piątek, 16 maja 2014

Czerwony wyżynny szlak turystyczny, część zachodnia Kazimierz Dolny – Lublin, marszobiegiem

Czerwony wyżynny szlak turystyczny, część zachodnia Kazimierz Dolny – Lublin, marszobiegiem



          Szlak wyżynny zachodni prowadzi dolinami rzek Czechówki, Bystrej, Grodarza oraz wierzchowinami. W swoim biegu przecina Płaskowyż Nałęczowski wkraczając na obszar Równiny Bełżyckiej. Jest to jeden z najbardziej popularnych szlaków turystycznych okolic Lublina, ze względu na przebieg przez historyczne miejscowości i urozmaicony krajobraz lessowy. Liczy 60,8 kilometrów długości.
Pomysł przemierzenia szlaku czerwonego nie ma głębokiej ideologii. Już jakiś czas temu nosiłem się z tym zamiarem, ale nigdy nie było wystarczającej motywacji do podjęcia takiego dużego wysiłku. Kilka lat temu nawet przemierzyłem tenże szlak odcinkami, ale nigdy w całości. W tym roku przyświeciła mi nowa motywacja i zapalenie biegami przygodowymi. Po co iść, kiedy można wykonać szybki marszobieg i nie tracić zbyt wiele czasu? Wiedziałem, że jest to wykonalne bez większych problemów, nauczony doświadczeniami tegorocznego „Skorpiona” i „Rajdu Dolnego Sanu”. W zamiarze wykonania takiego przejścia przyświecała mi także idea konsekwencji treningu wytrzymałościowego. Takie przejście było wymagane pod względem utrzymania cyklu comiesięcznych treningów przygotowujących do majowego „Kieratu” i tegorocznego wyjazdu do Kirgistanu na Khan Tengri. Przygotowań konkretnych nie czyniłem, gdyż z uwagi na znikomą rangę przedsięwzięcia nie były one wymagane. Skończyło się na tym, iż wieczorem przed wyjazdem namówiłem Janusza i Janka oraz spakowałem malutki plecak. Reszta całodziennego treningu miała się jakoś wykrystalizować.


Początek szlaku dla naszej trójki zaczął się w Kazimierzu Dolnym, gdyż świadomość zmniejszającej się odległości od mieszkania miała skuteczne działać motywacyjnie. Do miasta nad Wisłą dotarliśmy około godziny 9:30 i bez zwłoki udaliśmy się w kierunku południowym, opuszczając słynną kazimierską starówkę. Na obrzeżach Kazimierza przepakowaliśmy się i od marszu rozpoczęliśmy nasz trening.
Pierwsze kilometry podejmujemy spokojnie. Trzeba powoli wdrożyć ciało w ruch, aby nie wypalić się na długim podejściu. Szlak słabo oznaczony, systematycznie wiedzie nas na wschód i wyprowadza łagodnie z doliny Wisły. Pogoda dopisuje, co naocznie stwierdzamy mijając ukwiecone sady okolic Kazimierza. Kwitnie akurat wiśnia, a okolica wyglądała naprawdę przepięknie.



Na prostych odcinkach i z górki przechodzimy w powolny i stabilny trucht. Towarzyszy nam kwietniowe słońce, chłodny wiatr i temperatura w okolicach dwudziestu stopni powyżej zera. Warunki idealne. Trasa wiedzie przez drogi gruntowe i świeże asfaltówki, z racji porannej pory jeszcze opustoszałe. Za Rąblowem, po minięciu pomnika partyzanckiego zagłębiamy się w las. To jeden z przyjemniejszych odcinków, który pokonujemy pomiędzy zieleniącymi się drzewami. Wychodząc z lasu zmierzamy asfaltową drogą na wschód mijając wiejskie zabudowania.  W oddali widać już wieżę kościoła w Wąwolnicy, która majaczy na horyzoncie. W kierunku miejscowości przemieszczamy się drogami polnymi, a ten fragment szlaku kończymy efektywnym zbiegiem przez wąwóz lessowy.



Za Wąwolnicą szlak wiedzie na północ od drogi wojewódzkiej odcinkiem wyżynnym. Te kilka kilometrów dzielące nas od Nałęczowa w większości maszerujemy. W uzdrowiskowym mieście zatrzymujemy się przy sklepie w celu uzupełnienia płynów i posiłku. Pogoda trochę się pogarsza, a słońce zasnuwa się wysokimi chmurami. Mimo wszystko jesteśmy zadowoleni z pokonania ponad dwudziestu kilometrów – jednej trzeciej trasy.



` Po krótkim postoju w Nałęczowie zmierzamy dalej, na południe od miasta. Po kilku kilometrach szlak prowadzi wzdłuż doliny rzeki Bystrej. To chyba jeden z najbardziej malowniczych odcinków, który działa na nas bardzo motywacyjnie. Przemierzamy go w większości biegiem po miękkim podłożu. Wychodząc z doliny rzecznej, wiejskimi drogami asfaltowymi zmierzamy w stronę Wojciechowa. Na horyzoncie z oddali widać charakterystyczną XVI wieczną wieżę ariańską, która odcina się od płaskiego krajobrazu. W miejscowości po raz kolejny zatrzymujemy się przy sklepie, nie wiedząc gdzie spotkamy kolejny punkt uzupełnienia żywności. W miejscowości kończy się moja mapa i musze posługiwać się zdjęciem szlaku zrobionym około godziny wcześniej.



W Wojciechowie daje o sobie znać słabe oznaczenie szlaku, które sprawia że nadrabiamy kilkaset metrów. Po wyjściu z miejscowości szlak biegnie mniej urozmaiconym terenem – w większości polnymi drogami ciągnącymi się po horyzont. Nie odpuszcza również wiatr wiejący nam prosto w oczy tumanami lessu, który zalega na polnych drogach. Pogoda staje się gorsza z godziny na godzinę, ale mamy nadzieję, że deszcz dziś nam odpuści. W monotonnym odcinku miłą odmianą jest leśny fragment szlaku, prowadzący nieopodal Radawca.



Od wyjścia z  lasu, ostatnie kilkanaście kilometrów szlak biegnie w całości drogami utwardzonymi asfaltem i szutrem. W Motyczu prowadzi nawet wzdłuż popularnej drogi wyjazdowej z Lublina, gdzie mijają nas rozpędzone samochody. Ten odcinek wspominam najmniej przyjemnie. W Motyczy odłącza się od nas Janek, który uznaje, że stamtąd pójdzie bezpośrednio do domu i oszczędzi tym samym na czasie.
Od tego momentu wraz Januszem niemal bez przerwy biegniemy, czując rezerwy siły, jakie pozostały nam po marszu. Odcinki podejść pokonujemy szybkim marszem, ale im bliżej Lublina, tym rzadziej przerywamy bieg. Około dziesięciu kilometrów od miasta zatrzymujemy się na ostatni postój i posiłek, aby ten fragment szlaku pokonać bez przerw.



Gdy docieramy do granic miasta czeka nas niemiła niespodzianka. Nie docieramy do pierwotnego końca szlaku pod Muzeum Wsi Lubelskiej, gdyż nieopodal trwa budowa nowej drogi szybkiego ruchu. Musimy okrążać cały ten teren i gonić po osiedlach w poszukiwaniu przejścia do ulicy Nałęczowskiej. Gdy docieramy tam, drogę do domu mamy już prostą.



Szlak czerwony kończymy pod blokiem, po około 9,5 godzinach marszobiegu. Pomimo iż Endomondo nie chciało współpracować i cały szlak nie został zapisany, to jednak z mapy wynika, iż pokonaliśmy około 64 kilometrów. Kiedyś przyjdzie pora na wschodnia cześć szlaku, ale to inna bajka i większy kilometraż. Hej 
Pozdrawiam
Tomasz Duda

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz