Początkiem lutego po raz kolejny przyszło mi zmierzyć się z tatrzańskimi szczytami. W sobotę 10 lutego 2018 r. zjechali do mnie Janusz i Janek, w niedzielę o 4:20 wraz z Robertem już wyjeżdżaliśmy spod mojego bloku w Krakowie, kierując się na południe.
Robert prowadził. Początkowo rozmawialiśmy, jednak po jakimś czasie zaczął morzyć mnie sen. Gdy się obudziłem byliśmy już w Tatrzańskiej Łomnicy, szukając parkingu i dojazdu pod kolejkę. Dzień wstał, ale zapowiadał się bardzo ponoro. Wszystko wokoło było spowite chmurami i mgłą.
Drogę pod stację kolejki znaleźliśmy szybko, a pod nią i parking. Co najważniejsze - parking okazał się on bezpłatny - co nas zdziwiło i ucieszyło jednocześnie.
Szybko wypakowaliśmy się z samochodu i zaczęliśmy iść w stronę stoku narciarskiego. Początkowo chciałem szukać szlaku, ale za namową Roberta postanowiliśmy iść brzegiem stoku narciarskiego, licząc że nie zostaniemy przegonieni przez obsługę. Wybór drogi okazał się bardzo korzystny, a marsz ratrakowaną ścieżką niczym przechadzka asfaltem.
Aura również wkrótce zaczęła sprzyjać. Im wyżej, tym mocniej zza mgły przebijało się słońce. W końcu, za pośrednią stacją kolejki wypogodziło się zupełnie, tak że naszym oczom ukazało się granatowe niebo i dywan chmur ciągnący się aż po horyzont. Wbrew uprzedzeniom, droga choć trwająca trzy godziny, upłynęła całkiem przyjemnie. Ja spędziłem ją na podziwianiu widoków i rozmowie z Jankiem. Janusz z Robertem wyprzedzili nas trochę i pomaszerowali szybciej do góry.
Razem spotkaliśmy się w schronisku Skalnata Chata na Skalnatym Plesie. Początkowo liczyłem, że spędzimy tutaj dłuższą chwilę na posiłek, jednak "chatkowy" starszy Pan łypał na nas spode łba. Do tego wisząca z boku kartka zakazująca spożycia własnego jedzenia skutecznie zniechęcała do spędzania tu czasu.
Szybko więc opuściliśmy Skalnatą Chatę i poszliśmy w dalszą drogę. Batony trzeba pogryźć w marszu. Przy zabudowaniach infrastruktury kolejki spotkaliśmy już niemały tłum narciarzy, który rozpoczął właśnie zjazdy. Z oddali nasza dalsza droga, czyli południowo-zachodnia część stoku Huncovskigo Szczytu wyglądała przyjaźnie i co najważniejsze - była przetorowana przez narciarzy i piechurów. Bezpośrednio za stacją kolejki skierowaliśmy się na czerwony szlak, by po chwili odbić z niego prosto na północ.Robert poszedł pierwszy, za nim ja z Januszem i na końcu Janek. Podejście było długie, nużące, ale warunki do podchodzenia idealne. Niezbyt gorąco i nie za zimno.
Po 12:00 wdrapaliśmy się się na Huncovski Szczyt, a właściwie na przełęcz poniżej wierzchołka. Dalej droga prowadziła trawersem przecinając północny stok poniżej szczytu, wprost na Huncovską przełęcz. Odcinek został wcześniej zaporęczowany, a ze szczytu schodziły jakieś dwa zespoły. Widocznie z przewodnikami. Na przełęczy wyciągnęliśmy sprzęt - kaski, uprzęże, ubraliśmy raki. Wraz z Robertem i Januszem oczekiwaliśmy na Janka, który odstał na podejściu. Przyszedł po kilkunastu minutach, po czym oświadczył, że rezygnuje ze szczytu. Pozostała nasz trójka. Założyliśmy, że chcemy dojść do szczytu przed 14:00, a z tej perspektywy wydawał się dość odległy. Bez zwłoki weszliśmy na trawers. Krąży opinia, że odcinek jest dość niebezpieczny, ale nie miałem jakoś takiego wrażenia. Na Huncovskiej przełęczy poczekałem na chłopaków i już we trójkę ruszyliśmy w górę wzdłuż zachodniej grani Kieżmarskiego Szczytu. Póki szliśmy po skałach i po grani, nie wiązaliśmy się. Dopiero, gdy przyszło nam przetrawersować pole śnieżne w kierunku północno-wschodniej grani - związaliśmy się. Ja pierwszy, za mną Robert i na końcu Janusz. Odcinek wydawał mi się niebezpieczny w kontekście lawinowym, przemierzyliśmy go więc bardzo szybko. Na pierwszej napotkanej skale założyłem przelot, dający jaką taką asekurację.
Tutaj zabawię się w małą dygresję i odpowiem na pytania czy uśmieszki osób, w których opinii wiązanie na ternie 0+ , I jest zbędne. Latem - moim zdaniem tak, jednak zimą uznaję, że idąc żlebami, przekraczając pola śnieżne, czasem lepiej się związać. Fakt jest ryzyko, że jeżeli będziemy bez przelotów, to poleci cały zespół, ale pod względem lawinowym lina zawsze daje jakie takie zabezpieczenie. Takie jest moje zdanie, ale z przyjemnością wdam się w merytoryczną dyskusję.
Wracając do relacji, na grani północno - wschodniej czułem się już bezpieczniej Co prawda trzeba było uważać na nawisy, jednak co jakiś czas pojawiały się skały, na których można było coś założyć i ścieżka prowadziła ewidentnie w kierunku wierzchołka.
Na szczycie zameldowaliśmy się podejrzanie szybko - o 13:30. Z wierzchołka można było obserwować cały widnokrąg. Chmury ciągle układały się szczelnym dywanem poniżej linii kosodrzewiny, kolejka na Łomincę zdawała się być na wyciągnięcie ręki. Grań Wideł robiła piorunujące wrażenie. Z Kieżmarskiego po kolei rozróżnialiśmy - Durny Szczyt, Baranie Rogi i Lodowy Szczyt. Pogoda dopisywała, dokuczał tylko lekki wiatr.
Podziwianie widoków zajęło nam kilka minut. Niebawem puściliśmy się w drogę powrotną. Schodziło się dobrze, ale czujnie. Założyłem po drodze kilka przelotów, szczególnie na trawersie pola śnieżnego. Idąc z asekuracją lotną szybko pokonywaliśmy kolejne metry. Na Huncovskiej Przełęczy Robert odwiązał się od naszej liny i poszedł na trawers, ja z Januszem w celu treningowym postanowiłem przejść się bezpośrednio przez skały na Huncovski Szczyt. Ten "wariant" nie sprawił nam wielu trudności, za to był miłą odmianą od standardowej drogi.
Na Huncovskim szczycie sprzęt z powrotem trafił do plecaków. Słońce już powoli kładło się za masywem Łomnicy, gdy rozpoczęliśmy zejście. Piękna pogoda dopisywała, ale stok Huncovskiego Szczytu mimo tego okazał się bardzo nużący. Adrenalina zeszła, a jej miejsce zajęły objawy zmęczenia i lenistwa. Nogi same niosły, jednak droga w dół nieco się dłużyła. Na Łomnickie Pleso Zeszliśmy już po zamknięciu kolejki. Czekał tam na nas Janek i razem zaczęliśmy zejście w dół, wzdłuż stoku. Mijali nas już tylko pracownicy przygotowujący stok na dzień następny.
Im niżej schodziliśmy, tym atmosfera gęstniała. Dosłownie. Niebawem opuściliśmy się w morze mgieł. Widoczność spadła do kilku metrów. Jeszcze niżej trochę się poprawiło, jednak z westchnieniem wspominaliśmy pełne słońce na Kieżmarskim Szczycie. Do samochodu dotarliśmy właściwie z nastaniem zmroku. Kolejny szczyt do WKT zaliczony!!! I to w wariancie zimowym.
Z górskim pozdrowieniem :)