez problemu. Zapowiadana kruszyzna owszem była, jednak bez tragedii i przy uważnym chodzeniu udało się uniknąć spadających kamieni.

W Klimkowym żlebie



Szybko wygrzebaliśmy się na rzełęcz, gdzie zrobiliśmy krótki postój. Jako, iż niebawem zaczęło wiać, nie posiedzieliśmy długo, szybko kierując się granią na południe. Jakiś czas nie było wydeptanych śladów, ale wkrótce przecięliśmy właściwą drogę na Durnej Grani. Szliśmy niezwiązani, gdyż teren nie był trudny. Może trudniejszy niż w Żlebie, ale za to mniej kruchy i bardziej pewny. Droga prowadziła intuicyjnie, a nieraz jako prowadzący kierowałem się intuicją. Przez pewien czas szedłem drogą, jakiś czas nie, aby niebawem spotkać ją znowu. W pewnym momencie wpakowałem nasza trójkę trochę trudniejszy teren typu II, jednak z dobrymi chwytami. Niebawem usłyszałem z tyłu głos Krzyśka, że pora się związać. Jako, iż dosłownie kilkadziesiąt metrów dzieliło nas od Durnego Szczytu, zaproponowałem aby na nim zaplanować dalsze działania.





Widok z Durnego szczytu, w tle Łomnica


Durny Szczyt zaoferował nam piękną panoramę, w szczególności na Łomnicę, która zdawała się być dostępna na wyciągnięcie ręki. Analogicznie monumentalne wrażenie robił Lodowy Szczyt, który zdawał się być najwyższy ze wszystkich okolicznych wierzchołków. Pogoda jeszcze dopisywała, ale Łomnica do jakiś czas pokrywała się chmurami i zachmurzenie wyraźnie rysowało się na horyzoncie.
Tu również odpuściliśmy jeszcze wiązanie się, zważywszy, że niebawem zapowiadały się zjazdy. Idąc z Durnego Szczytu w kierunku Klimkowej Przełęczy schodzimy dosłownie kilkadziesiąt metrów, po czym znajdujemy opisywany w przewodnikach ring zjazdowy. Pierwszy zjazd jest krótki - około kilkunastu dwudziestu metrów. Jadę, pierwszy, za mną Krzysiek i Anita. Po zjeździe na półkę kilka metrów dalej jest kolejne stanowisko tym razem z taśm i repów, połączonych stalowym karabinkiem. Ten zjazd jest już dłuższy i liczy około 40 metrów w pionie. Pokonujemy go w analogicznej kolejności. Nieopodal już czeka nas Klimkowa Przełęcz, tj najniższy punkt grani i droga Jordana.

Zjazd z Durnego Szczytu
Właściwie cały przebieg drogi Jordana ze ściany Durnego Szczytu




Na przełęczy związujemy się liną i Jordanka idziemy już dalej na lotnej. W oddali widać kilka zespołów, które pną się w kierunku kopuły szczytowej Łomnicy. Na szczycie gromada ludzie ciekawie przygląda się turystom na drodze Jordana i Grani Wideł, gdzie również widać dwa wspinające się zespoły. Przemierzamy powoli kolejne metry, zaliczając po drodze Durną Turniczkę, Zębatą Turnię i schodzimy na Wyżnią Poślednią Przełączkę. Zaczynają się pierwsze stalowe ułatwienia, w postaci klamer i łańcuchów, które częściej lub rzadziej towarzyszyć nam będą już do samego szczytu. Idę pierwszy, zakładając po drodze przeloty. Jestem trochę zły, gdyż ze sztucznymi ułatwieniami droga nie przedstawia żadnych trudności. Poruszam się sprawnie, a ogranicza mnie jedynie lina. Na kominie Franza mamy lekki zator, gdyż akurat gdy wiszę na klamrach, Anita i Krzysiek ciągną za linę, mówiąc abym poczekał, tymczasem sytuacja nie należała do komfortowych i oczekiwaniu nie sprzyjała. Wspomniany komin Franza jest obity klamrami i zabezpieczony łańcuchami. W mojej ocenie ułatwień jest zdecydowanie za dużo.  Trzeba jednak przyznać, że formacja robi wrażenie, zaś wejście bez zabezpieczeń wyceniłbym powyżej sugerowanego poziomu II.  Za kominem Franca znajduje się jeszcze kilka łańcuchów, a za nimi kopuła szczytowa Łomnicy.
Szybko wchodzimy na szczyt, przekraczamy barierki i mijamy zdziwionych turystów. Jest godzina 14:00 i wejście od schroniska zajęło nam około 6 h.


W tle Durny Szczyt






Na szczycie Łomnicy w komplecie

Pomimo, iż nie padało, przez szczyt przewijały się chmury. Co jakiś czas z pomostu można  było podziwiać widoki, jednak cały widnokrąg spowity był chmurami. Na szczycie rozwiązaliśmy się i zaczęliśmy chować sprzęt do plecaków. W pewnym momencie do stolika, na którym się rozłożyliśmy przyszła anglojęzyczna dziewczyna, prosząc nas o pomoc. Okazało się, że będziemy brać udział w "akcji ratunkowej" a poszkodowanym jest telefon. Mianowicie okazało się, że chłopak dziewczyny, która do nas zagadała, robiąc zdjęcia na stalowej platformie znajdującej się na szczycie Łomnicy stracił telefon, który  poleciał ok. 50 m i zatrzymał się w skałach. Wraz z Krzyśkiem zdecydowaliśmy, że oczywiście pomożemy. Jako, iż nie zdążyliśmy jeszcze ściągnąć z siebie uprzęży, zabraliśmy tylko linę. Po krótkim rozpoznaniu terenu sporządziliśmy stanowisko na samym szczycie, po czym Krzysiek rozpoczął upuszczać mnie na linie w kierunku telefonu, leżącego ok. 50 m poniżej. Cała operacja nie była trudna, czy spektakularna, jednak wywoła niemałą sensację. Nasza dwójka skierowała na siebie wzrok całej szczytowej społeczności. Pomimo skrępowania szybko zostałem opuszczony, udało się znaleźć telefon po czym asekurowany wszedłem po skałach do stanowiska. Akacja trwała kilkanaście minut, po czym telefon wrócił do właściciela. Pomimo, iż nic nie chcieliśmy w zamian, Anglicy w ramach wdzięczności zapewnili nam kawę i herbatę w kawiarni na szczycie. Zrobiło nam się niezwykle miło, nawet nie z racji podarunku, ale że w jakiś sposób udało się wykorzystać swoje umiejętności, aby pomóc innym osobom.




Przed 15:00 opuściliśmy ciepły szczyt Łomnicy kierując się w stronę zejścia na stronę południową i Łomnickiej Przełęczy. Na zejściu szliśmy już niezwiązani, dyndając na łańcuchach i uważając na usuwające się spod nóg kamienie. Pomimo, iż siodło z oddali było doskonale widoczne i wydawało się znajdować na wyciągnięcie ręki, schodziliśmy długo. Jako, iż cale skupienie i napięcie opadło z nas na szczycie, w tym momencie zaczęliśmy odczuwać brak snu i znużenie. Marsz przeciągał się, zaś wizja samochodu była bardzo odległa. Niestety wokoło chmury nabrały koloru granatowego, zaś w dolinach widzieliśmy już smugi deszczu, świadczące o rychłym załamaniu pogody. Gdy już maszerowaliśmy kamienną ścieżką wzdłuż wyciągu, a poniżej Łomnickiej Przełęczy, od północy usłyszeliśmy grzmoty, które zmotywowały nas do działania. Od tego momentu pogoda psuła się z minuty na minutę. Gdy dotarliśmy do kosodrzewiny zaczął padać deszcz. Aby uniknąć ulewy puściliśmy się biegiem wraz z Anitą do górnej stacji kolejki, która była już nieopodal. Niebawem pojawił się Krzysiek i razem przeczekaliśmy opady.

Łańcuchy na zejściu

Chwilowe przejaśnienia na Łomnickiej przełęczy

Na szczęście deszcz był jedynie przelotnym straszakiem i po chwili kontynuowaliśmy już dalszą drogę. Przy Łomnickim Schronisku zmieniliśmy kierunek, kierując się czerwonym szlakiem w kierunku Schroniska Zamkovksiego, trawersując masyw górski, na południe od Zadniej Łomnickiej Czuby. Teraz już spieszyliśmy się, chcąc zdążyć przed burzą. Mieliśmy świadomość, że jeżeli przemokniemy to z kolejnego dnia w Tatrach nici. Tymczasem przed nami niebo szalało. Analogicznie pioruny przewijały się po całym widnokręgu. Do dziś dziwię się, że chyba jedynie nad nami nie padało. Szybko dotarliśmy do pierwotnej drogi wejściowej, choć było już po 18:00. Na tym znanym nam odcinku zrobiło się już nieco raźniej, szczególnie ze względu na Polaków, mijanych na każdym kroku.  Wraz z Anitą szedłem bardziej z przodu, Krzysiek szedł wolniej narzekając na odbite od kamieni stopy.  Na Hrebenioku zameldowaliśmy się przed zmrokiem i nie zatrzymując się pognaliśmy dalej. Przed nami szalała burza i jedynym celem było dotarcie suchą stopą do samochodu. W Starym Smokovcu znaleźliśmy się już po ciemku, nie wierząc jak to możliwe, że uniknęliśmy deszczu. Mogliśmy odetchnąć i skupić się sukcesie akcji górskiej i zmęczeniu, które niebawem dało o sobie znać.



Podsumowując, akacja górska zajęła nam ok. 14-15 godzin od parkingu do parkingu. Opcja bez noclegu, jaką wybraliśmy jest bardzo męcząca i wymaga nieco wytrzymałości. Trzeba również trafić z pogodą i mieć trochę szczęścia, jak my w tamtym momencie. Droga jest miejscami krucha, gdybym miał porównywać z drogą Martina na Gerlachu, jaką robiliśmy tydzień wcześniej, to według mnie jest bardziej krucho. Siląc się na kolejne porównania z powyższym, to "Jordanka" jest łatwiejsza od drogi Martina, ze względu na długość (jest znacznie krótsza) oraz sztuczne ułatwienia. Te ostatnie powodują, iż według mnie wrażenia są dużo mniejsze, zaś satysfakcja również nieporównywalna in minus. Chociaż ja najpierw robiłem drogę Jordana na Łomnicę, a dopiero następnie drogę Martina na Gerlach, początkującym radzę obrać odwrotną kolejność. Ta druga jest zdecydowanie krótsza, łatwiejsza, z ułatwieniami, daje lepsze możliwości wycofu. Ponadto nibagatelną role odgrywa górna stacja kolejki na szczycie Łomnicy. Można tam przeczekać ulewę, czy nawet zjechać jeżeli odechce się nam dalszej wycieczki.
Zdecydowanie polecam.

Pozdrawiam

Tomasz Duda




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz